Madonna: „Nigdzie nie jest bezpiecznie!”
MOJO
sierpień 2019
Tłumaczenie: Jakub Urban
Madonna jest zmęczona i głodna. Zmęczona dlatego, że jest już po 11 wieczorem. Wyszlifowała wcześniej dwa grupowe wywiady przy okrągłym stole dla dziennikarzy z Japonii oraz kontynentalnej Europy, wliczając w to kameralne sam na sam z dwoma innymi brytyjskimi publicystami. W Londynie pojawiła się zaledwie w to popołudnie. Głodna, bo spóźniła się na obiad.
Skulona na kanapie w szerokiej, czarnej kurtce, z blond włosami jak u Marilyn i lekko pociągająca nosem. Jedna z pięciorga najsłynniejszych żyjących ludzi na planecie nosi na lewym oku czarną opaskę z wielkim, srebrnym X. Poczęstowano ją dwoma paczkami chipsów – jedne wyszukane, z warzyw korzennych, inne pospolite – na bazie ogrodowych ziemniaków. Rozdziera drugą paczkę i zapycha się, zachęcając rozmówcę z „MOJO”, aby nie czekał aż skończy. „Nie zwracaj uwagi na chrupanie” – zachrupała.
Okazją naszego spotkania jest oczekiwanie premiery czternastego albumu Madonny, zatytułowanego „Madame X”. Podobnie jak wiele jej najlepszych, jest zanurzony w rytmie i zajada z bufetu światowych beatów napotkanych w Lizbonie, która stała się domem artystki na ostatnie 18 miesięcy. Niektóre piosenki śpiewane są po portugalsku, a kolumbijska gwiazda muzyki reggaetón, Maluma partneruje Madonnie w utworze „Medellín”, wydanym jako główny singiel. Próba przewidzenia grona jej odbiorców jest typową porażką i owocem podobnej gonitwy za nowymi informacjami, aby przyozdobić jej ulubiony temat piosenek: samą Madonnę.
„Już od samego początku była bardzo głodna nauki” – powiedział Nile Rodgers, który wyprodukował jej pierwszy album numer jeden w Stanach – „Like a Virgin”. „I zawsze pragnęła dominacji nad światem”. Ciekawość i popęd były na tamten moment dowodem na to, że Madonna Louise Ciccone wymieniła styl z nowojorskiego końca lat 70-tych, na połączony z modą gwiazd filmowych lat 50-tych. Samodzielne i ostre występy były jej pierwszą dekadą w mainstreamowym popie.
W latach 90. nałóg Madonny do uzewnętrzniania się i prowokowania wynalazł kontrowersyje. Klip do „Like a Prayer”, który oburzył Watykan, wewnętrzna siła książki „Sex” oraz albumu „Erotica”… Koleje longplaye – zwłaszcza „Ray of Light” z 1998, „American Life” z 2003 oraz „Rebel Heart” z 2015 opowiadały o tym, jak to jest być Madonną. Biorąc pod uwagę to, że przyjmowała niskie ciosy za wybory w swoim życiu osobistym (dwa nieudane małżeństwa, niedawna adopcja czworga dzieci z ubogiego, opustoszałego przez AIDS Malawi), w swoich piosenkach odpowiedziała na krytykę, równie odruchowo jak Morrissey czy Jack White.
Nic więc dziwnego, że w błękitno-zielonych oczach gwiazdy pojawił się przebłysk ostrożności. Czasem nie jest też jasne, czy seria pytań wywołała obronę, czy ona po prostu się tobą bawi. Ponure przerwy równoważy wybuchami żartobliwości lub szczerego zapału, kiedy nadchodzi temat, powiedzmy Joanny d’Arc lub niuansów północnoafrykańskich stylów rytmicznych – ona to lubi.
Muzyka nie zawsze jest głównym tematem wywiadów z Madonną, jednak muzyka, jak można się spodziewać, jest tematem, który najbardziej ją wciąga i przy którym, może nieumyślnie, ujawnia najwięcej…
Skąd wiesz, że to czas, aby stworzyć album? To jak szósty zmysł? A może nagle pojawia się mnóstwo pomysłów i musisz albo z nich skorzystać, albo je stracić?
