Madonna can’t stop the Music
Rolling Stone
wrzesień 2000
Jancee Dunn
Zdjęcia: Jean-Baptiste Mondino
Tłumaczenie: RottenVirgin
Królowa popu – przy nadziei i zakochana – przygotowuje się do trasy promującej jej nowy album.

Pokażcie mi człowieka, którego nie interesuje Madonna, a pokażę Wam kłamcę. Pani Ciccone intryguje nawet najbardziej wytrawnego hipstera. Pewnie, kilka lat temu modnie było mówić, że Madge – bo tak mówią na nią w Anglii – skończyła się. Po czym w 1998 roku wydała pokrytą czterokrotną platyną płytę „Ray of Light” nagrodzoną Grammy i szeregiem nagród MTV Video Music Awards (czym pokonała młodociane gwiazdy takie jak Fiona Apple czy Brandy).
Można śmiało powiedzieć, że Madonna zawsze będzie tkwić u szczytu popkultury, zwłaszcza po wydaniu płyty „Music”, sugestywnej mieszanki rytmów w stylu eurodance i jej własnej niespożytej energii. Tym razem Madonna zaangażowała francuskiego czarodzieja elektroniki, Mirwaisa, a rezultat tej współpracy brzmi nieco bardziej awangardowo i bardziej w stylu funky niż bogata brzmieniowo, eteryczna „Ray of Light”.
„Music” wciąga nas w wir francuskiego disco (złożony, wirujący „Impressive Instant” będzie wielkim klubowym hitem), chwytliwego popu („Amazing” Orbita) i intrygującej mieszanki muzyki folkowej i elektronicznej, która wybrzmiewa najlepiej w ulubionym utworze Mirwaisa, „I Deserve It”, oszczędnej w środkach piosence miłosnej, w której słyszymy jedynie niczym nieprzyozdobiony wokal Madonny na tle elektronicznych zawijasów. „Próbuje wielu rzeczy z własnym wokalem, ale nigdy nie próbowała nagrać wokalu bez ozdobników” – mówi Mirwais z silnym francuskim akcentem. „Nie tykam pogłosu. Za pierwszym razem naprawdę się bała. Myślę, że wielu ludzi boi się brzmienia własnego głosu, ale wyszło niesamowicie” .
39-letni producent, o którym można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że nieznane są mu takie klimaty, odebrał od Madonny telefon w zeszłym roku, po tym, jak usłyszała demo, które przekazał jej Guy Oseary, jej partner z wytwórni płytowej Maverick. Trzy tygodnie później Mirwais i Madonna byli już razem w studiu.
„Podjęła ogromne ryzyko, decydując się na współpracę z kimś takim jak ja” – mówi Mirwais. „Gdy stajesz się gwiazdą takiego formatu, możesz działać w głównym nurcie i tam pozostać. Dla niej jednak wszystko, czym się zajmuje, stanowi wyzwanie, a ja lubię takie osobowości”.
Orbit, który zasiadł u steru w trakcie pracy nad trzema utworami z nowego albumu, nie poczuł się w ogóle urażony tym, że tym razem Madonna postawiła na współpracę z Mirwaisem. „Nie, absolutnie nie jestem tym urażony” – mówi. „Nie mam nic przeciwko temu, dopóki współpracuje z dobrymi ludźmi, a mi bardzo się podoba to, co zrobił Mirwais”. Orbit uważa, że Madonna nie jest dostatecznie doceniana za swoje talenty muzyczne. „Na ceremonii rozdania nagród Grammy sugerowano, że za tym wszystkim stoi jakiś facet, a ona jest tu tylko gwiazdą” – mówi. „Nic bardziej mylnego. Uważa się, że ten, kto stoi za sprzętem, ten wciska guziki. Tymczasem to ona wciska wszystkie guziki”. Orbit zamyśla się na chwilę. „Wiesz, ona nie chwali się specjalnie swoimi talentami muzycznymi, ale jest wytrawną autorką piosenek. Słucha mnóstwa klasycznych musicali, nie tylko tych oczywistych, takich jak „Deszczowa piosenka”, ale również tych mniej znanych. Uwielbia je. Pamiętam, jak pewnego razu byliśmy w Niemczech na kolacji i ktoś przyniósł stare musicale. Tylko Madonna znała wszystkie teksty” – śmieje się. „Madonna uwielbia te wszystkie musicale, które oglądali nasi rodzice, te wszystkie solidne melodyjne kawałki. I sama pisze solidne melodyjne kawałki”.
Dlaczego tak bardzo fascynuje nas czterdziestoparoletnia rozwódka ze Środkowego Zachodu? Dlaczego wciąż niezmiennie nas obchodzi? Po tym, jak odbyłyśmy długą pogawędkę w Los Angeles, odpowiedź jest jasna: Madonna jest interesująca. bo jest zainteresowana: książkami, muzyką (obecnie Anoushką Shankar, córką Raviego) sztuką (brytyjska awangardowa artystka Tracey Emin jest jej obecną faworytką) i filmami (ostatnio filmem Viscontiego pod tytułem „Rocco i jego bracia”).
