Madonna atakuje!

Q

maj 2003
Paul Rees
Zdjęcia: Craig McDean
Tłumaczenie: RottenVirgin

SŁUCHAJ BARDZO UWAŻNIE, POWIEM TO TYLKO RAZ

Uwaga! Madonna ma Wam coś do powiedzenia. Przygotujcie się na pouczenie w sprawie światowego konfliktu, życia po śmierci i Mini Coopera.

Madonna przybywa punktualnie. Wygląda tak niepozornie, jak tylko może wyglądać najsławniejsza kobieta na świecie. Ma na sobie ciuchy w odcieniu czekoladowego brązu i węgla, na oczy ma nasuniętą czapkę z tweedu. „Cześć, jestem Madonna” – mówi, dość nieelegancko wciskając się w  narożny boks. Madonna właśnie ufarbowała włosy na brąz, przez co nie przykuwa uwagi tak bardzo jak zwykle. „Przy takiej pogodzie pewnie czujesz się jak w domu” – śmieję się. W Los Angeles szaleje burza. Sugestia, że tęskni za wilgotną brytyjską pogodą, nie wywołuje reakcji.

Jesteśmy w barze hotelu Polo w Beverly Hills, położonego na początku drogi prowadzącej wprost do posiadłości Madonny, którą ta podobno odkupiła od Diane Keaton za  trzy i pół miliona dolarów. Mimo, że Jack Nicholson i Steven Spielberg regularnie bywają tu na kolacji, przybycie Madonny wywołuje poruszenie. Natychmiast zjawia się przy niej kelner. Madonna zamawia herbatę rumiankową z miodem w uprzejmy, ale zdecydowany sposób, nie dając nadziei na pogawędkę. Siedzący po drugiej stronie pianista przestaje grać na parę minut , by zerknąć na nas zza wielkiej rośliny doniczkowej. „Zatrzymałeś się tu?” – pyta, gdy kelner się oddala. „Nie? A gdzie?”. Gdy odpowiadam, patrzy na mnie ze współczuciem. „Ten hotel to jakaś nora. Biedaku”.

Mimo powściągliwego ubioru oraz współczucia, którym przez moment mnie obdarzyła, Madonna emanuje porażającą pewnością siebie. Z pewnością nie jest w czwartym miesiącu ciąży, o czym doniosła ostatnio pewna brytyjska gazeta (temat trafił nawet do brytyjskiej komisji rozpatrującej skargi prasowe). Nie ma makijażu. Wokół jej oczu i ust można dostrzec lekkie zmarszczki, ale w wieku 44 lat nadal zachwyca urodą i to nawet mając lekko zaczerwieniony nos. Od tygodnia zmaga się z przeziębieniem . Niemal każde zdanie przerywa  podciąganiem nosa i od czasu do czasu przykłada doń środkowy palec, chcąc uniknąć wszelkich „wycieków”.

Jej akcent jest mieszanką akcentu amerykańskiego i afektowanej brytyjszczyzny z niepokojąco rzucającą się w uszy domieszką cockneya. W pewnym momencie mówi nawet „Cor blimey!” [charakterystyczna dla slangu cockney wersja okrzyku „God blind me!” , czyli „A niech mnie!” – przyp. tłum.]. Madonna jasno pokazuje, kto tu rządzi – spróbuj jej przerwać, a i tak będzie mówić dalej.  Temat jest zamknięty dopiero wraz z jej stanowczym poleceniem, by przejść do kolejnego pytania.

Od października zeszłego roku Madonna przebywała w Los Angeles, pracując nad nową płytą – „American Life”. Podobnie jak w przypadku płyty „Music” z 2000 roku, współproducentem albumu jest Mirwais Ahmadzaï. Przed premierą płyty krążyły pogłoski, jakoby jej motywem przewodnim miała być religia. Uściślając, miałaby to być płyta o hebrajskojęzycznym tytule , ilustrująca entuzjastyczny stosunek Madonny do kabały, odłam Judaizmu, którego początki sięgają średniowiecza. Tymczasem, „American Life” Madonna określa jako „odzwierciedlenie swojego obecnego stanu umysłu i poglądów na świat”.