Czasami tak się zdarza, ale zdecydowanie nie w przypadku ostatnich… trzech albumów. Szczerze mówiąc, kilka ostatnich płyt zrobiłam niechętnie. Za każdym razem planowałam zrobić coś innego – nakręcić film. Tak samo było w przypadku tej płyty. Przeprowadziłam się do Lizbony, bo chciałam, aby mój syn [David Banda] mógł uczęszczać do szkoły piłkarskiej, a sama chciałam uzbierać pieniądze na film. Później znudziło mi się czekanie i skończyłam nagrywając płytę. To się po prosu stało. To nie była… paląca potrzeba. Ale innym razem miałam wiele pomysłów krążących w głowie i miałam gorące pragnienie.
Zatem które albumy musiały po prostu być zrobione?
„Ray of Light”. To mógłby być ten. „Like a Prayer”. Ale moje życie było wtedy łatwiejsze. „Like a Prayer” – wyszłam za Seana [Penna]. Nie miałam dzieci, a moje życie było bardzo proste. „Ray of Light” – miałam córkę, ale ponownie, nie miałam tak skomplikowanego życia. Teraz jest skomplikowane.
Ale czy istnieje dodatkowy nacisk związany z ograniczeniami czasowymi?
Cóż, przez to, że czas jest tak ograniczony i cenny, musisz mieć chirurgiczną precyzję i go nie tracić. Dlatego, że żonglujesz, wiesz? Opiekujesz się sześciorgiem dzieci, które żyją w trzech różnych krajach, a sam wykonujesz jeszcze swoją pracę i zajmujesz się innymi ludźmi. Mam również inne obszary zainteresowań, a jednym z nich jest tworzenie filmów. Od lat pracuję nad jednym scenariuszem, a w dodatku mam też inny skrypt, który powinnam reżyserować. Przy tej płycie na początku bawiłam się i eksperymentowałam, a dopiero później oficjalnie nagrywałam album. A kiedy to się działo musiałam być bardzo skupiona.
Nowa płyta ma bardzo międzynarodowy świat dźwięków. Czy to odbicie twojego życia w Lizbonie?
Cóż, od zawsze uwielbiałam muzykę Cesarii Evory, która wpisuje się w gatunek o nazwie morna – chociaż nie wiedziałam o tym, dopóki nie przeprowadziłam się do Portugalii, gdzie usłyszałam wielu muzyków, którzy go wykonywali. Muzyka Cabo Verde [z wpływami Wysp Zielonego Przylądka – przyp. tłum.] jest wszędzie. A ten szczególny styl gry na gitarze oraz sam styl muzyczny były miejscem, gdzie ten album narodził się naprawdę.
Ale mamy też utwór o tytule „Come Alive”, który ma bardziej północnoafrykańskie brzmienie…
Tak. Bazuje on na marokańskiej muzyce Ganawa, w której używa się instrumentów perkusyjnych – krakebów. One są naprawdę charakterystyczne. Jest też piosenka, którą pomógł mi stworzyć artysta Kimi Djabaté – nosi tytuł „Ciao Bella” i będzie utworem dodatkowym. Pochodzi on z Gwinei Bissau i pokazał mi zupełnie inny dźwięk, gumbé. Następnie mamy też Dino D’Santiago, który naprowadził mnie na jeszcze inny gatunek muzyki Cabo Verde, czyli funaná. Wszędzie, gdzie pojechałam w Lizbonie, do każdego klubu czy przyjęcia w domu, nieustannie doświadczałam muzyki, której nigdy wcześniej jeszcze nie słyszałam. Oczywiście byłam zainspirowana. To trochę jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam tancerzy vogue i pomyślałam „Wow, to szalone. Muszę podzielić się tym ze światem”.
Ponownie pracowałaś z Mirwaisem [francuskim muzykiem elektronicznym, który wyprodukował albumy „Music” oraz „American Life”]. Co czuliście powracając do siebie?
To było świetne. To zupełnie tak, jakbyśmy spędzili osobno odpowiednią ilość czasu. On ma wielką osobowość, ale to tak jak ja. I oboje jesteśmy bardzo zawzięci. Nie pracowaliśmy razem przez lata, ale przebywałam w Lizbonie i pomyślałam – cóż, on nie jest aż tak daleko, a będzie zainteresowany eksperymentowaniem. Wysłałam mu kilka sampli portugalskiej muzyki – głównie muzyki morna i trochę fado. Zapytałam – „Inspiruje cię to? Możemy zrobić z tego coś nowego?” I zrobił. W tydzień (śmiech).