Dołączamy do Madonny w jej biurze w siedzibie wytwórni Maverick w Los Angeles, w którym pachnie świecami Votivo (nie udawajcie, że nie interesują Was takie szczegóły, bo na pewno interesują), z drugiego pokoju dobiegają dźwięki płyty Mobiego „Play”. Na ścianach wiszą zdjęcia Noela Cowarda, Jimiego Hendrixa, Johna Coltrane’a i nieżyjącego artysty, Jean-Michela Basquiata, przyjaciela Madonny z okresu, gdy mieszkała w Nowym Jorku na początku lat 80. „To był beztroski czas” – mówi Debi Mazar, najlepsza przyjaciółka Madonny, a także kobieta, która „kazałaby jej spierdalać”, gdyby tylko zaszła potrzeba. „Żadna z nas nie miała pieniędzy” – wspomina aktorka, która występuje w utrzymanym w stylistyce „getto na bogato” teledysku do piosenki „Music” wraz z długoletnią tancerką Madonny Niki Haris i brytyjskim komikiem Alim G. „Byłyśmy młodymi dziewczynami, które próbowały robić coś ciekawego w Nowym Jorku. Ludzie nie umierali jeszcze na AIDS, funkcjonowała mała społeczność artystów i muzyków i wszyscy trzymali się razem – czarni i biali, Hiszpanie, Chińczycy. To był początek rapu, biali i czarni razem tworzyli muzykę, [Africa] Bambaataa samplowali Kraftwerk. Madonna i ja chodziłyśmy po klubach, do klubu Rox, potańczyć i pooglądać wystawy artystów”. Debi śmieje się: „w tamtym okresie obie leciałyśmy na… wiesz, latynoskich chłopców”.
Obecnie Madonna jest zakochana w brytyjskim filmowcu, Guyu Ritchiem. 31-letni reżyser filmu „Porachunki” jest ojcem drugiego dziecka Madonny, Rocco. „Ma piękną córkę” – mówi Mazar. „Jest w świetnej formie i wydaje się być bardzo zakochana. Ona i Guy świetnie się dogadują. Nie chcę mówić, że jest teraz w nowym miejscu, ponieważ sama nie cierpię, kiedy ludzie ją szufladkują i mówią rzeczy w stylu: „Madonna nagrywa nową płytę, wszystko się zmieniło, wszystko jest inne niż kiedyś i takie piękne, musi być w świetnym nastroju”. Są dni, kiedy jest w świetnym nastroju, i dni, gdy jest w kiepskim nastroju, jest jednak bardzo szczęśliwa, wygląda pięknie i wygląda na bardzo zakochaną”.
Gdy się spotykamy, Madonna jest w zaawansowanej ciąży z Rocco, który przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie krótko po naszym spotkaniu. Jej stwierdzenia, jakoby wyglądała jak „wieloryb”, są nieco przesadzone, w przypadku Madonny nawet ciąża wygląda na kompaktową i gustowną. Madonna ma na sobie luźne czarne spodnie ze ściągaczami, biały top założony pod białą koszulę z krótkim rękawem, diamentowe okrągłe kolczyki od Cartiera i supermodne pomarańczowo-białe klapki Nike, które obecnie nie są jeszcze dostępne w regularnej sprzedaży. Ma kremowobiałą skórę, jasnoniebieskie oczy i sięgające ramion włosy z blond pasemkami okalającymi twarz . Co chyba nie jest dziwne, wita się silnym uściskiem dłoni. Szybko oprowadza mnie po skąpanym w słońcu biurze, w którym stoi dziecięce biurko dla Lourdes. Na jej własnym biurku – oprawione w srebrną ramkę zdjęcie Ritchiego („To mój chłopak” – mówi Madonna, uśmiechając się promiennie).
„Czy Madonna jest miła?” – spytacie. Tak, jest miła. Dzięki Bogu. („Wyczuwa strach niczym pies” – ostrzega mnie jej znajomy. „Nie okazuj więc go, nawet jeśli go odczuwasz”). Jest również zabawna, a jej szczerość stanowi powiew świeżości. Jest człowiekiem takim jak Ty czy ja, z tą różnicą, że jest najsławniejszą osobą na świecie i jest warta 613 milionów dolarów. A zatem bez zbędnego gadania: przed Wami Madonna, która właśnie ostrożnie usadawia się w biało-niebieskim fotelu w pasy.

Jak zdrowie? Wszystko w porządku?
Tak. Tyle że to końcówka ciąży, więc nie jestem w stanie wstać z krzesła czy łóżka, bardzo się przy tym nie wysilając. No i czuję się jak wieloryb.
Daj spokój!
Wiem. Wszyscy mówią: „przecież jesteś w ciąży”. Ale i tak czuję się dziwnie. A im mniej jesteś w stanie zrobić, tym żałośniej się czujesz. Trzeba przytrzymywać się różnych rzeczy, wysiadając z samochodu, przez co sprawia się wrażenie słabej i delikatnej. A to nie idzie mi najlepiej (śmiech).
Teraz widzę więcej Twoich zdjęć z okresu ciąży, niż wtedy, gdy byłaś w niej po raz pierwszy.
Szczerze mówiąc, stało się tak dlatego, że większość ciąży spędziłam w Londynie, gdzie ilekroć wychodziłam z domu, robiono mi zdjęcia. Wolałabym, żeby nie fotografowano mnie tak często. Szczerze mówiąc, nie chcę oglądać własnych zdjęć w bieliźnie w ósmym miesiącu ciąży na pierwszych stronach gazet. Ale nic nie mogę na to poradzić.
