Madonna mówi o muzyce?!
Q
grudzień 1994
Paul duNoyer
Zdjęcia: Andy Earl
Tłumaczenie: RottenVirgin
Podciągnij majtki, Madam. Daj sobie spokój ze swoim drewnianym aktorstwem. Wstrzymaj się ze stymulującymi pracę nadgarstka publikacjami. I w między czasie zaprzestań swojej narcystycznej autoanalizy. Od Madonny oczekiwaliśmy przede wszystkim tego, by tworzyła świetną muzykę pop. I żeby gadała z sensem. No i wreszcie to robi.
„No dobra. Zobaczymy, czy pamiętam…:
‘My love is a glorious, something, of song
A fabulous … extemporanea.
And love is a thing that can never go wrong …
And I am the Queen of Romania.’
„Haha… Uwielbiam wiersze Dorothy Parker. Są tak pełne goryczy…i tak bardzo prawdziwe”.
Jej wersja wiersza nie różni się przesadnie od oryginału. Ale Madonna nie jest Królową Rumunii [„The Queen of Romania”, przyp. tłum.]. Jest prawdopodobnie najsłynniejszą kobietą świata, a jej imię wygrawerowano na złotym naszyjniku spoczywającym na jej piersi. „Madonna” – głosi napis zwisający tuż ponad tym, co Francuzi zwykliby zwać decolletage; słowem wskazującym, że bluzka, którą ma na sobie, jest rzeczywiście głęboko wycięta. Przy okazji, Madonna obnaża rowek między piersiami niczym barmanki w czasach gdy za duże piwo płaciło się dwa pensy.
Madonna wygląda starzej, a jednocześnie młodziej niż na zdjęciach czy w teledyskach. Na żywo wyraźniej widać jej zmarszczki, sprawia też wrażenie nieco zmęczonej, jednak wygląda przy tym znaczniej mniej dojrzale i gwiazdorsko. Ma dość młodzieńczy sposób bycia, żadna z niej femmefatale. Wydaje się skora do psot, jednak jest przy tym świadoma swojej potęgi. Jej szczerość wydaje się niemal niewinna. Za sprawą owej osobliwej mieszanki cech charakteru, Madonna sprawia wrażenie dojrzałego dziecka. Jej obecny wizerunek stanowi mieszankę stylu Hollywood lat 30 i początku lat 70: wygląda niczym skrzyżowanie Jean Harlow i Angie Bowie. Madonna nie jest przesadnie czarująca, z pewnością jednak jest piękna. W nosie ma kolczyk, który tak bardzo zafrasował Normana Mailera w ostatnim, przeprowadzonym przez niego wywiadzie. Gdyby spotkać Madonnę na ulicy, można by pomyśleć, że wygląda jak dziewczyna bardzo podobna do Madonny.
Gości przyjmuje w apartamencie Hotelu Ritz, ulubionym przez zamożnych Amerykanów – a także miejscu, które Ernest Hemingway uznał za stosowne, by się w nim uchlać. Hotel mieści się na paryskim placu Vandome. Przed obrotowymi drzwiami stoi grupka rozgadanych fanów. Apartament znajduje się na końcu ciemnego, wąskiego korytarza. W połowie korytarza zastajemy atletycznie zbudowanego, czarnoskórego mężczyznę. Na widok zbliżającej się osoby sztywnieje, rozluźnia się po okazaniu przepustki. W przedpokoju stos promocyjnych zdjęć Madonny, przygotowanych na wypadek, gdyby ktoś zażyczył sobie autografu, oraz egzemplarze wydanej na potrzeby prasy, amerykańskiej biografii Madonny (zaczyna się ona od słów: „Już to znamy – odkrycie, sedno rozkoszy, a jednocześnie wyzwanie stanowiące połączenie prawdziwego artyzmu i zdolności przykuwania uwagi mas”. Biografia kończy się pięć stron dalej słowami: „Znamy ją. Kochamy ją. I podążymy za nią wszędzie”. Tak, macie rację. To stek bzdur).
Po spotkaniu z Madonną wielu dziennikarzy zauważa, że jest drobna (podobnie, wracając ze spotkań ze Stingiem, stwierdzają, że wcale nie jest takim znów kretynem). Nie jest jednak malutka. Skąd więc ta dezorientacja?