Ostatnim utworem jaki wydała, była piosenka „Die Another Day”, motyw przewodni ostatniego filmu o Bondzie, która przeszła bez większego echa. Utwór znalazł się na „American Life”, ale na pewno nie jest reprezentatywny dla całego albumu. To jak brzmi płyta oddaje o wiele lepiej utwór tytułowy i zarazem singiel promujący płytę. Piosenka „American Life” łączy ze sobą rytm techno, płynne aranżacje klawiszowe, akustyczny refren i dziwaczny rap. Połączenie klubowego hymnu z refleksyjną piosenką rockową, z pewnością stanowi krok naprzód w stosunku do materiału z płyty „Music”.

Pozostałe piosenki z „American Life” jawią się podobnie. Album zawiera 11 typowych rockowych piosenek okraszanych beatami Mirwaisa i aranżacjami orkiestrowymi. Każdy utwór jest mroczny, pełen  dramaturgii, a także niespodzianek – wsennej balladzie „Nothing Fails” znienacka rozbrzmiewa chór gospel, ascetyczną „Nobody Knows Me” wieńczy popis elektroniki.

„Postanowiliśmy połączyć dwa światy – muzyki elektronicznej i akustycznej” – mówi Madonna. „To kolejny krok naprzód, zresztą nigdy nie chciałam się powtarzać. Nigdy nie chciałam nagrać dwóch takich samych płyt”. Mówi się, że pewnych rzeczy w swojej karierze Madonna nie powinna była zrobić nawet raz. Tak na przykład, uwodzenie czarnoskórego świętego w teledysku „Like a Prayer”, czy demonstrowanie seksu oralnego na butelce po piwie w filmie „W łóżku z Madonną”, można by uznać za niezbyt rozsądne posunięcia. Następnie obejrzeć mogliśmy lesbijską błazenadę w wykonaniu jej i Sandry Bernhard, czy igraszki w negliżu z udziałem całej zgrai mężczyzn (Vanilla Ice), kobiet (Naomi Campbell) i zwierząt , na kartach książki „Sex”. Za plus uznać można to, że znudzenie publiczności tymi wybrykami wskazało na to, że ludzie chętniej posłuchaliby jej muzyki, niż przyglądali się jej nieprzewidzianym w programie fanaberiom.

Muzyka Madonny zawsze podążała z duchem czasu  (co potwierdza prychnięciem: „Nuuda!”).  Bywa, że trochę za bardzo stara się trzymać rękę na pulsie – na przykład zaprosiła Alego G do udziału w teledysku „Music”, dziś z kolei opowiada o tym jak szalenie zabawny jest serial „The Office”. Najczęściej jednak wydaje się autentyczna. Co najistotniejsze, stanowi swoją własną siłę napędową. Wciąż interesuje się tym, co obecnie dzieje się w muzyce – wśród jej obecnych faworytów są nowe płyty Massive Attack i Lemon Jelly. I podczas gdy starzy wyjadacze pokroju Toma Jonesa zapraszają do współpracy Wyclefa Jeana, chcąc pozostać na topie, Madonna zaangażowała Mirwaisa i Williama Orbita (producenta „Ray of Light”), raczej po toby wzbogacić, nie ukształtować swoje brzmienie.

„Inspiruje mnie wiele różnych rzeczy” – mówi Madonna. „Czasem mam lekcję gitary i akurat coś przychodzi mi do głowy. Albo Mirwais przysyła mi surową wersję jakiegoś utworu. Tak powstała piosenka „American Life”. Muzyka musi rozbrzmiewać mi w głowie, gdy piszę tekst. Czasem piszę wolne wiersze. Prowadzę dziennik, w którym zapisuję pomysły, które przychodzą mi do głowy po lekturze gazet czy książek”.

Czy trudno znaleźć współpracowników, którzy tak bardzo by się Ciebie nie bali?

„Nie pytam nikogo: Boisz się mnie?” – napusza się. „Oczywiście, jeśli ktoś czuje się przy mnie swobodnie, wyczuwam to. Gadamy, śmiejemy się, ale nie spoufalam się ze współpracownikami. Gdy poznałam Williama Orbita, był bardzo zdenerwowany, wszystko leciało mu z rąk. Rozbroiło mnie to. Nie rozwodzę się nad tym wszystkim”.