Ale trzeba przyznać, że Twoje zdjęcia z wakacji we Włoszech, na których masz na sobie czarne bikini i baraszkujesz w błocie, są całkiem seksowne.
Nie, są obrzydliwe. Absolutnie obrzydliwe. Poczekaj, aż sama zajdziesz w ciążę; nie chcesz rozbierać się nawet przed swoim chłopakiem, a co dopiero pokazywać się bez ubrania na oczach całego świata. To wymagało ode mnie wielkiej odwagi, powiedzieć: „chrzanić to, będę paradować na oczach ludzi w stroju kąpielowym i wyglądać jak otyła kobieta – i co z tego?”. Nieczęsto jeżdżę na wakacje i nie jestem jedną z tych osób, które lubią wylegiwać się w bikini. Starałam się dostosować do mojego chłopaka: „okej, zatem jadę na wakacje do Grecji”. Uznaliśmy, że pojedziemy gdzieś bardzo daleko, gdzie fotografowie nas nie znajdą. Oczywiście równie dobrze mogliśmy zostać w Londynie, tak łatwo było nas znaleźć.
Porozmawiajmy o Twojej nowej płycie. „Ray of Light” było introspektywne i mistyczne, z kolei nowa płyta sprawia wrażenie zapisu energii i długo skrywanych emocji.
Jak najbardziej. Mój ostatni album był dużo bardziej introspektywny. Skończyłam nagrywać „Ray of Light”. Pojechałam do Los Angeles. Przygotowałam się do występu w filmie, nakręciłam film, po czym w zasadzie wróciłam do Anglii. Większość czasu spędziłam tam, pisząc utwory na nową płytę. Tak naprawdę niewiele wychodziłam i niewiele robiłam. Pracuję w ukryciu, zajmuję się córką i staram się być przyzwoitą dziewczyną dla mojego chłopaka, a to dość spokojne i introwertyczne zajęcia. Myślę, że to uczucie towarzyszące oczekiwaniu, aż wybuchnę, tliło się pod powierzchnią i ma to swoje odzwierciedlenie w muzyce.
Jak znalazłaś Mirwaisa?
Znalazł go Guy Oseary, mój partner w wytwórni. Często się zdarza, że trafiają do mnie jakieś nagrania i myślę sobie: „Boże, wspaniałe, chcę pracować z tą osobą!”. Tak właśnie się stało, gdy usłyszałam demo Mirwaisa przygotowane z myślą o jego własnym albumie. Słuchałam tego dema i pomyślałam, że to właśnie dźwięk przyszłości i że muszę poznać tego człowieka. Tak też zrobiłam i zaskoczyło. Podobnie było z Williamem Orbitem.
Na Twoim albumie słychać mnóstwo efektów. Skąd wiesz, kiedy dać sobie na wstrzymanie? Mogłaś nawarstwiać te rzeczy w nieskończoność.
W pewnym momencie po prostu musiałam przyhamować i stwierdzić: to jest wystarczająco dobre, to na tyle, zakończyliśmy pracę. Mirwais mógł siedzieć godzinami przed ekranem komputera, zmieniając, udoskonalając, edytując, wycinając, wklejając – cokolwiek. Ten proces mógłby dla niego się nigdy nie kończyć, ale życie jest za krótkie na tego typu bzdury. W studiu nadaję komunikat: „spieszę się”. Zwykle wszystkich tym irytuję. Myślę, że początkowo trochę go to zniechęcało, ale chyba najbardziej zniechęcał go fakt, że dokładnie wiedziałam, czego chcę, i nie bardzo interesowały mnie jego produkcyjne sztuczki. Ponieważ płyta „Ray of Light” jest tak wielowarstwowa, niemalże gęsta od dźwięku, tym razem chciałam zrobić coś przeciwnego.
W utworze takim jak na przykład „I Deserve It” Twój głos jest pozbawiony ozdobników.
To Mirwais wpadł na pomysł, aby usunąć wszelkie efekty ze ścieżki wokalu tak, aby brzmiał bardzo sucho i szczerze. Początkowo nie byłam entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, bo nie robiłam czegoś takiego od dawna, potem jednak dostrzegłam w tym czystość i uznałam zestawienie surowości brzmienia mojego głosu z bardzo przetworzonym dźwiękiem syntezatora za udany mariaż.
Czy William nie odniósł wrażenia, że depczecie mu po piętach, jako że nie miał całkowitej kontroli nad tym procesem?
Powiedziałam mu, że prawdopodobnie będę pracować z innymi osobami. Powtarzanie się to ostatnia rzecz, jakiej chciałam. Co zabawne, pamiętam, gdy pracowałam nad masteringiem albumu w Londynie z Mirwaisem i bałam się puścić mu to, co nagrałam z Williamem i Guyem Sigsworthem. Myślałam sobie: „na pewno mu się to nie spodoba”. Krępowałam się i czekałam do ostatniej chwili, po czym puściłam mu te nagrania. Spojrzał na mnie i powiedział: „ale zazdroszczę!”. Ja z kolei uznałam, że to dobrze, ponieważ chcę, aby producenci byli zazdrośni o siebie nawzajem. To dobry znak, nieprawdaż?