Częściowo wynika to z tego, że na żywo Madonna nie prezentuje się tak surowo i nieustraszenie, jak wskazują na to zdjęcia. Tak naprawdę Madonna wygląda dość delikatnie. Wrażenie twardej zawdzięcza jednak swojej międzynarodowej sławie i reputacji. Tak jak motyl, który zatrzepotawszy skrzydłem w Pekinie, wywołuje sztorm po drugiej stronie globu, Madonna swoimi wypowiedziami wywołuje eksplozje w świecie zewnętrznym. Pomyśleć, że tyle potrafi ta drobna osóbka.
Jest jeszcze jedna zagadka, którą niebawem rozwiążemy. Dlaczego nosi ubrania Betty Boo?
Tuż przed rozpoczęciem wywiadu, Madonna kładzie na ławie coś, co jak mówi „będzie ją inspirować”. Jest to podpisane zdjęcie promocyjne Toma Jonesa. Tak więc się złożyło, że pierwszy temat, jaki poruszyłem w rozmowie z Madonną dotyczył – za jej podszeptem – kobiet pozbywających się majtek.
Lody przełamane. Przypominam jej jednak, że poproszono mnie, bym skupił się na jej muzyce.
„Och, wspaniale” – Madonna uśmiecha się promiennie. Po chwili wzdycha z udawaną dramaturgią: „Tak rzadko rozmawiam o muzyce”.
„Oczywiście, dzieje się tak głównie dlatego, że pisze się o tobie przede wszystkim, jako o tej, która ma zamiar doprowadzić do upadki zachodniej cywilizacji” – mówię jej.
„Oczywiście” – Madonna z powagą przytakuje. „To wszystko moja wina”.
Wdajemy się w uprzejmą dyskusję na temat najnowszej płyty Madonny, pt. „BedtimeStories”. To właśnie z okazji jej wydania, przeprowadzam z nią wywiad. Szczególnie podoba mi się soulowa ballada pt. „Forbidden Love”. Madonna jest zaintrygowana moim wyborem, po czym pyta, czy zwróciłem uwagę na słowa, które szepcze na tle muzyki. Tak, odpowiadam pewnie. Choć tak naprawdę miałem ją o to zapytać: „Protectionis the greatestaphrodisiac” [„Ochrona jest największym afrodyzjakiem”].
„Nie!” – Madonna wydaje się urażona. „Mówię: ‚Rejection. Rejectionis the greatestaphrodisiac’ [„Odrzucenie jest największym afrodyzjakiem”]”.
Katastrofa. Wydaję wewnętrzny jęk, zdawszy sobie sprawę z popełnionej gafy.
„To nie jest oryginalna myśl” – Madonna ciągnie dalej, poufale pochylając się w moją stronę. „Wcześniej napisał to chyba Proust. Ale to niezwykle trafne stwierdzenie, prawda?”
Czy sądzę, że odrzucenie jest największym afrodyzjakiem? Miotając się pomiędzy uczuciem paniki i prawdziwego przerażenia, zmyślnie i na poczekaniu układam wymijającą, zbaczającą z tematu odpowiedź.
„No cóż” – odpowiada – „w takim razie nie wiem, czemu podoba ci się akurat ta piosenka!”
Czy to, że piosenki na nowej płycie brzmią łagodniej, spokojniej, wynika z tego, co dzieje się w twoim… hmm… życiu prywatnym?
Kiedy pisałam te piosenki, byłam w niezwykle refleksyjnym, romantycznym nastroju. Pozwoliłam sobie na autoanalizę. I właśnie dlatego pisałam właśnie o tym.
Dwa utwory o mniej romantycznym charakterze to „Survival” i „Human Nature”, będące twoją odpowiedzią na krytykę, której cię poddano.
Te piosenki nawiązują do konkretnych wydarzeń. Pozostałe utwory mogłyby opowiadać o kimkolwiek, ale jasne jest, że akurat w tych dwóch piosenkach zwracam się do publiczności. Przesłanie obu piosenek jest w zasadzie takie samo: dajcie mi spokój, nie wyładowujcie na mnie swoich kompleksów.