Madonna jest sławna od dwudziestu lat. Sprzedała 140 milionów płyt. Dwie wydane dotąd składanki jej singli liczą łącznie 32 utwory, a i tak nie zawierają jej wszystkich przebojów. W 2001 roku jej stożkowy stanik sprzedano za 23 850 dolarów na aukcji internetowej, a w zeszłym roku podobno zarobiła 36 milionów funtów.

Wiesz, ile masz na koncie?

„Mniej więcej. Następne pytanie”.

Obecnie, gdy na amerykańskich listach przebojów dominuje nastoletni pop, jej wpływ widoczny jest bardziej niż kiedykolwiek. Wykonawczynie takie jak Pink, Christina Aguilera czy Britney Spears, z pewnością podążają ścieżką wydeptaną przez Madonnę – ścieżką nagiej ambicji i ciężkiej pracy.

„Zaczynałam w innych czasach” – mówi. „Zaczynałam, zanim jeszcze pojawili się wszyscy ci mentorzy i łowcy talentów poszukujący atrakcyjnych dziewczyn, które nie fałszują, a potem obmyślający strategię jak je promować. Nie twierdzę, że z tych dziewczyn nic nie będzie, ale naprawdę nie wiem, do czego ten świat zmierza. Wszystko jest takie nijakie”.

Przerywa jej wieczorna rozrywka baru Polo Lounge, młody piosenkarz o ponurej twarzy. Usłyszawszy pierwsze słowa piosenki, która właśnie rozbrzmiała, Madonna stwierdza sucho: „Wszyscy chcą dzisiaj być Thomem Yorke”.

Na płycie „American Life” Madonna sprzeciwia się własnej sławie. W rapowanej części wieńczącej utwór tytułowy,  przedstawia osoby znajdujące się na jej liście płac: od prawnika, przez asystentkę, agenta, kierowcę, pilota, kucharza, trzy nianie, pięciu ochroniarzy, trenera , stylistę, aż po ogrodnika. Jak twierdzi, żaden z nich nie czyni jej życia pełniejszym. Refleksja, wedle której ogromne bogactwo nie jest gwarancją szczęścia, jest oczywiście typową skargą  nieprzyzwoicie bogatych mega gwiazd, ale mimo to, jest wystarczająco uporczywa, by chcieć dać sobie spokój i zacząć wieść spokojne życie, gdzieś na wsi, w Vermont, czy gdziekolwiek.

„Wiem, że to brzmi banalnie” – mówi. „Ale od dwudziestu lat wiem, czym jest sława i bogactwo i sądzę, że mam prawo wyrazić swoją opinię na ten temat. W tej chwili wszyscy dokoła mają obsesję na punkcie sławy. Wedle mnie, to jedna wielka kupa gówna, a kto wie o tym lepiej niż ja? Na początku słyszy się o tym, jak to wspaniale jest być gwiazdą i ileż radości potrafi to sprawić. A potem…”

„W Ameryce, ma się większe niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, możliwości by zostać tym, kim się chce. Jest to dobre, ale ma to sens tylko, gdy ma się pewien system wartości. A my najwyraźniej już go nie mamy. Chodzi tylko o to, by dojść na szczyt, nieważne jakim sposobem”.

„Kusi się nas wizją wspaniałego życia” – ciągnie. „Kup ten samochód, a będziesz popularny. Noś takie ciuchy, a każdy będzie chciał cię przelecieć. To potężna iluzja, której ludzie dają się zwieść. Ja również się dawałam”.

Z różnym rezultatem, Madonna kontynuuje swoją przygodę z aktorstwem. W zeszłym roku jej mąż, Guy Ritchie nakręcił „Swept Away”, remake włoskiej komedii z 1974 roku. Film został zmiażdżony przez krytyków, którzy nie szczędzili jadu szczególnie Madonnie. Film poniósł klęskę także w Stanach, a pod koniec roku ukaże się w Wielkiej Brytanii na video.

„W Anglii wszyscy zmieszali ten film z błotem, a nawet go nie widzieli. Ale i tak wszyscy gotowali się na Guya i na pewno uczepiliby się go, nawet gdyby nie współpracował ze mną. Jego dwa pierwsze filmy odniosły za duży sukces. Tak już  jest z mediami: ostatecznie, muszą strącić cię z piedestału”.

Więc dlaczego nie dasz sobie z tym spokoju?