Jak najbardziej! Czasami mówiłaś, że inspiracje do pisania utworów czerpiesz z poezji, artykułów prasowych lub snów. Czy mogłabyś mi opowiedzieć więcej o kulisach powstania jednej z tych piosenek, na przykład „Nobody’s Perfect”? (Madonna wywraca oczami.) Dlaczego wywracasz oczami?
Przepraszam. Boże. Po prostu nienawidzę wyjaśniać takich rzeczy.
Dlaczego, przecież jesteś autorką piosenek!
Nie wiem. Myślę, że dobrze zachować pewną tajemniczość. Kreatywność jest często czymś nieświadomym, czasem podświadomym, a czasem świadomym. Często jest też mieszanką wszystkiego. Próbować to wyjaśnić to jak próbować rozmawiać o miłości: gdy tylko zaczynasz o tym mówić, formułujesz na ten temat opinię, a ona staje się nieaktualna. Tak naprawdę nie chcę tak bardzo rozkładać na czynniki pierwsze mojego procesu twórczego, bo jaki jest tego sens? Chcę, aby ludzie reagowali na to, co słyszą, w sposób intuicyjny, emocjonalny, nie chcę, aby myśleli o tym, skąd to wszystko się wzięło. Widzisz, jeśli zobaczyłam robaka chodzącego po podłodze i akurat to natchnęło mnie do napisania niesamowitego wiersza o miłości, nie chcę, aby ludzie myśleli o swoim związku, a potem o tym robaku pełzającym po podłodze. To wszystko rujnuje. Nie wiem, czy to, co mówię, ma sens.
Ma, ale pewnej informacji mi tutaj brakuje. Może zdradzisz mi najbardziej bezpośrednie źródło inspiracji dla swojej piosenki?
OK. Weźmy główny motyw piosenki „Music”: „Music makes the people come together”, Wiesz, jak wpadłam na ten pomysł?
Nie wiem.
Na koncercie Stinga. Dziwne, prawda? Poszłam na jego koncert w Beacon Theatre w Nowym Jorku. Jego publiczność składa się z bardzo różnych osób. Ilekroć idę na koncerty, przyglądam się publiczności, mam obsesję na tym punkcie i na punkcie obserwowania reakcji ludzi. Publiczność zachowywała się niezwykle kulturalnie i okazywała uprzejmy entuzjazm w odpowiedzi na repertuar z jego ostatniej płyty. Kiedy jednak zagrał stare kawałki The Police, gdy na scenie był tylko on z gitarą i przygaszono światła, energia w pomieszczeniu zmieniła się, dosłownie rozpaliła pomieszczenie. Publiczność zbliżyła się do sceny, ludzie nagle porzucili zahamowania i dobre maniery. Wszyscy śpiewali jego piosenki, praktycznie trzymając się za ręce. Wiesz, naprawdę mnie to wzruszyło. Pomyślałam wtedy: „oto, co muzyka robi z ludźmi”. Muzyka naprawdę ich zbliża i usuwa wiele podziałów. Właśnie tak wpadłam na główną myśl tej piosenki.
Jakie są Twoje przemyślenia na temat wycieku „Music” za pośrednictwem portalu Napster jeszcze przed premierą płyty?
Tak naprawdę nie ma o czym mówić. Myślę, że sprawę bardzo rozdmuchano. Ściągnęli kilka utworów z „Music”, zanim zostały zmiksowane. To było niewiarygodne. Nie mam pojęcia, skąd wzięli te piosenki, byłam na samym początku całego procesu. Przestraszyło mnie to, bo pomyślałam wtedy: „Boże, jeśli mają te piosenki, pewnie mają też inne utwory z płyty, których jeszcze nie ukończyłam”. To naprawdę przerażające.
Wydałam więc – a w zasadzie mój manager wydał – oficjalne oświadczenie, w którym zadeklarowałam, że cokolwiek usłyszycie na Napsterze czy na jakiejkolwiek innej stronie internetowej, jest nieukończonym produktem. Po prostu. Po czym moje nazwisko pojawiło się we wszystkich nagłówkach prasowych: „Madonna występuje przeciwko Napsterowi”. Tak naprawdę nie o to mi chodzi, strzegę swojej pracy i nie chciałam, aby ludzie usłyszeli jej owoce, zanim zostaną ukończone. Jednocześnie sądzę, że w pewnym sensie wymiana informacji jest nieunikniona. Z drugiej strony Napster może pomóc ludziom usłyszeć muzykę, której w przeciwnym wypadku nie mieliby szans usłyszeć w radiu. Tyle mam na ten temat do powiedzenia. Tak naprawdę chcę udusić gościa, który położył ręce na mojej muzyce. Nie jestem w stanie wszystkich kontrolować (śmiech).
Utwór „Impressive Instant” idealnie oddaje atmosferę dobrego klubu i panującej w niej, napędzanej narkotykami euforii oraz poczucie utraty kontroli.
Zgadza się, prawdopodobnie jest w tej piosence coś narkotycznego. Myślę, że wszyscy mamy taką stronę swojej osobowości. Też chciałabym wyjść gdzieś, zażyć trochę ecstasy i stracić kontakt z rzeczywistością na dwa dni, ale nie mogę. Chyba że mogę? (śmiech) Nie mogę, bo muszę też myśleć o konsekwencjach. I nie chcę czuć się jak gówno przez kolejny tydzień. Ta myśl mnie powstrzymuje.
Ale próbowałaś kiedyś ecstasy, prawda?