Madonna chwali swoją płytę za spójność, mimo, że współpracowała nad nią z wieloma artystami i producentami. Były to głównie czołowe postaci amerykańskiej sceny R&B, w tym Babyface, Dave Hall i Dallas Austin. Na liście znalazł się też Brytyjczyk, Nellee Hooper, którym Madonna zachwyciła się zapoznawszy się z owocami jego współpracy z Soul II Soul, Massive Attack i Björk (to właśnie Hooper i Björk napisali tytułową piosenką z albumu „Bedtime Stories”). Mimo to, utwory powstałe przy udziale różnych artystów doskonale ze sobą współgrają. To jednak Hooperowi Madonna przypisuje największy wpływ na ostateczne brzmienie płyty. Najbardziej nieoczekiwanym artystą, który pozostawił swój ślad na płycie, jest jednak bez wątpienia XIX-wieczny poeta amerykański, Walt Whitman. Fragment jego wiersza Madonna przytacza w piosence „Sanctuary”: „Surely whoever speaks to me in the right voice, him or her I shall follow …” [„za tym kto przemówi do mnie słusznymi słowy, z pewnością podążę” – przyp. tłum.]
Jaka muzyka przemawiała do ciebie najbardziej, gdy byłaś dzieckiem? Piosenki z wytwórni Motown?
To, co zawsze leciało w radiu i to czego słuchali moi znajomi. Ale także inne osoby miały wpływ na mój gust. Na lekcjach baletu zawsze słuchałam muzyki klasycznej, Mozarta, Chopina, Vivaldiego i Bacha, więc znałam ich twórczość. Słuchałam też tego, czego słucha mój ojciec, Bennetta, Henry’ego Mancini, Harry’ego Bellafonte.
Nie buntowałaś się przeciwko zasadzie: „Ojciec tego słucha, więc córka też powinna”?
Nie, uwielbiałam tę muzykę.
Lubiłaś Beatlesów?
Czasem ich słuchałam, ale bardziej podobały mi się The Supremes. Zawsze lubiłam dziewczęce zespoły. Moi starsi bracia słuchali The Supremes, więc może wpływ jaki na mnie wywarły był podświadomy.
Jaką płytę kupiłaś sobie jako pierwszą?
„Young Girl” Gary’ego Pucketta& The Union Gap.
Na okładce mieli na sobie mundury z czasów wojny secesyjnej. A potem nagrali „Lady Willpower”, która brzmiała prawie tak samo.
(Madonna śpiewa) “Lady, willpower… It’s now or never!”
Pierwszy koncert na jaki poszłaś?
Chyba Davida Bowie. Powalił mnie na kolana. To był koncert w ramach trasy „Ziggy Stardust” w Detroit. Jego występ był niezwykle inspirujący, przypominał przedstawienie teatralne.
Czy to było aż tak istotne? Stwierdzenie, że ciągle zmieniał swoją tożsamość, to już banał…
Słyszałam już to. Szanuję go jako artystę, uczę się z jego muzyki. Bawił się różnymi pomysłami, wizerunkami, symboliką. Jego twórczość prowokowała. To wspaniały człowiek. Jest też prawdziwym dżentelmenem.
Kogo miałaś okazję zobaczyć na żywo kiedy zamieszkałaś w Nowym Jorku? Debbie Harry?
Nigdy nie byłam na jej koncercie kiedy występowała z Blondie. W tamtym okresie widziałam na żywo Kraftwerk, którzy mnie zachwycili. Podobnie John Lydon, z Public Image. To był jedyny koncert, w trakcie którego obawiałam się, że stratuje mnie tłum. Hmm… kogo ja jeszcze widziałam…
Chrissie Hynde ?
O tak! Widziałam jej występ w Central Parku. Była niesamowita. Ten jeden raz widząc kobietę na scenie pomyślałam: „ona naprawdę ma jaja, jest świetna!”
Pomyślałaś wtedy, że skoro pewnej kobiecie się udało, uda się i tobie?
Nie, wiedziałam, że mi się uda, to nie jej zawdzięczam to, że w siebie wierzyłam. Na pewno jednak jej występ dał mi odwagę, zainspirował mnie. Wspaniale było zobaczyć tak pewną siebie kobietę w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Czy punk wywarł na ciebie wpływ?
Nie.
Czy mogę rzucać nazwiskami? Mów, co ci przychodzi na myśl.
Pewnie!
Bob Dylan.
Słuchałam jego piosenki „Lay Lady Lay”. Zakradałam się do sypialni mojego brata, która mieściła się w piwnicy naszego domu, kładłam się na łóżku, włączałam płytę i płakałam. Przechodziłam właśnie przez okres dojrzewania, burzę hormonów. Nie pytaj mnie dlaczego płakałam, to nawet nie jest smutna piosenka. Ale to jedyna piosenka Dylana, której rzeczywiście słuchałam.