„Bo lubię grać. Dobrze się przy tym bawię. Gówno mnie obchodzi to, co inni mają do powiedzenia na temat mojej gry aktorskiej, czy muzyki”.

A właśnie, że cię to obchodzi.

„Ale nie powinno to mieć wpływu na to, jakich wyborów dokonujesz” – mówi, wyjmując z kieszeni kurtki wymiętą i z całą pewnością wysłużoną chusteczkę do nosa. Ostrożnie wydmuchuje w nią nos, po czym, szybko zerknąwszy na to co zeń wyleciało, kładzie ją na stół.

„Musisz uważać na to co czytasz” – strofuje mnie. „Pozory mylą”.

Jak twierdzi, dotyczy to szczególnie tego, o czym tak obszernie rozpisuje się prasa – życia jej i Guya w Wielkiej Brytanii. Tak na przykład „The Daily Mail”, dość zjadliwie, i bazując na anonimowych źródłach, przedstawił życie pary w ich okazałej posiadłości Ashcombe w hrabstwie Wiltshire, którą nabyli we wrześniu 2001 roku. Według dziennika, Madonna wydała kilka tysięcy dolarów, bezskutecznie usiłując nauczyć się strzelać. Wdała się też w przykry konflikt z turystami, chętnie korzystającymi z prawa do przechadzania się polami Ashcombe. „Wynoście się z mojej działki!” – krzyczała Madonna. Podobno.

„Nie miałam żadnego zatargu z turystami! Chryste!” – jęczy. „Z nikim nie wdałam się w żaden konflikt. Wkurzyli się na mnie, bo wyjechałam z Anglii. Prawdę mówiąc, kiedy kupiliśmy ten dom, pomyśleliśmy, o kurczę, tu biegnie ścieżka, ludzie ciągle będą nas nękać. Ale tak nie było. Nie mogę  powiedzieć złego słowa o turystach”.

Podobno, skarżyłaś się też , że tutejszy klimat jest do dupy i że domy są zbyt przesiąknięte wilgocią.

„O ironio, obsmarowuje się mnie na łamach brytyjskiej prasy, a tak naprawdę odkąd wyjechaliśmy, w kółko mówimy: „wracajmy do Anglii, strasznie tutaj nudno”.

Czy kiedykolwiek myślałaś o tym, żeby po prostu się stąd wynieść, zniknąć?

„Ja i Guy myśleliśmy o tym. Ale oczywiście, nigdy bym tego nie zrobiła. Jestem na to zbyt odpowiedzialna”.

Nie jest tak źle, zawsze mogłabyś zamienić się w Michaela Jacksona. 

„Nie obejrzałam tego dokumentu [„Living With Michael Jackson”], ale obrzydliwe jest to,  jak ten chłopak [Martin Bashir] wykorzystał ich przyjaźń. Kiedy poniżasz kogoś publicznie dla własnej korzyści, nie da ci to spokoju. Zapewniam cię, tacy ludzie będą tego żałować. Bóg ich za to pokarze”.

Kiedy Madonna miała sześć lat, jej matka zmarła na raka piersi. Porusza ten temat w „Mother and Father”, najbardziej poruszającym utworze na płycie „American Life”. „W tej piosence próbuję uporać się ze smutkiem tak, aby móc iść dalej” – zastanawia się. Przyznaje, że od czasu śmierci matki, próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, po co żyje.

„Wielu ludzi zadaje sobie to pytanie, ale większość nie zastanawia się nad odpowiedzią. A czy naprawdę nie chcielibyśmy wiedzieć, po co tu się znaleźliśmy? Czy naprawdę sądzimy, że w życiu chodzi o to, by się narodzić, zarobić mnóstwo pieniędzy, znaleźć kogoś, z kim można mieć dzieci, a potem umrzeć?”

Czy takie myśli nasilają się, im bardziej stajesz się świadoma swojej śmiertelności?

„Zawsze byłam jej świadoma. Kiedy dorastałam, umierało wiele osób z mojego otoczenia. Moja mama zmarła, zmarł też mój wujek, dziadek – wszyscy w bardzo krótkim czasie. Mój ojciec ożenił się ponownie, miał dziecko z moją macochą. Ono także umarło”.