Owszem, ale nie zażywałam jej od kilkudziesięciu lat. Brałam ecstasy na początku lat osiemdziesiątych, kiedy po raz pierwszy pojawiła się na scenie klubowej.
Podobało Ci się?
Tak, ale nie nadaję się do zażywania narkotyków, nie mam do tego zdrowia. Ilekroć próbowałam narkotyków, leżałam potem przykuta do łóżka tygodniami, czułam się, jakbym miała grypę, i wszystko mnie bolało. Poza tym za bardzo kręci mnie sprawność fizyczna.
Najdłuższa przerwa do jakichkolwiek ćwiczeń?
Nie ćwiczyłam od ponad tygodnia.
Tygodniowa przerwa od ćwiczeń! U Ciebie?!
Nie wolno mi. Moja lekarka mi zabroniła. Nie widzisz, jakiego mam doła, nie widzisz tej rozpaczy w której się pogrążam? Nie cierpię tego. Poczułam malutkie skurcze i zaczęłam czuć się dziwnie, poszłam do lekarki, a ona na to: „okej, w takim razie przez ostatni miesiąc proszę się nie przemęczać”. Ja na to: „przez cały miesiąc?”.
To na pewno dla Ciebie nowość. Dochodzą nas też słuchy, że jadasz rybę z frytkami i Doritos.
Zgadza się.
Co tu się u licha dzieje?
No cóż, nie jesteś w stanie wyjechać do Londynu i nie zacząć pić Guinnessa. No i wszyscy już wiedzą, że jem smażoną rybę z frytkami. Kiedy wpadniesz między wrony, musisz krakać tak jak one, prawda?
Prawda. Teledysk do piosenki „Music” wygląda jak niezła impreza, na której towarzyszy Ci świta złożona z Twoich starych przyjaciółek, Debi Mazar i Niki Haris.
Najpierw chciałam nakręcić teledysk z dziewczynami wybranymi w drodze castingu, ale nie czułam się z tym komfortowo. Te wszystkie piękne dziewczyny w typie modelek były zbyt sztywne, żadna z nich nie miała osobowości. Pomyślałam więc, że zadzwonię po moje dziewczyny. Po prostu zadzwoniłam do nich w dniu zdjęć i zapytałam: „hej, dziewczyny, co porabiacie? Uratujcie mnie proszę”.
Byłaś wtedy w dość zaawansowanej ciąży. Kto by pomyślał.
Byłam w połowie piątego miesiąca ciąży, co widać przez większość czasu. W teledysku mam na sobie zapięty płaszcz, i o to też chodziło. Myślałam, gdzie mogłabym przez cały czas siedzieć? OK, w limuzynie! (śmiech). W towarzystwie Alego G nie da się źle bawić, taki z niego zadymiarz. Robi sobie ze wszystkich jaja. Przez cały dzień zdjęć śmialiśmy się przez niego do łez. Cały ten teledysk jest parodią, więc na planie niewiele było powagi. W scenach, w których podchodzę do jego auta i pukam w szybę, nie byłam w stanie zachować powagi. Widziałaś jego angielski program? Musisz to obejrzeć. Padniesz. Ali G prowadzi talk-show i jako Ali G przeprowadza z różnymi osobami wywiady. Przeprowadza wywiady ze starszymi, bardzo konserwatywnymi i szacownymi parlamentarzystami. Skandaliczne.

Pewnego dnia rozmawiałam z Twoją rzeczniczką Liz Rosenberg i pierwsze, co mi na Twój temat powiedziała, to to, że nie jesteś ekstrawagancka.
To prawda. Szanuję ekstrawagancję u innych. Gdy na przykład idę do domu Versace i widzę, jak żyją bogaci ludzie. Myślę wtedy: „wiem, że też mogłabym tak żyć, ale nie byłoby to dla mnie naturalne. Szanuję jednak to, że są ludzie, którzy potrafią iść na całość i wieść wspaniałe, luksusowe, dekadenckie życie, a w domach mają złote krany i rzeźby. Doceniam piękne przedmioty i mam ich kilka w swoim domu: dzieła sztuki, bieliznę pościelową Frette i tego typu rzeczy, ale nie obnoszę się i nie lubię tego robić. Lubię się popisywać, gdy jestem na scenie, a nie mówiąc: „patrzcie wszyscy, jaka jestem bogata!”. To nie w moim stylu.
Dlaczego?
Bo jestem dziewczyną z klasy średniej z Michigan. To po prostu nie w moim stylu. Myślę, że aby przychodziło Ci to naturalnie, musisz albo urodzić się w zamożnej rodzinie, albo w bardzo biednej rodzinie i stać się nieprzyzwoicie bogatym. To dla mnie zbyt trudne.
Czy jako nastolatka zetknęłaś się z naprawdę zamożnym ludźmi w swoim rodzinnym mieście? Znałaś jakieś bogate dzieciaki?