Co jest innego lub wyjątkowego w Twoim sposobie pracy z nim?
On pochodzi ze szkoły, która uczyła tworzenia całego albumu z artystą – płyty, całego dzieła, nie tylko jednego utworu. I nie ma żadnych zasad odnośnie tego, jak powinna brzmieć muzyka. Jest też technicznym czarodziejem i uwielbia eksperymentować z dźwiękiem i bawić się ludzkimi głosami. Podoba mi się to, że łamie zasady i nie myśli i nie słyszy w konwencjonalny sposób. Jest też bardzo refleksyjny, inteligentny, bardzo egzystencjalny (śmiech). Uwielbia się sprzeczać i dyskutować o rzeczach, które są świetnymi pomysłami na piosenki. Super-polityczny. Nasza praca razem zawsze staje się polityczna.
„Dark Ballet” to twoje „Bohemian Rhapsody”. To mieszanka epickiej, epizodycznej muzyki i dramatycznego wokalu. Wygląda na to, że ty i Mirwais podjudzaliście się nawzajem do zrobienia czegoś ekstremalnego.
Nie powiedziałabym, że się podjudzaliśmy. Myślę, że oboje byliśmy po prostu opętani, (sztuczny uśmiech) opętani przed Ducha Świętego kreatywności. „Dark Ballet” to połączenie wielu różnych rzeczy, od Czajkowskiego, przez „Mechaniczną pomarańczę”, do Joanny d’Arc. Sekcja z wokoderem jest jak manifest d’Arc, w którym deklaruje, że nie podda się, nie pokłoni strachowi i nie przeprosi za to, co powiedziała. Jest gotowa umrzeć za to, w co wierzy. Joanna d’Arc była pierwszą wojowniczką o wolność, o której wiedziałam. Mogę się do niej odnosić, ponieważ sama walczę o to, w co wierzę. A kiedy walczysz o to, w co wierzysz, zawsze będzie czekać na ciebie kara, czasem duża, czasem mniejsza. Ale nie, nie chodziło o to, że się nawzajem podjudzaliśmy. To po prostu się wydarzyło. Mirwais zagrał solówkę na pianinie, a ja zaczęłam myśleć o tym, jak Joanna płonęła na stosie. Nie wiem dlaczego – to po prostu się stało. W ten sposób wzajemnie się inspirujemy.
Utwór przeradza się w apokaliptyczną furię: „Wiatr zaczyna wyć…”
…i wtedy staję się narratorem, który opowiada coś w rodzaju baśni braci Grimm: (złowieszczo) „Myślą, że nie jesteśmy świadomi ich zbrodni…” To zupełnie jak opowiadanie historii podczas audycji radiowej.
Używasz wielu różnych głosów na tym albumie. Aby uzyskać różne dźwięki korzystasz nawet z technik mikrofonowych. Czy bycie aktorem głosu jest częścią bycia piosenkarką?
(Energicznie) Zdecydowanie.
Na początku piosenki „God Control” jest pewien rodzaj hamowanej agresji, którą gromadzisz…
Tak. Chciałam zaśpiewać tak, jakby ktoś zamknął mi szczękę i nie pozwalał mi mówić. Ale ja musiałam mówić, bo przyszłam z bardzo rozwścieczającego miejsca.
Na początku Twojej kariery spotkałaś się z krytyką Twojego zakresu wokalnego.
Prawda.
Jednak coś niewyuczonego pozwoliło Ci zaśpiewać chociażby „Papa Don’t Preach” z pazurem, jakbyś naprawdę miała się rozpaść…
Racja, jednak później zrobiłam Evitę i musiałam udać się do trenera wokalnego. Nalegał na to Alan Parker, podobnie jak Andrew Lloyd Webber. Nauczyłam się jak używać swojego głosu, co było wspaniałe.
Ale z początku onieśmielające?
Bardzo onieśmielające. Mam na myśli śpiewanie „Don’t Cry For Me Argentina” przed tymi facetami. Z orkiestrą. Na żywo.
Czy ucząc się śpiewać martwiłaś się kiedykolwiek, że utracisz własne „ja”?
