Pod koniec lat 70. XX wieku pewna dwudziestolatka przybyła z przedmieścia Detroit do Nowego Jorku. Choć w kieszeni brzęczało jej legendarne 30 dolarów, miała talent taneczny, była odważna, a do przodu pchała ją żądza sławy. Problemy pojawiły się, kiedy okazało się, że trzeba za coś przeżyć, a wymarzonej pracy jak nie było, tak nie ma. Ale w końcu, od czego ma się spryt i… ciało.

Historię początków Madonny opisałem już wcześniej w jednej z części Madonny jakiej nie znacie, nie ma więc sensu wyważać otwartych drzwi. W tym miejscu muszę jednak powiedzieć, że nie jest to tekst, w którym zagłębiam się w szczegóły rozbieranych sesji Madonny, ani tym bardziej taki, w którym poddawałbym analizie jej ówczesne ciało. Ma on na celu bardziej próbę odpowiedzi na pytanie, co ją do tego skłoniło i jak wpłynęło na nią w przyszłości. Ale nie jest to też próba jej usprawiedliwiania i wybielania, choć nie da się nie zauważyć, że ta historia wlecze się za nią do dzisiaj i jest złośliwie wykorzystywana przez jej przeciwników do przyszywania do niej łatki „gwiazdy porno”.

Rzeczywistość była jednak zupełnie odmienna i jestem pewien, że Madonna nie zamierzała zagrzać długo miejsca w świecie rozbieranych fotek. Zmusiła ją do tego kiepska (by wręcz nie powiedzieć – fatalna) sytuacja finansowa. Jak wielu z Was zapewne wie, życie w wielkim mieście do tanich nie należy, a trzeba coś jeść i płacić rachunki. Madonna nie miała za sobą finansowego zaplecza. Bez względu na to, czy historia o słynnych 30 dolarach w kieszeni jest prawdziwa, zdarzało jej się odczuwać głód, co potwierdza wiele niezależnych od siebie źródeł. Ponoć kiedy sytuacja była naprawdę krytyczna, zdarzało się, że obiadu szukała na śmietniku i bynajmniej nie było to zainteresowanie freeganizmem. Nieobce było jej spanie w squotach i pokojach tak małych, że właściwie jedyne, co można było w nich zmieścić, to materac. A czasem nawet i z jego obecnością był problem, co owocowało nocami spędzonymi na tekturowych wytłoczkach od jajek. Nic zatem dziwnego, że kiedy pojawiła się okazja, żeby trochę dorobić, Madonna postanowiła od razu z niej skorzystać.

Według informacji krążących w Internecie, w owym czasie stawka za rozbieraną sesję wynosiła średnio 30-50$, ale przy odrobinie szczęścia zdarzało się znaleźć taką, za którą płacono 100$. W porównaniu z mizernymi dochodami początkującej tancerki były to bajońskie sumy. Ponoć nie był to też taki odosobniony przypadek i wiele tancerek to robiło. Z resztą nie tylko to, bo jak wspomniał biografce Madonny pisarz Michael Mackenzie:

Innym sposobem na zrobienie lepszych pieniędzy był taniec topless, co też i wiele tancerek – nie wyłączając tych lepszych – robiło. Jeździły do New Jersey i robiły to po cichu. Madonna nigdy tego nie zrobiła, uważała to za zbytni kompromis.

Nawet Christopher Ciccone w książce „Moje życie z Madonną”, choć na ogół nie szczędzi siostrze krytyki, sprawę zdjęć – jak na siebie – załatwia wyjątkowo pobłażliwie:

Nie mogę jednak winić Madonny za to, że pozowała do tych zdjęć. Wielu tancerzy pozuje dla studentów malarstwa czy rysunku. Przez pewien czas sam to rozważałem. Kiedy przymierasz głodem, zarabianie dziesięciu dolarów za godzinę tylko za to, żeby się rozebrać, wydaje się cudem.

Nie były to jednak typowe porno-fotki, co zapewne nieco uspokajało Madonnę. Pozowała ona bowiem studentom nowojorskiej szkoły artystycznej New School Parsons, uczącym się rysunku, innym razem zaś fotografowania aktów, zatem musiała czuć, że działa na obszarze artystycznym, a więc „przyzwoitym”. I tak jak pewnego dnia, w grupie 15 osób pojawił się fotograf o czeskich korzeniach nazwiskiem Martin Schreiber.

Wspomina on, że kiedy szukano modelki do aktów, okazało się, że Ben Fernandez, szef działu fotografii New School Parsons, zna kogoś takiego i tą osobą jest przyszła Królowa Popu. Po jej zachowaniu trudno było jednak się spodziewać nadchodzącego gwiazdorstwa:

Była dość małomówna, nie miała nawet 21 lat, była cicha i elastyczna, zrobiła to, o co ją poprosiłeś. Poza tym nie była zbyt rozmowna, ani ożywiona podczas tych zajęć. Po prostu tam była. Wiesz, jest tam piętnaście osób, które szturchają cię aparatem i robią ci zdjęcia.