Morrissey?
Jestem świadoma jego istnienia bardziej ze względu na kontrowersje dotyczące jego orientacji seksualnej, niż ze względu na jego muzykę. Słyszałam parę jego płyt, ale na pewno nie słuchałam ich regularnie. Na pewno jednak pisze świetne teksty.
PJ Harvey?
Wiem kim jest, ale nie znam jej muzyki.
The Grateful Dead?
Fuj!
Pink Floyd?
Mmm… Pink Floyd… To muzyka dla mężczyzn. Nie umiem się z nią utożsamić. Jest bardzo męska.
Elvis Presley?
Jest Bogiem. Czuję się jakbym rozmawiała ze swoim psychiatrą. Ty rzucasz hasło, a ja mówię ci o czym myślę.
Wczesny czy późny Elvis?
Oczywiście, że wczesny.
George Michael?
Pisze wspaniałe piosenki.
Pod pewnymi względami wasze kariery przebiegają podobne. On też zaczynał od pogodnych popowych piosenek, które śpiewał w Wham!, a teraz…
Tak. Jestem pewna, że śpiewając piosenki, które nagrał z Wham! czuje się równie komfortowo co ja, śpiewając „Material Girl” (ton Madonny wskazuje jednak, że jest wręcz przeciwnie). Do pewnych rzeczy nie da się wrócić.
Czy muzyka country kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyła?
Nie. Ale na pewno gdybym zaczęła jej słuchać, bardziej bym się w nią wgryzła (Madonna opowiada o swojej siostrze, która poślubiła współczesnego artystę country, Joe’a Henry’ego; ten nieco bardziej zapoznał Madonnę z tą muzyką). Kiedy dorastałam, uważałam country za muzykę dla prostaków. Tak niekoniecznie jest, po prostu nie znam się na tym. Uwielbiam, Patsy Cline, ale myślę, że jej muzyka ma bardziej popowe brzmienie.
Nagrasz kiedyś płytę Unplugged?
Nagrać coś z niewielkim instrumentarium, jedynie siedząc na stołku i śpiewając, to kuszący pomysł. Teraz jednak chyba wszyscy nagrywają Unplugged a ja nie cierpię robić tego, co wszyscy. Zajmę się tym, kiedy to wyjdzie z mody.
Największe rozczarowanie w twojej karierze muzycznej?
To, że moja płyta „Erotica” przeszła niezauważona z racji zamieszania jakie wywołała książka „Sex”. Na tej płycie jest parę wspaniałych piosenek, a słuchacze nie dali im szansy. To mnie rozczarowało, ale sama płyta nie.
Z której swojej płyty, z wyjątkiem najnowszej, jesteś najbardziej dumna?
Muszę powiedzieć, że moją ulubioną płytą we własnej dyskografii, jest ścieżka dźwiękowa do filmu „Dick Tracy”. Uwielbiam wszystkie piosenki, które znalazły się na tej płycie.
Zakładam, że twoja opinia wynika z twojego własnego osądu a nie reakcji publiczności?
Mój osąd nigdy nie opiera się na reakcji publiczności.
Madonna nie kłamie, mówiąc, że nie obchodzi jej reakcja publiczności – nadal ma zamiar grać w filmach. Woli występować w teatrze, ale jak donosi, czekają ją dwa tygodnie pracy na planie kolejnego filmu Quentina Tarantino. Obecnie jednak, Madonnę najbardziej pochłania praca nad musicalem. W planach ma też kolejną trasę koncertową, która ma się rozpocząć w przyszłym roku. Choć karierę robi w dwóch dziedzinach, to muzyka daje Madonnie największą radość. „Jako autorka piosenek, mogę wyrazić się w sposób znacznie bardziej szczery i nikt nie zniekształca mojego przekazu. Jako aktorka mogę wypruwać sobie żyły, ale często pięćdziesiąt procent tego, co z siebie daję, zostaje usunięte w montażu, a to może bardzo zmienić odbiór roli. Ale na pewno jest to wyzwanie”.