Nie, nigdy o tym nie myślałam. Ja… po prostu lubię być uczennicą. Lubię chodzić na zajęcia. Uczyć się. Byłam szczęśliwa, gdy mogłam mieć świetnego trenera wokalnego. Twoje struny głosowe to mięśnie, więc musisz nauczyć się jak zadbać o samego siebie. Imprezowanie nie jest częścią dbania o nie. Kończysz jako najnudniejsza osoba na drodze.
Jaka muzyka była pierwszą, która naprawdę Cię poruszyła?
Oh… (długa pauza). Dorastałam słuchając Edith Piaf. Słuchając Niny Simone… Te śpiewaczki naprawdę mnie poruszały. Tak samo jak David Bowie… Następnie nauka tańca i muzyka klasyczna w szkole Marthy Graham. Słuchanie wszystkich kompozytorów, z którymi pracowała. Mam na myśli… nie wiem. Dorastałam z wieloma muzycznymi wpływami. Moi starsi bracia naprawdę interesowali się jazzem, więc słuchałam dużo Charlie’go Parkera i Milesa Davisa. Mogłam być szczerze poruszona przez tych wszystkich ludzi.
Wydaje się, że miałaś szczególne połączenie z Davidem Bowiem.
On zmienił moje życie.
Zobaczyłaś go grającego w Cobo Hall w Detroit. Miałaś 15 lat…
To był pierwszy koncert na jaki kiedykolwiek poszłam. Pamiętam, że byłam jak zamrożona. Sztywna. Wpatrywałam się w tę istotę i myślałam: „O mój Boże, on jest wszystkim. Jest mężczyzną i kobietą, piękny i elegancki, poetycki i zabawny, ironiczny i (pauza, lekko się wzrusza) z innego świata”. Rozpoznałam w nim siebie samą i w jakiś sposób dał mi licencję na marzenie o innej przyszłości dla siebie.
Niedawno opublikowałaś na Instagramie filmik o nim. Mówił o tym, że artyści nie są zobowiązani do grania w galeriach.
Tak. To filozofia, która jest ważna dla mnie. Łączę się z nią i w nią wierzę.
Wprowadziłaś go do Rock and Roll Hall of Fame [1996]…
Naprawdę? Oh (chwilowo poddenerwowana). Cóż, to zaszczyt być powiązaną z nim w jakikolwiek sposób. Ostatnio oglądałam dokument o nim, żeby przypomnieć sobie, jakim był geniuszem. Tak zdolnym i niesamowitym. Nieustraszonym. Próbował przeróżnych rzeczy. Po prostu przeszedł przez tyle dróg i wypróbował wiele różnych gatunków muzycznych. Naprawdę spróbował i był w tym nieustraszony. Nie myślał o tym, co pomyślą inni. Uwielbiam w nim to.
Jak się czułaś, gdy wprowadzono Cię do Hall of Fame w 2008 roku? Że to najwyższa pora?
Nie. Nie. Nie znam się na nagrodach i rzeczach w tym stylu. Są przereklamowane.
Czy to prawda, że pierwszy występ, który kiedykolwiek dałaś, był do utworu Baba O’Riley zespołu The Who? To zadziwiające…
Ha! Tak. Tańczyłam. Przygotowałam choreografię i wykonałam show świetlne, malując fluorescencyjne wzory na całym moim ciele. W mojej szkole to był skandal. Serio. Wpakowało mnie w wiele kłopotów. To był początek.
Apokaliptyczny „Dark Ballet” przypomniał mi, że faktycznie rozpoczęłaś show na Re-Invention Tour [2004] czytając fragment Apokalipsy św. Jana. To było niezwykłe, by przekazywać coś takiego widowni.
Po prostu uważam, że to naprawdę potężny tekst. I jest to tekst, który zna wiele ludzi i stawia ważne pytanie: Kto będzie walczył z Bestią? I kto jest Bestią? A sama po prostu uwielbiam te słowa. Są straszne, poetyckie, potężne i piękne. Współgrało to z wizualiami, które wykonałam z [fotografem mody] Stevenem Kleinem, ta… upadła postać czerwonej królowej. Nie wiem czy ją pamiętasz? Oni razem odeszli.
Był tam też film otwierający z warczącym wilkiem, ogniem oraz Tobą na łóżku, w agonii. To była…
…sztuka performansu. Dziwna. Niepokojąca (chichocze). Tak, przypuszczam, że posłużyła do zwrócenia uwagi publiczności, skłonienia ich do skupienia się, wydobycia ich ze swoich światów. Ich codziennych światów, w których żyją i powiedzenia im „Ok, teraz jest teatr, moje show, a ty przez następne dwie godziny będziesz moim więźniem. Niech rozpocznie się zabawa!