Po wszystkim Schreiber zajął się swoim życiem i działalnością fotografa. Jak dziś wspomina, wówczas zapomniał o modelce, do czasu, aż zobaczył ją znowu, w maju 1985 roku:

Byłem w Nowym Orleanie fotografować konie i czekając na lotnisku na samolot, zobaczyłem w kiosku wydanie magazynu Time z Madonną na okładce. Powiedziałem: „Chwileczkę, to ona!” i wykonałem kilka rozmów telefonicznych, a potem to wszystko wybuchło.

„Wybuch” to odpowiednie słowo. Latem 1985 roku zdjęcia wypłynęły do przestrzeni publicznej, by wreszcie pojawić się w magazynach „Penthouse” i „Playboy”. Wydanie tego drugiego z września 1985 roku zyskało już miano niemal kultowego i osiąga dziś zawrotne ceny na internetowych aukcjach.

Po latach sytuacja poszła jednak jeszcze dalej. W 1999 roku Schreiber sprzedał zdjęcia i wszelkie prawa do nich firmie VDM International, a ta zaś firmie CondoMania produkującej i dystrybuującej… prezerwatywy i gadżety erotyczne. W ten sposób do obiegu trafiły prezerwatywy z dawnym wizerunkiem gwiazdy.

Trudno winić Martina Schreibera. Facet zwyczajnie wykorzystał swoją okazję do zarobienia pieniędzy, kiedy okazało się, że ma w posiadaniu kurę znoszącą złote jajka. Podejrzewam, że niezależnie od wszystkiego, większość osób zrobiłaby to samo na jego miejscu. Poza tym wydaje mi się, że Madonna, robiąc karierę i stając się rozpoznawalna, liczyła się z tym, że pewnego dnia opinia publiczna ujrzy zdjęcia, zwłaszcza, że warunkiem zapłaty za sesję było podpisanie papierów równoznacznych z pozbyciem się praw do fotografii.

Mimo to, kiedy na rynek w Stanach, Europie i Japonii trafiły „kondomy Madonny”, przedstawiciele piosenkarki wystosowali pismo do CondoManii, z żądaniem  natychmiastowego zaprzestania ich sprzedaży. Nie wskórano jednak niczego – firma była legalnym nabywcą praw i prezerwatywy pozostały na rynku, sprzedając się ponoć wyśmienicie. Jeszcze ciekawsze było wytłumaczenie założyciela firmy, Adama Glickmana:

Misją CondoManii zawsze była edukacja klientów na temat znaczenia bezpiecznego stosowania produktów erotycznych, a jeżeli zdjęcie Madonny na temat prezerwatyw pomaga w promowaniu tego przekazu, to będziemy promować i sprzedawać prezerwatywy Madonny.

Wróćmy jednak do samego tematu zdjęć i do połowy lat 80. Zawładnęły one mediami dokładnie w tym samym czasie, kiedy zbliżała się data ślubu Madonny. Z jednej strony małżeństwo Seana Penna i piosenkarki napędzało medialną wrzawę, ale z drugiej strony, wywlekanie takich rzeczy w takim momencie to zwyczajne świństwo ze strony prasy. Jak wspomniała Madonna podczas przemówienia na gali Billboard Women in Music w 2016 roku:

[Zdjęcia] nie były zbyt seksowne. Właściwie, to wyglądam na znudzoną… bo tak było. Ale oczekiwano, że te zdjęcia mnie zawstydzą, a tak się nie stało i to zastanowiło ludzi.

9 lipca 1985 Madonna pojawiła się na rozkładówce „New York Times”, a wielki nagłówek krzyczał: „Nie wstydzę się!”. Christopher Ciccone zauważa jednak, że „nieustraszona” Madonna to poza i w rzeczywistości sytuacja ta bardzo ją dotknęła:

(…) wyczułem, że te zdjęcia naprawdę głęboko ją zawstydziły, ale bardzo starała się tego nie pokazać. Nigdy też nie wypowiedziała myśli, która z pewnością ją gnębiła: co pomyślałaby nasza religijna matka, gdyby zobaczyła te zdjęcia?

W teamie Madonny też było nerwowo:

(…) tego ranka Liz [Rosenberg] bynajmniej nie jest wyluzowana. Obwieszcza mi nowinę swoim ptasim głosikiem:
– Czasopisma opublikowały nagie zdjęcia twojej siostry, nie idź ich kupować, bo nie chcemy, żeby na nas zarobili.