Nadal grasz w filmach, chociaż…
Wiem, że wiele osób sądzi, że nie zrobiłam kariery jako aktorka. To trudne. Ponieważ jestem „wielką gwiazdą”, ciągnę za sobą spory bagaż, a kiedy ludzie oglądają film z moim udziałem, trudno im zapomnieć o wizerunku Madonny jaki znają z mediów. Często nie potrafią uwierzyć, że tylko gram, często sądzą, że na ekranie jestem sobą. Tak było w przypadku filmu „Sidła miłości”, bo ukazał się w tym samym czasie, co książka „Sex”. Ludziom trudno oddzielić mnie od roli, które gram. Dodatkowym wyzwaniem jest dla mnie znalezienie takiej roli, dzięki której wzniosłabym się ponad to wszystko.
Dlaczego tak wiele gwiazd muzyki zaczyna grać w filmach? Często nic z tego nie wychodzi.
Bo film to wspaniała forma sztuki. Kiedy już zaczynasz kręcić teledyski, pisać scenariusze a potem je filmować, myślisz sobie, że równie dobrze możesz nakręcić film. To naturalna kolej rzeczy. Film ma swój urok, ale nie jest to łatwy kawałek chleba.
To działa też w drugą stronę, prawda? Ludzie z Hollywood zawsze chcą się bawić w rock and rollowców.
Oczywiście. To widać jeszcze wyraźniej. Nawet sportowcy marzą o tym, by zostać gwiazdami rocka.
A liczba aktorów, którzy odnieśli sukces w muzyce jest…
…jeszcze mniejsza niż liczba muzyków, którzy odnieśli sukces w filmie (na twarzy Madonny pojawia się lekki uśmieszek, jakby przyszło jej na myśl coś przyjemnego). Oczywiście jest im trudniej, bo aktor spędza mnóstwo czasu wcielając się w jakąś postać, podczas gdy muzyk zajmuje się głównie podkolorowywaniem własnej osobowości.
Dlaczego wiecznie pracujesz?
Życie jest krótkie. Moja filozofia jest następująca: jeśli chcę coś zrobić, robię to. Często przedstawia się mnie jako pracoholiczkę, ale tak naprawdę dobrze się bawię, i to że mogę robić to, co robię, jest dla mnie przywilejem.
Madonna jest obecnie szefową swojej wytwórni płytowej, Maverick, będącej częścią wytwórni Warner. Z dumą opowiada o nagrywających dla Maverick artystach, Candlebox i Me’ShellNdegeocello. „Będzie długo na scenie” – zapewnia Madonna. I choć przyznaje, że pozostali wykonawcy, z którymi podpisała kontrakt, nie odnieśli sukcesu, zapowiada, że planuje współpracę z kolejnymi. Praca łowcy talentów potrafi być męcząca. „Rzadko kiedy trafia się coś oryginalnego” – mówi. Zdradza, że Maverick starał się podpisać kontrakt z obecnym na scenie od lat, black-hardcorowym zespołem, Bad Brains. To duże zaskoczenia. A kolejna deklaracja Madonny jest równie zaskakująca. „Chciałabym podpisać kontrakt z Betty Boo” mówi. Madonna stwierdza, że ta młoda, flirtująca z muzyką pop raperka z Londynu „jest fantastyczna”. „Podarowała mi tę lamparcią skórę” – mówi Madonna wskazując na materiał udrapowany na ramionach. „Bardzo spodobała mi się jej debiutancka płyta. Jej drugiej płyty naprawdę nie doceniono” (po początkowym zamieszaniu na listach przebojów, Warner zerwał kontrakt z BettyBoo). „Jest naprawdę utalentowana. Poznałam ją w Nowym Jorku, właśnie rozglądała się za nowym kontraktem. Jest fantastyczna. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie”.
Celem Madonny jest dostarczać nam rozrywki. Podobnie jak Betty Boo, ale na znacznie większą skalę. A jednak w Ameryce jest tematem niekończących się dyskusji. Znalazła się w dość kiepskim położeniu, będąc jednocześnie ucieleśnieniem fantazji Ameryki i jej najgłębszych lęków. Wybitni pisarze i najsłynniejsi wykładowcy nieustannie na jej temat debatują (lektura choćby fragmentu tych wywodów może być męcząca; jedynym znanym antidotum na te prace jest zbiór największych przebojów Madonny, „The Immaculate Collection”, będący odciążającym a jednocześnie trafnym przypomnieniem, co w Madonnie jest naprawdę najważniejsze). Madonna popadła w jeszcze większą niełaskę po tym jak wystąpiła w pewnym amerykańskim talk show i używała języka, który przyprawiłby o atak serca wszystkie przyzwoitki i wzbudził obawy o to, czy aby ten wielki statek nie pójdzie na dno.