Jak dużo myślisz o trasie podczas tworzenia nowego materiału?
Niezbyt dużo. To znaczy, okazjonalnie dryfuje to po moim umyśle – jak wykonam tę piosenkę? Ale szczerze, większość rzeczy robię krok po kroku. Wiele piosenek, które stworzyłam w studio, uważam za prawie niemożliwe do odtworzenia na żywo. Zatem nie myślę o tym, jak mam to zrobić – chociaż może powinnam trochę więcej! Na przykład Maluma nie wybiera się ze mną w trasę. Spójrzmy prawdzie w oczy – nie zastanawiałam się nad tym, prawda? On ma swoją własną karierę.
Ile wysiłku wkładasz w odtwarzanie na nowo swoich starych piosenek na scenie? Po latach zagrałaś „True Blue” na ukulele, a „Hung Up” na gitarze metalowej. Czy są piosenki, które opierają się odnawianiu?
W tym momencie mogłabym to powiedzieć o „Holiday”. Mam na myśli to, że jest kilka piosenek, których mam dość. A potem mija kilka lat i mogę wykonywać je ponownie. To zależy. Zupełnie jakby przychodziły i odchodziły całymi falami. (Szyderczy śmiech) „Nie chcę znów słyszeć tej piosenki! Nie proście mnie o zaśpiewanie jej!”
Martwisz się o swoją muzykę? A może wiesz czy dany utwór zadziała bądź nie?
Mam swoje chwile. Ale są też piosenki, z których nigdy nie jestem usatysfakcjonowana. Czasami przychodzi moment i myślisz „Ok, skończyliśmy”. Ponadto nie możesz po prostu pozwolić sobie na brak umiaru. Szczególnie, gdy pracujesz z Mirawisem – on będzie pracował nad utworem aż do 2050 roku, więc muszę mówić mu „Skończyliśmy!”. Jeśli chodzi o pracę nad muzyką ma więcej wytrzymałości niż ja. Chcę ukończyć piosenkę i przejść do następnej. Ale on jest bardzo szczęśliwy, gdy kontynuuje pracę nad jednym utworem. Tak, tym samym.
Jednak niektórych producentów w pewien sposób zużyłaś, prawda?
Co takiego?
William Orbit powiedział mi…
O Boże! Powiedziałby to o każdym! Wszyscy zużywają Williama.
Powiedziałaś mu, że wyśpi się po śmierci.
Dlatego, że wciąż chciał drzemać! Zawsze spał na kanapie! To mnie denerwowało. I tak, dałam mu przez to popalić. Powiedziałam mu o tym!
I dałaś Justinowi Timberlake’owi zastrzyk z witaminą B12…
No tak, dlatego, że miał naprawdę okropną grypę i nie chciałam przegapić żadnego dnia pracy. Powiedziałam: „Przyjeżdżasz do pracy i daję ci zastrzyk z B12. Ściągaj spodnie.” Jestem bardzo dobra w dawaniu zastrzyków. (Uśmiecha się) Myślę, że byłam pielęgniarką w poprzednim życiu.
Mówienie o „końcu czasów” to banał, ale wiele rzeczy na świecie zachęca do tego. Madame X kołysze się pomiędzy pesymizmem a nadzieją. Czy to tak jak Ty?
Tak, tak. Ponieważ jestem istotą ludzką, myślącą istotą ludzką. Niekiedy wszystko wygląda całkiem mrocznie, ale innym razem myślę, wiesz co, na końcu tunelu jest światło. Dla rasy ludzkiej jest nadzieja. Cywilizacja jaką znamy nie załamie się… Ale później przychodzą dni, kiedy dzieją się szalone rzeczy i czujesz, że nigdzie nie jest bezpiecznie. Nic nie jest bezpieczne. Nic mnie nie zaskoczy. Nie możesz polegać na nikim i niczym i nikt nie posiada kompasu moralnego. Więc tak… czasy ostateczne.
„God Control” opowiada o amerykańskich przepisach dotyczących dostępu do broni. Co według Ciebie powinno zostać ustanowione?