Aż zbladłem na myśl o naszym porządnym, szanowanym ojcu, który idzie do pracy, wiedząc, że jego koledzy prawdopodobnie widzieli jego córkę nago. Nawet nie chciałem myśleć o reakcji babci. Później dowiedziałem się, że gdy o tym usłyszała, zaczęła płakać.

Telefon Liz się urywał. Stawiała temu czoła z mieszanką właściwej sobie elegancji i inteligencji. (…) postanowiłem zobaczyć te zdjęcia. Bądź co bądź, cały kraj szalał na ich punkcie.
Wracając z pracy, zatrzymuję się w małej trafice (…). Kiedy widzę tytuł „Playboya”, nagle cofam się w czasie do dzieciństwa, do domku na drzewie, kiedy to wszyscy moi przyjaciele gapili się na rozkładówkę. Teraz na rozkładówce jest moja siostra i na jej nagie ciało gapią się zapewne inne pryszczate nastolatki.

W budowaniu nieustraszonego wizerunku gwiazdy pierwszoplanową rolę odegrali także znajomi Madonny. Andy Warhol i Keith Haring z właściwą sobie umiejętnością robienia sztuki z niczego, przerobili rozkładówki „New York Times” na popartowe grafiki, mieniące się kolorami, niczym uliczne stragany.

Powstało wówczas sześć takich obrazów, z czego cztery… podarowali w prezencie ślubnym Madonnie i Seanowi. Co do pozostałych dwóch, nie ma pewności, ale prawdopodobnie zachowali je dla siebie.

Dobrą minę do złej gry robiła także Madonna. Kilka dni po tym, jak do prasy przeciekły zdjęcia z przeszłości, występowała ona podczas charytatywnego koncertu Live Aid w Filadelfii. Choć była tam w rzeczywistości debiutantką na tle ówczesnych wielkich gwiazd o ugruntowanej pozycji, udział w takim przedsięwzięciu był dla niej ogromną okazją, by głównie udowodnić niedowiarkom, że potrafi coś więcej, niż pokazywać ciało. Zwłaszcza, że cel był szczytny.

Sam początek nie był jednak najlepszy. Na scenę wkroczyła Bette Midler, która zapowiedziała Madonnę w sposób niepozostawiający złudzeń co do tego, jak postrzega Madonnę publiczność:

Chcę, żebyście wiedzieli, że nie mam pojęcia, dlaczego zostałam poproszona o zapowiedź tej kolejnej artystki – ponieważ wszyscy wiecie, że jestem duszą dobrego smaku i przyzwoitości. Jesteśmy jednak podekscytowani faktem, że możemy przedstawić wam dzisiaj kobietę, której imię widnieje na wszystkich ustach przez ostatnie sześć miesięcy. Kobietę, która podciągnęła się na ramiączkach od stanika i jest znana z tego, że od czasu do czasu je opuszczała.

Tego dnia Madonna występowała wcześnie. Lipcowe słońce było wysoko i grzało najmocniej jak potrafiło. Ludzie na stadionie JFK świecili golizną, co było normalne przy takim skwarze. A Madonna wkroczyła na scenę ubrana… w turkusowy płaszcz do kolan i długie spodnie. Choć musiała się roztapiać, stwierdziła, że nie zamierza go zdejmować, bo nie chce by media wykorzystały to przeciwko niej:

Pamiętam słońce, które paliło mi twarz (…). Było naprawdę gorąco. Akurat wtedy wyszedł „Playboy” i ludzie krzyczeli: „Zdejmij to, zdejmij!”, a ja na to: „Takiego chuja wam zdejmę”. Zanim wyszłam na scenę, pomyślałam, że nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę. Tak bardzo byłam niepewna tego, co może się wydarzyć (…). Postanowiłam więc zostać wojownikiem i udało się. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę ze swojej siły.

I tak właśnie było. Madonnę być może bardzo dotknęła sytuacja z wywlekaniem jej prywatności i kupczeniem intymnością, ale zrobiła coś, czego wspaniałego, co z reguły nie udawało się gwiazdom. Zamiast doprowadzić do spektakularnej kompromitacji i końca swojej kariery, umiejętnie odwróciła sytuację na swoją korzyść. I wydaje mi się, że tamten moment uświadomił jej nie tylko własną siłę, ale także utwierdził w przekonaniu, że dzięki wrodzonej inteligencji, nawet największą porażkę można przekuć w sukces. A w dodatku wydaje mi się, że po sytuacji z rozbieranymi zdjęciami, Madonna zrobiła się znacznie chętniejsza do pokazywania ciała. I na dobrą sprawę wygrała, bo poniekąd obnażyła tym samym seksizm i mizoginię społeczeństwa. Choć to już temat na osobną pogadankę…