„Kiedy przeprowadziłam się do Nowego Jorku w 1978 roku, sześciu mężczyzn umarło na moich oczach. Widziałam ich ostatni oddech. Zawsze zastanawiałam się nad sensem życia. Potem masz dzieci i kochasz je tak bardzo, że myślisz sobie: <<Boże, gdyby cokolwiek im się stało, zabiłabym się>>.  Oczywiście nie dosłownie, broń Boże. Pojawiają się takie pytania i tylko idiota nie chciałby znać na nie odpowiedzi.

A Ty znalazłaś odpowiedź na którekolwiek z tych pytań?

„Tak. Jesteśmy tu po to, by się dzielić, by dawać, kochać. Kiedy umierasz, twoje ciało przestaje istnieć, ale twoja dusza, to co dałeś innym, miłość, którą innych obdarzyłeś, trwa nadal. Wierzę w reinkarnację i w to, że ostatecznie wszyscy tworzymy jedność. Jestem pewna, że nasze życie nie jest ani naszym pierwszym, ani ostatnim wcieleniem. Przeraża cię to co mówię?” – pyta.

Nie. Poddałaś się kiedyś hipnozie, cofnęłaś do któregoś ze swoich wcześniejszych wcieleń?

„Nie. Nie mam zamiaru tego robić. Mam za dużo pracy”.

Dwa ulubione zajęcia Madonny to przyglądanie się jak jej syn tańczy nago i przesiadywanie z mężem do trzeciej nad ranem, kiedy to „rozmawiają o życiu”. Jak mówi, małżeństwo i macierzyństwo sprawiło, że jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek.

W istocie, ozdobą albumu jest tryptyk piosenek miłosnych dedykowanych Guyowi – „Nothing Fails”, „Intervention” i „X-Static Process”.

Brytyjskie tabloidy przedstawiają ich małżeństwo w mniej sielankowy sposób. Donoszą o kłótniach w restauracjach i walkach o to, kto ma urządzić każdy z ich domów. Wnioski są takie, że każdy z takich zatargów kończy się łzami.

„Nadal zżera ich zawiść” – mówi Madonna. „Prasa nie chce, bym była szczęśliwą mężatką, bym miała szczęśliwą rodzinę. Prawdziwa miłość wymaga pracy, często towarzyszy jej wiele rozczarowań. Ale zawsze jest nadzieja. Jeśli kogoś naprawdę kochasz, wytrzymasz to, bez względu na wszystko. Wszystkie te piosenki opowiadają o tym uczuciu. Mogę straszliwie pokłócić się z mężem, strasznie się na niego wkurzyć, ale wszystko zawsze kończy się dobrze, bo wierzę w prawdziwą miłość i w nasz związek”.

W filmie „W łóżku z Madonną” powiedziałaś, że miłością twojego życia jest Sean Penn…

„Ale wtedy nie znałam Guya, prawda?” – odpowiada z teatralnym grymasem. „Kiedy po raz pierwszy wyszłam za mąż, wydawało mi się, że wiem czym jest miłość. Także z tego snu się obudziłam. Wydaje ci się, że wiesz, czym jest miłość, a tak naprawdę tego nie wiesz”.

Jak więc teraz definiujesz miłość?

„Dawać dla samego dawania, nie chcąc niczego w zamian – uświadomiłam sobie, że to jest właśnie prawdziwa miłość. To nie jest zauroczenie, to nie jest zabawa, to nie jest pociąg seksualny czy fascynacja intelektualna. To znacznie więcej. Szczerze mówiąc, zanim poznałam Guya, gówno wiedziałam o tym, jak powinien wyglądać związek. Niewiele dawałam od siebie. Kiedy masz dzieci, kiedy naprawdę się zakochasz, zmieniasz się. Nie ma czasu na bzdury. Kiedy słucham tych przygłupów opowiadających o tym, jak to (naśladuje głos aktorów z amerykańskich telenowel) <<Boże, jesteśmy tacy zakochani…>>,  myślę sobie, taa, poczekamy, co będzie za cztery lata”.