(Surowo) Chciałabym, aby broń przestała być legalna w Ameryce i jestem tego całkowicie pewna. Uważam, że to, co dzieje się teraz jest po prostu szalone. Mamy prezydenta, którego pochłonęło budowanie muru między Ameryką i Meksykiem, bo boi się o własne bezpieczeństwo, ale nie martwi się tym, jak łatwo jest kupić broń w Walmarcie. Broń automatyczna może zostać zakupiona w przeciągu trzech dni, jeśli masz 18 lat, prawo jazdy oraz zaświadczenie o niekaralności. To naprawdę przerażające. Mógłby zając się tym, a nie murami. Czuję ogromną zaciekłość w tym temacie i chcę się o nim wypowiadać. Dlatego robię to w „God Control”. Niektórzy mówią „ale dlaczego piosenka disco?” Ponieważ strzelaniny zdarzają się na dyskotekach! Nic nie jest już dłużej bezpieczne – miejsca, w których zwykliśmy tańczyć, uciekać do nich, bawić się lub… modlić, chodzić do szkoły… Żadne zgromadzenie publiczne nie jest bezpieczne. Jednak uderzył mnie szczególny paradoks – idź się zabawić/idź, by cię zastrzelono. Myślałam o Studio 54, bo załapałam się na koniec tej fali. Przeprowadziłam się do Nowego Yorku w 1979. Był to też ostatni rok, kiedy Studio całkiem funkcjonowało, zanim [założyciele] Ian [Schrager] i Steve [Rubel] zostali aresztowani. Tak więc myśl, że podobne miejsca, które kiedyś łączyły ludzi nie są już dłużej bezpieczne, przeraża mnie. I smuci. Ludzie czują się jak bogowie, gdy mają broń w swoich dłoniach.
Jest też piosenka „Extreme Occident” – kolejny bonus. Opowiada o twojej podróży przez sławę. Śpiewasz w nim coś dziwnego – „The thing that hurt me most was that I wasn’t lost.” [Najbardziej bolało mnie to, że nie byłam zagubiona – przyp. tłum.]. Dlaczego „nie byłam”?
Mam na myśli to, że powiedziano mi, że jestem zagubiona, że jestem zdezorientowana i praktycznie nie wiedziałam, co wygaduję. Zapłaciłam za to, co powiedziałam, zrobiłam, przeciwko czemu wystąpiłam lub o co walczyłam. Usłyszałam już wielu ludzi mówiących mi, że się myliłam i że powinnam siedzieć cicho. Że powinnam odejść, nie wiedziałam o czym mówię lub podejmowałam złe decyzje. Zbyt wiele było głosów zbyt wielu ludzi przekonujących mnie, że byłam „zagubiona”. Ale później zrozumiałam, że nie byłam. To bolało, bo zdałam sobie sprawę, że zmarnowałam zbyt wiele energii obwiniając siebie samą bez powodu, podczas gdy powinnam była słuchać swojego głosu i uwierzyć w siebie.
Był to powolny proces?
Tak. Uświadomienie sobie tego zajęło mi wiele lat.
Ha! Cóż, nic się nie zmieniło.
Ale wypracowałaś nową taktykę przetrwania w oczach opinii publicznej?
Bycie prześladowaną i opluwaną nie jest zabawne. Bycie szczerym człowiekiem nigdy nie jest zabawne, ale wiesz, śladami gigantów. Ludzie, którzy zmienili historię i uczynili świat lepszym miejscem, walczyli o zmianę i powtarzali to samo – że muszą zgodzić się na niepopularność i być chętnymi do przemawiania, nawet jeśli wszyscy inni powtarzali – „Nie rób tego, możesz mieć problemy”; „Nie rób tego, ktoś może cię skrzywdzić”; „Nie rób tego, to błąd”. Ale później, jak powiedział Martin Luther King – „Jeśli tego nie zrobię, nigdy sobie nie wybaczę – mogę równie dobrze to teraz porzucić.” Tak się teraz czuję.
Również 21 lat temu powiedziałaś mi, że pamiętasz jak Twój ojciec powiedział ci, abyś nie wkładała palców w ogień…
(Rozbawiona) W zapalniczkę, tak…
Ale musiałaś to zrobić. Bo inaczej nie wiedziałabyś, że…
że mogłabym się sparzyć. Tak. I tak zrobiłam. Ha! Oto cała ja. Wciąż pcham rękę w ogień. Ale miejmy nadzieję, że z lepszych powodów niż kiedyś.