Tak. Nie cierpiałam ich. Dziewczyny nosiły fajne ciuchy, jeździły fajnymi samochodami i miały przystojnych chłopaków, a ja nie. Codziennie zakładałam te same brązowe sztruksowe dzwony i czułam się potwornie niemodna. Te dziewczyny mieszkały w pięknych domach z kilkoma łazienkami. Jako młoda dziewczyna jakimś cudem utożsamiałam liczbę łazienek w domu z niezwykłą zamożnością, bo sama musiałam dzielić łazienkę z ośmiorgiem dzieci. Byłam też w stanie rozróżnić taśmowo produkowane jedzenie, które mieliśmy w swojej lodówce, wiesz, jedzenie kupowane paczkami, bez etykiety, od opatrzonych tymi wszystkimi poważnymi etykietami produktów spożywczych, które widywałam w cudzych domach. Oczywiście, gdy dorastamy, zazdrościmy innym tych wszystkich rzeczy, łączymy je z akceptacją innych, z atrakcyjnością w ich oczach, z byciem lubianym.
Mówisz też, że byłaś dziwaczką, ale widziałam też Twoje zdjęcia w stroju czirliderki, na których wyglądałaś jak mokry sen futbolisty.
Chyba żartujesz. Byłam raczej koszmarem futbolisty. Wszyscy uważali mnie za świra, chłopaki się ze mną nie umawiali, chyba że tacy sami dziwacy jak ja. Nie goliłam pach, nie malowałam się i byłam bardzo bojowa. Po prostu nie wiedziałam, jak grać w tę grę. Moja siostra Paula i ja zawiązałyśmy pakt i postanowiłyśmy, że nie będziemy robić niczego, co uchodzi za konwencjonalne. Pewnie czytałyśmy za dużo powieści Carson McCullers czy coś. Nic dobrego z tego nie wychodziło, przynajmniej jeśli chodzi o futbolistów.
Najgorsza praca, jakiej podjęłaś się jako licealistka?
Musiałam sprzątać domy. To było paskudne. Musiałam czyścić toalety chłopaków, z którymi chodziłam do szkoły. Naprawdę nie ma nic bardziej upokarzającego niż praca w charakterze cudzej sprzątaczki. Oczywiście swojej jestem ogromnie wdzięczna, ba, wszystkim moim sprzątaczkom.
Swojej flocie sprzątaczek.
To ciężka praca. Wolałabym być własną sprzątaczką niż sprzątaczką jakiegoś okropnego, flejtuchowatego dwudziestolatka.
Skoro już rozmawiamy o zajęciach domowych… nie gotujesz, prawda?
Nie, nie mam w sobie genu kucharki. Zwyczajnie nie nadążam. Nie chcę iść do kuchni i czymkolwiek się tam zajmować, chcę iść do kuchni po to, by mnie obsłużono. Po prostu nie wiem, jak to robić. Widzę sałatę, miski, noże, przyprawy… co? (śmiech) Serio, nie potrafię funkcjonować w kuchni.
Ale na pewno masz swoje danie popisowe.
Raczej nie. Nie jest to nic ciekawego. Potrafię przyrządzić sałatę, jeśli przystawisz mi broń do głowy. Guy lubi gotować, jest naprawdę dobrym kucharzem. Cieszę się więc, że mogę dla niego posiekać warzywa, przygotować wszystkie narzędzia i być jego pomagierem, bo nie chcę zajmować się samym gotowaniem. Mam też tendencję do jedzenia sałaty rękami. Mój chłopak tego nie lubi. Lubię też zagarniać sałatą wszystko, z czym sałatę podajemy.
Na przykład co, rękawiczki?
Wiesz, kawałki pieczywa, kawałki pomarańczy…
O rany, Ty naprawdę nie gotujesz, co?
Nie.
Czy kiedykolwiek widzisz Guya w akcji, gdy reżyseruje, kręci Cię to?
Tak, to wspaniałe. Czuję ogromną dumę. Aż rozpromieniam się z dumy, gdy przyglądam się temu, jak reżyseruje, bo jest naprawdę dobry w tym, co robi, a trudno jest znaleźć kogoś, kto jest dobry w tym, co robi.
Niedługo przyjdzie na świat Wasze dziecko, ukazała się Twoja nowa płyta, film Guya będzie miał swoją premierę niebawem. Ludzie, zwariowaliście? Kiedy wy w ogóle odpoczywacie?
Ale po co odpoczywać? Odpocznę, gdy umrę. Jestem głodna życia. Życie jest krótkie i nie chcę siedzieć cicho, on też nie. Wierz mi, nie planowałam urodzić dziecka i wydać płyty w tym samym czasie, nie miałam też pojęcia, że jego film ukaże się mniej więcej w tym samym okresie. Można powiedzieć, że wszystko się na siebie nałożyło. Zobaczymy, co jako pierwsze ujrzy światło dzienne (śmiech).

Powiedziałaś, że gdy poznałaś Guya na kolacji wydanej przez Stinga i Trudie Styler, od razu Ci się spodobał. Czy Ty Guyowi także? Czy miał wobec Ciebie jakieś plany?
Guy powiedział mi później, że nie przyszedłby na to przyjęcie, gdybym nie została na nie zaproszona. Musiał mieć więc coś na myśli. To znaczy, nie sądzę, by myślał o tym, żeby spędzić ze mną życie, czy mieć ze mną dziecko, z pewnością jednak był mnie ciekawy.
Co Ci się w nim spodobało? Był pewny siebie?
Bardzo, bardzo pewny siebie. W zasadzie byłam zaskoczona jego arogancją. Jest w pewnym sensie arogancki, ale jest przy tym bardzo świadomy siebie. Był bardzo zabawny. Mówił rzeczy w stylu: „dobrze kombinujesz, dziewczyno, może obsadzę Cię w jednym ze swoich filmów” (śmiech). Żartował, ale był naprawdę słodki.