Madonna przywykła już do złej sławy, tak jak i kiepskich not jakie otrzymuje za swoje występy w filmach. Ale nawet ją zaszokowała ostra krytyka z jaką spotkała się wydana przez nią w 1992 roku książka „Sex” (metalowa oprawa, dużo golizny, Madge i jej kompani uwiecznieni w trakcie niemoralnych igraszek; jedna gwiazdka według recenzenta „Q”). Wielu uznało, że Madonna, dotąd znana jako mistrzyni medialnej manipulacji, nareszcie popełniła błąd. To był zaskakujący zwrot akcji. Wcześniej takie rzeczy nie przytrafiały się Madonnie – to ona przytrafiała się im.
Tym sposobem, obrońcy moralności potępiali ją, a cała reszta – wyszydzała. Chociaż książka dobrze się sprzedała i te same gazety, które zamieszczały jej zjadliwe recenzje, nie omieszkały przedrukować tylu zdjęć z książki, ile się dało, towarzyszące jej zamieszanie pozostawiło niesmak. I ostatecznie, nic nie wniosło do jej kariery.
Książka na pewno nie lansowała poglądu, wedle którego seks to sprawa prywatna. Madonna oponuje za otwartością, będącą jej zdaniem przeciwieństwem ignorancji. Skoro zaś ignorancja rodzi dewocję i poczucie winy, otwartość sprawi, że dla nas wszystkich nastaną szczęśliwsze czasy.
Mamy tu jednak do czynienia z całym gąszczem problemów. Nie trzeba być religijnym fanatykiem, by poddać w wątpliwość tę filozofię. Opinie jakoby Madonna kogokolwiek obrażała sceptycy raczej zatrzymują dla siebie. O wiele częściej towarzyszy im refleksja: czy podoła wyzwaniu, które sama przed sobą postawiła, czy może, wzorem Kennetha Williamsa, odgrywającego scenę śmierci Juliusza Cezara, wyda z siebie żałosny okrzyk: „Hańba! Hańba! To mi właśnie zgotowali!”.
Jesteś artystką estradową, a jednak stałaś się przedmiotem debat na wszelkie możliwe tematy.
Tak. Na temat seksu, na temat feminizmu…
Na tym polega sława.
Tak. Sądzę, że ponieważ poruszałam wiele z tych tematów w swojej twórczości, na przykład w filmie „Truth Or Dare” („rockumencie” z 1991 roku, który w Wielkiej Brytanii ukazał się pod tytułem „W łóżku z Madonną”), w którym pokazałam jak wygląda życie gwiazdy od podszewki i wszystko to co inni zawsze starają się ukryć. Opowiadałam o swoich fantazjach seksualnych za pomocą piosenek i teledysków. Mówiłam o utwierdzaniu się w swojej sile, korzystaniu ze wszystkiego co się ma, o tym by być kobiecą, jeśli nawet nie feministką, o tym, że jesteśmy istotami seksualnymi. Moim zdaniem możemy rosnąć w siłę używając wszelkich środków, jakie mamy pod ręką. Aby osiągnąć sukces w świecie zdominowanym przez mężczyzn, nie trzeba zachowywać się, ubierać, czy myśleć jak mężczyzna. Jeśli jesteś popularnym artystą, głoszenie takich poglądów nie jest ludziom na rękę. Nagle wybuchła dyskusja, między tymi, którzy mnie popierali a moralną większością, która była mi przeciwna i wszyscy wygłaszali swoje opinie w mediach. Nadal jest to widoczne. Wszędzie dostrzegam własny wpływ. Bawi mnie to (śmiech).
Świadomość tego, że wywołało się wielkie zmiany społeczne, to spore obciążenie, ale…
Oj tak!
Uważasz, że zrobiłaś coś dobrego?
(rzeczowo) Jak najbardziej. Dobrze jest wywoływać dyskusje, pobudzać ludzi do myślenia. Nie można ich inspirować, czy być dla nich wzorem do naśladowania, jeśli nie ma się własnych poglądów.