Ostatnio Madonnie przyśniło się, że partia nazistowska przejęła władzę w Ameryce. Wprowadzono godzinę policyjną i racje żywnościowe. Żydzi musieli nosić przepaski, ale Madonna była członkinią ruchu oporu. Ostatnie co zapamiętała z tego koszmaru, to tajne spotkanie ze szwagrem, Joem Henrym. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, także w teledysku do „American Life” Madonna gra uzbrojoną w uzi bojowniczkę. Mówi się, że teledysk ma ukazywać moralne konsekwencje wojny w Iraku, ale sama Madonna jest ostrożniejsza: „Tak, teledysk jest antywojenny” – przyznaje. „Ale niekoniecznie wypowiadam się w nim przeciw tej wojnie. W każdej chwili na świecie toczy się przynajmniej trzydzieści wojen i jestem przeciwna każdej z nich”.

Jej były mąż wypowiedział się w tej kwestii bardziej jednoznacznie. W grudniu przybył do Iraku i napisał list otwarty do prezydenta Busha, opublikowany w Herald Tribune, w którym wypowiada się na temat konfliktu. „Sean jest jedną z nielicznych osób [które zabrały głos]” – mówi. „Dobrze to o nim świadczy. Większość sław woli przemilczeć ten temat. Nikt nie chce głosić niepopularnych poglądów. Inna sprawa, że Amerykanie najczęściej niewiele wiedzą na temat tego co się dzieje na świecie”.

Madonna z rodziną, mężem Guyem Ritchie i dziećmi, siedmioletnią Lourdes i dwuletnim Rocco, od pół roku mieszka w Kalifornii. Twierdzi, że niebawem wrócą do Anglii. Tęskni za swoim Mini Cooperem wykupionym z garażu w londyńskim Park Lane.

„Uwielbiam mojego Mini Coopera” – mówi chichocząc. „Bałam się jeździć po Londynie dużym samochodem; ulice są bardzo wąskie i zawsze bałam się, że staranuję ludzi po obu stronach”.

Jak mówi, życie w Los Angeles jest spokojniejsze. Od dwóch lat pobiera lekcje gry na gitarze. Dla zabawy, brzdąka przy akompaniamencie utworów Neila Younga, Radiohead czy The Smiths. Obecnie czyta najnowszą książkę Huntera S. Thompsona, „Kingdom of Fear” i książkę o  kulturystkach, „Chemical Pink”. Wieczór idealny? Kolacja z Guyem  w domu i wspólne oglądanie filmu.

„Ostatni raz upiłam się w swoje urodziny, 16 sierpnia zeszłego roku” – mówi. „Jestem Panna Odpowiedzialna: muszę iść spać, rano wstać do pracy, nie mogę za dużo wypić. Jeśli chodzi o spożycie alkoholu, bardzo się pilnuję”.

Dyscyplina charakteryzuje także sposób w jaki Madonna wychowuje swoje dzieci. Żadnemu z nich nie wolno oglądać telewizji. „Staram się zachęcić je do samodzielnego myślenia” – wyjaśnia. „Zamiast oglądać telewizję, czytają książki. Mój syn nie chodzi jeszcze do szkoły, ale mam świadomość tego, na co narażona jest moja córka. Na pewno będzie prosić o coś, czego nie dostanie. To znaczy, jeśli chce dostać tenisówki Nike, nie będę na nie skąpić, ale też nie kupię jej dziesięciu par. Będzie musiała się z tym pogodzić”.

Kto jak kto, ale ty chyba nie powiesz jej: „tak ubrana nie wyjdziesz”, co?

„Owszem, mogę jej tak powiedzieć” – mówi krzyżując ręce na piersi. „Mogę i mówię”.

Kiedy ostatni raz cię nie rozpoznano?

„Kiedy pojechałam odebrać córkę ze szkoły. Od dłuższego czasu nie byłam brunetką. Ktoś mnie zatrzymał i zapytał: << gdzie jej mama?>>. Myśleli, że ją porywam”.

Czy, patrząc wstecz, myślisz, że jest coś, co zrobiłabyś inaczej, wiedząc to, co wiesz teraz?

„Pewnie nie popełniłabym tylu błędów. Ale analizowanie ich to strata czasu. Wiem, ile wiem i idę dalej. Dostajesz w twarz i uświadamiasz sobie, że zachowywałeś się jak bufon i idiota”. Madonna wybucha głośnym śmiechem. „Ja byłam bufonem i idiotką aż do 40 roku życia!”

Jaką radę dałabyś wtedy samej sobie?

„Nie bierz niczego do siebie”.