Za czym, co znasz z Ameryki, tęskniłaś najbardziej w czasie swojego pobytu w Anglii?
Za francuską waniliową śmietaną bezmleczną do kawy – przeczesałam wszystkie sklepy w poszukiwaniu jej. Czego jeszcze mi brakowało? Byłam w ciąży, a że jestem trochę hipochondryczką mam swoich lekarzy w każdym mieście. Jestem koszmarną pacjentką, ponieważ przed wizytą wszystko już wiem. Robię prawdziwy research. Poza tym trudno umówić się tam na wizytę. Mam domowe numery wszystkich swoich lekarzy. Tutaj? Zapomnij. Masz szczęście, jeśli uda Ci się złapać lekarza pod jego numerem służbowym. W Stanach jest to o wiele bardziej formalny zawód niż tutaj. Poza tym, tęsknię tylko za swoimi rzeczami: obrazami, podwórkiem, moim łóżkiem i typowymi wygodami domu.
Jakiej płyty ostatnio słuchałaś?
Ścieżki dźwiękowej do „Big Night”. Słuchałam jej chyba zeszłego wieczoru, bo mój chłopak lubi przy niej gotować. Znasz tę piosenkę? (śpiewa) „Hey, mambo — mambo Italiano”.
Tak jest. To Louis Prima.
To ulubiony kawałek w naszym domu. I płyta Left Field. Jest jeszcze niezła płyta Jasona Bentleya. Jest DJ-em, pracuje dla naszej wytwórni Maverick i stworzył dla mnie składankę utworów nagranych w swojej małej wytwórni z San Francisco, Naked Music. Nie potrafię wymienić tych wszystkich artystów, ale składanka jest świetna. Na przykład Lisa Shaw, to nazwisko znam. Śpiewa w piosence, która nosi chyba tytuł „Always”. Jest świetna.
Co myślisz o obecnym muzycznym krajobrazie Ameryki?
(uśmiecha się ironicznie) Nie bardzo jest o czym myśleć.
Kiedy zakończy się panowanie młodzieżowego popu? Wszelkie procesy zachodzą cyklicznie, ale…
…ale czy kolejny etap mógłby nadejść szybciej? Czy ktoś mógłby się wreszcie porzygać? I czy można prosić o jakąś nową wersję ruchu punkowego?
Tymczasem nowy narybek wciąż trzyma się nieźle.
Ale że co – dziecięce kapele? Mam nadzieję, że nie wytrwają zbyt długo. Ciągle o tym rozmawiamy w domu. W przemyśle muzycznym jest tak wielu wspaniałych artystów, którzy wegetują, a szczególnie mnóstwo świetnych angielskich zespołów. Porozmawiaj z gośćmi z Massive Attack, z Trickim albo Goldiem. Na ich muzykę w ogóle nie ma popytu. Wytwórnie muzyczne nie wiedzą, co z nimi zrobić. Dziś tylko nastolatki kupują płyty. To naprawdę przygnębiające. Mam nadzieję, że ludziom podoba się moja muzyka.
No weź. Wiesz, że tak.
Posłuchaj, przysięgam: nic nie wiem. To śliski grunt. Trzymam za siebie kciuki, mam bardzo dobre intencje, ciężko pracowałam – i tylko tyle mogę zrobić, prawda?
To będzie ciekawy widok: Twój album w Top 10 pośród całego tego chłamu.
Wiem. Ale kto wie? Podobno byłam inspiracją dla Christiny Aguilery i Britney Spears. (Madonna wywraca oczami) Może więc to, że wyląduję pomiędzy nimi, nie będzie aż takie dziwne. Nie jestem pewna.
Przejdźmy do przyjemnych zajęć. Jaki film ostatnio wypożyczyliście?
Nie wypożyczamy wielu filmów – dostajemy je.
Cała Madonna.
Będziesz się śmiać, gdy powiem Ci, jaki film obejrzeliśmy ostatnio.
Dawaj. Film „Następny piątek” Ice Cube’a?
Cóż, Guyowi podobała się pierwsza część tego filmu. Raz oglądamy coś mojego, raz coś jego. I nie mam nic przeciwko temu. Nie jestem snobką i nie będę go zmuszać do tego, by oglądał ze mną jeden z tych mrocznych, depresyjnych, artystowskich filmów.
A zatem jednego wieczoru „Następny piątek”, kolejnego „Anioł zagłady”, a potem…
…„Golfiarze”. A potem, wiesz, „Rocco i jego bracia”. W sumie mu się podobał – byłam w szoku. To dobry, pikantny film. Sporo w nim facetów. To film o męskiej więzi, więc mógł się z tym utożsamić. Sporo tam walki.
Czy kiedykolwiek możesz wymknąć się do kina i po prostu usiąść z gdzieś z tyłu?
Tak, któregoś wieczora poszliśmy do kina w Hollywood obejrzeć „Ja, Irena i ja”.
Nie pracujesz obecnie nad żadnym filmem, prawda?
Nie, nie mogę znaleźć scenariusza, który by mi się podobał. Wszystkie są do dupy. Zawsze dostaję role femme fatale, a w ostatnim czasie dostaję włącznie role matek z dziećmi. Takich z problematycznymi nastoletnimi córkami. Nuda. Sama jestem problematyczną nastoletnią córką.