Czy rzeczą słuszną i zdrową jest tak otwarcie mówić o seksie?
Oczywiście. Większość przypadków przemocy na tle seksualnym stanowi bezpośredni efekt tego, że traktujemy seks jak temat tabu, coś, o czym nie wolno mówić. Ludzie wszystko trzymają w sobie i boją się przyznać, co czują i czego potrzebują. Niezdrowo jest nie mówić o swoich preferencjach, o tym, kim się jest i czego się pragnie. Życie w poczuciu wstydu oddziałuje na ludzi i społeczeństwo niezwykle negatywnie.
Ale często to, co ludzie uważają za seksowne, ma jakiś związek z uciskiem. Weźmy fantazje sadomasochistyczne… Myśląc abstrakcyjnie, można by powiedzieć, że zakonnica jest seksowniejsza niż seks-terapeutka.
Oczywiście.
Jednak zakonnica jest symbolem tłumienia swoich potrzeb seksualnych, z kolei terapeutka symbolizuje otwarte o nich mówienie. Gdzie tu sens?
Problemem jest hipokryzja. Ludzi w naturalny sposób pociąga i intryguje to, co zakazane. Taka już ludzka natura.
Ale jeśli to, co zakazane, przestanie być zakazane, jeśli zniesiemy wszelkie tabu i o wszystkim zaczniemy mówić otwarcie…
Tak, ale samo mówienie o tym nie sprawia, że… Nie zgadzam się. To jakby powiedzieć: „czy nie sądzisz, że za bardzo się odkryłaś?”. Ja zawsze odpowiadam: „nie mylcie fizycznej nagości z obnażaniem duszy, bo to dwie różne sprawy”. Prowokowanie dyskusji na temat seksualności, sprawienie, że ludzie zaczną o tym otwarcie mówić, nie oznacza, że możemy znieść każde seksualne tabu i mówić o nim publicznie. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że jeśli uważasz, że zakonnice są seksowne, to w porządku. Nie chodzi mi o to, by rozbierać zakonnice i przekonać się jak naprawdę wyglądają i czy naprawdę są seksowne. Nie to mam na myśli.
Nie uważasz, że im częściej będziemy mówić o seksie, tym mniej będzie interesujący?
Nie zgadzam się z tym. Myślę, że im swobodniej się czujemy ze świadomością własnych fantazji seksualnych – i nie mam tu na myśli rozpowiadania o nich, czy stawania nago na dachu domu – tym bardziej rozumiemy, że nie jesteśmy źli ani stuknięci. Jeśli fantazjujesz o byciu związanym, albo uważasz, że zakonnice są seksowne, nie ma w tym nic złego. Wedle mnie, to zdrowe. Nie powinniśmy się tego wstydzić.
Na pewno usłyszałaś zarzut, że seks jest prostym narzędziem marketingowym. Seks pomaga sprzedać wszystko, czy to płyty, czy prasę.
To prawda. Ale ja mam coś do przekazania. Każdy ima się własnych sposobów, by zwrócić na siebie uwagę. Dla mnie seks był pewnego rodzaju aluzją. Zatytułowałam swoją książkę „Sex”, bo to prowokujący tytuł i wiedziałam, że choćby z tego powodu ludzie ją kupią. Wiedziałam, że ludzie zechcą kupić tę książę i obejrzeć zdjęcia, a jednocześnie odsądzili ją od czci i wiary. Pomyślałam, że już to wiele mówi o naszym społeczeństwie. Ludzie interesują się tym, ale gdyby zapytać ich o opinię, mówią, że to coś złego. Wydając tę książkę miałam swój cel.
W ostatnim wywiadzie powiedziałaś, że zostałaś ukarana za to, że zajęłaś takie, a nie inne stanowisko.
Powiedziałam to tylko raz, a autorka artykułu powtórzyła to jakieś 200 razy, przez co wyszło na to, że ciągle się powtarzałam. Spytała mnie, czy czuję, że zostałam ukarana. Odpowiedziałam, że tak. Teraz więc, ilekroć otwieram gazetę czytam: (Madonna przybiera płaczliwy ton) „Zostałam ukarana!” Buuu! Brakuje tylko skrzypiec w tle. Nie użalam się nad sobą. Chociaż czuję, że rzeczywiście zostałam ukarana. Temat, którym zajęłam się w książce „Sex” był wielkim tabu, a gwiazdy pop nie powinny mieć swojego zdania. Gwiazda pop powinna dbać o popularność i zajmować się tym, co jest popularne, w końcu takie jest znaczenie tego słowa. Kiedy przekroczy się pewną granicę, na głowę sypią się gromy. Myślę, że skoro wszyscy kupili tę książkę pomimo oburzenia jakie wywołała, ludzie zdali sobie sprawę, że wcale nie zostali zrobieni w konia i ukarali mnie… Każda recenzja mojej płyty czy filmu, w którym zagrałam, była tak naprawdę recenzją książki. To było jasne: nie mówiło się o mojej muzyce, czy o filmie. Pomyślałam „aha, teraz już wiem, co się tu dzieje”.
Żałujesz, że wydałaś tą książkę?
Ani trochę.
Wywiad prawie dobiegł końca. Cienie na placu Vendome wydłużają się. Madonna wspomina Paryż jako „jedno z miejsc, w których zaczynała”. Mieszkała tu przez jakiś czas w 1979, kiedy tańczyła w Rewii z piosenkarzem Patrickiem Hernandezem znanym z utworu „Born To Be Alive”. Potem zarzuciła karierę taneczną i wróciła do Nowego Jorku, gdzie dołączyła do zespołu The Breakfast Club. Madonna uwielbia Paryż. Jednak teraz, gdy pod hotelem wyczekują na nią fani, jej izolacjanie jest godna pozazdroszczenia. W takich chwilach, życie gwiazdy wydaje się podlejsze, a nie wspanialsze niż życie zwykłego śmiertelnika. Przed wywiadem miałem godzinę wolnego, kiedy to spacerowałem po Paryżu w blaskach jesiennego słońca, zrelaksowany i zadowolony. Ile jest to warte? Musieliby zapłacić mi miliony dolarów, abym z tego zrezygnował.
Wyszłaś gdzieś dzisiaj?
Nie. No, wyszłam na balkon. Dostąpiłam niewiarygodnego zaszczytu wyjścia na balkon.
Jeśli decydujesz się gdzieś wyjść, jakie są tego skutki?
Skutki są takie, że zostaję zadeptana. (Madonna wzdycha, po czym wylicza) Muszę wsiąść do samochodu, zabrać ze sobą ochroniarzy, którzy chodzą za mną krok w krok i muszą być na miejscu zanim dojadę. Problem polega na tym, że kiedy wyjeżdżam do Europy promować film czy płytę, wszyscy wiedzą, że tu jestem. Wyjście do miasta incognito jest niemożliwe. Nie mogę więc nacieszyć się pobytem w danym miejscu, chyba, że przyjadę tu nie mając nic konkretnego do roboty. Oczywiście nie zrozum mnie źle, zdarza mi się wychodzić. Po prostu wychodzę z… tysiącem moich najbliższych paryskich przyjaciół!
Jest coś upiornego w cierpliwości tłumu wyczekującego przed hotelem. Madonna sugeruje, że być może ludzie ci przyszli tu także ze względu na przebywające w hotelu modelki: w Paryżu trwa właśnie Tydzień Mody. Ale nawet jeśli tak jest…
Fani muszą robić na tobie osobliwe wrażenie, skoro ci, którzy rzucają ci się w oczy najbardziej, to ci którzy wyczekują pod cudzymi domami. Nie są to raczej typowi fani, ale przez nich musisz odnosić dziwne wrażenie.
Ci, którzy wyczekują pod moim apartamentem w Nowym Jorku to wciąż te same osoby, widuję ich tam od lat. Myślę sobie wtedy „Boże, czy oni naprawdę nie mają nic lepszego do roboty?”. Przez swoją muzykę zawsze chciałam przekazać ludziom, by zrobili coś ze swoim życiem. By uwierzyli w swoje marzenia, wyrażali siebie. Ale oni nie słuchają, tylko chodzą za mną krok w krok. Nie zrozum mnie źle, to że mam fanów, pochlebia mi. Wiele dla mnie znaczy to, że chcą mieć mój autograf. Ten rodzaj energii napędza. Ale kiedy latami widzisz te same twarze, to staje się chore. Tacy fani przekraczają granicę oddzielającą podziw od obsesji.
Cóż – rzucam beztrosko – robi się późno. Może pójdą do domu na kolację.
Madonna nie uśmiecha się. „Wątpię” mówi.