Zważywszy to, jak bardzo jesteś sławna, kiedy po raz ostatni byłaś całkiem sama?
Kiedy pojechałam na kajaki do Grecji. Wypłynęłam kajakiem na pełne morze. Płynęłam, płynęłam, płynęłam, wreszcie rozejrzałam się – wokół mnie nie było niczego. Pomyślałam wtedy: „Boże, jestem sama, naprawdę jestem sama”. Niesamowite uczucie. Po prostu płynęłam, myśląc, czy w pobliżu są jakieś rekiny.
Jak długo trwał czas, gdy stale ktoś Ci towarzyszył? Zawsze ktoś był w pobliżu, prawda?
Nie wiem, 20 lat? Naprawdę nie wiem. Rano piję kawę, a potem siadam do komputera i przez kilka godzin odpisuję na maile.
A potem gdzie Cię znajdziemy?
W kuchni, jem (śmiech), czytam czasopisma, leniuchuję.
Pewnie trochę się tym upajasz?
Nie, stałam się bezużyteczna. Przeprowadzam się, więc całymi dniami zajmuję się takimi rzeczami jak na przykład wybór materiału na zasłony. Czasami naprawdę odczuwam z tego powodu niepokój. Nie mam ochoty wybierać lamp, wiesz, o co mi chodzi? Muszę jednak to robić, ponieważ chcę mieszkać w domu, który stanowi wyraz tego, kim jestem. Muszę zatem wybierać takie rzeczy (wzdycha). Czasem, gdy dzień dobiega końca, myślę sobie: „okej jestem w ciąży, jestem gruba, nie mogę ćwiczyć, nie mogę nosić fajnych ciuchów, nie mam ochoty tańczyć i nie ma we mnie absolutnie nic fajnego, ani awangardowego. Stałam się udomowioną krową. Po prostu wybieram materiały na zasłony”. (śmiech) OK? W tym rzecz. Naprawdę jest to niepokojące. Czasami (Madonnie drży głos) wybucham płaczem na samą myśl o tym wszystkim. Tyle.
Pomyśl o tym w ten sposób: to posmak tego, kim mogłaś być.
Wiem o tym, wiem, że to tymczasowe. Mimo wszystko zabawnie jest znaleźć się w takim miejscu. Zwłaszcza, gdy myślisz o sobie jako o kimś, kto ma w sobie ducha rewolucjonisty.

Niedawno przeczytałam, że jeździsz do Disneylandu z córką i że uczestniczysz w zabawach zespołowych, Discovery Centre i tak dalej. Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Nie robię tego. Kto tak powiedział? Jeden jedyny raz pojechałam do Disneylandu. Jeżdżę w różne miejsca ze swoją córką, ale nie w te miejsca. Tam jeździ moja niania. Jestem bardziej skłonna mieć córkę przy sobie w sytuacjach biznesowych. Na przykład zabieram ją na zakupy, gdzie wybieramy lampy, albo…
Ma swoje zdanie na temat lamp?
Ma swoje zdanie na każdy temat. Razem robimy bardziej wyrafinowane rzeczy, takie bzdury jak gry zespołowe zostawiam innym (uśmiech). No weź.
Czy to prawda, że ruszasz w trasę po klubach?
Jesienią prawdopodobnie wystąpię w paru klubach, w prawdziwych klubach takich jak Roxy, klubach, w których zaczynałam, w Nowym Jorku. Potem pojadę do Londynu i może jednego czy dwóch miast w Europie. To będą występy niespodzianki. Oczywiście teraz nie będą to niespodzianki, bo właśnie o nich gadam. Podoba mi się koncepcja występu dla publiczności liczącej od 2000 do 5000 osób. Zobaczę, co będzie dalej. Potem, może w przyszłym roku – będę musiała rozgryźć, w jakim mieście akurat będę – przygotuję nowe show. Obecnie rozprasza mnie wychowywanie dzieci i praca nad firmami, ale myślę, że przyszedł na to czas. Jeśli wydawało Ci się, że na mojej płycie brzmię jak zwierzę gotowe wyskoczyć z klatki, to właśnie ta część mnie nie może się już doczekać trasy.
Wspomniałaś, że czasami czujesz się niepewnie. Kiedy po raz ostatni faktycznie się tak czułaś?
Czuję się niepewnie co pięć minut. O czym w ogóle mówisz? Ilekroć patrzę na siebie w lustrze, ilekroć widzę w gazecie jakieś swoje okropne zdjęcia, na których wyglądam jak wieloryb, wtedy panikuję. Faktycznie wyglądam jak wieloryb i czuję się niepewnie w związku z tym, jak wygląda moje ciało, ale sądzę, że wszystkie ciężarne kobiety tak się czują.
Proszę o szczegóły. Powiedzmy, że trafiasz na stare zdjęcia byłej Twojego chłopaka. Pozwalasz sobie na złośliwe komentarze?
Nie, nigdy nie chcę oddawać aż tyle swojej energii.
Ale czujesz ukłucie?
Ma wtedy miejsce cały proces. Najpierw (wzdycha) myślę sobie: „ach, jaka jest szczupła i ładna”. (uśmiecha się złośliwie) Po czym myślę: „ach, ale przecież ja jestem mną”.