Kto stoi za „Confessions on a Dance Floor”?

Mixmag

grudzień 2005
Tłumaczenie: RottenVirgin

Wilgotny poranek na zwyczajnej ulicy w zachodnim Londynie. Garść jesiennych liści zalega u drzwi niepozornego domu. Wokół świat usiłuje przedrzeć się przez ponurą aurę. Zaczyna mżyć, a dzwonek u drzwi przywołuje właściciela domu.

Na pewno nie jestem w  Los Angeles. Ani w Hamptons. Cholera, nie jestem nawet w eleganckiej dzielnicy Londynu, Chelsea. A jednak przez większą część roku, ku niedowierzaniu przechodniów, żywa legenda stawała u drzwi tego właśnie domu. Korytarzem docieram do podnóża drabiny, po której wchodzę na zagracony strych, do studia, w którym powstała płyta ukazująca kolejne wcielenie kobiety o stu twarzach. W kącie siedzi jeden z najbardziej nowatorskich producentów muzycznych i jeden z najzdolniejszych DJ-ów, szczupły, tryskający energią i niezmiernie sympatyczny facet z Reading – Stuart Price.

Ukryty pod licznymi pseudonimami, takimi jak Jacqes Lu Cont, Paper Faces, Thin White Duke, Les Rhythmes Digitales czy Zoot Woman, Stuart stoi za największymi dokonaniami muzyki tanecznej ostatnich lat. Jednak to pod swoim  nazwiskiem, Stuart Price stworzył dla ikony popu płytę, która ma szansę prześcignąć w rankingach sprzedaży jej najlepsze albumy, nagrane w ciągu trwającej niemal ćwierć wieku kariery.

Ostatni album Madonny, „American Life”, poniósł tak sromotną klęskę na listach przebojów, że krytycy uznali gwiazdę za przebrzmiałą. Na najnowszej płycie, „Confessions On A Dance Floor”, perełce muzyki tanecznej, Madonna wraca do swoich muzycznych korzeni. Dla obecnie 47-letniej Madonny, dawniej królującej na listach przebojów, seksualnej buntowniczki (a dziś matki dwójki dzieci i wyznawczyni Kabały), może to być ostatnia szansa, by przekonać publiczność, że nadal jest symbolem seksu. Może to być nawet ostatnia płyta, którą podbije listy przebojów.

Jeśli ktoś, kto może pracować z każdym producentem na świecie, na producenta nowej płyty wybiera 28-letniego maniaka muzyki dance z Reading, może to wyglądać na odważną decyzję, zwłaszcza gdy w grę wchodzi nagrywanie płyty, od której tak wiele zależy. Madonna jednak jest pewna, że znalazła właściwego człowieka. „Umiejętności Stuarta stanowią doskonałą przeciwwagę dla moich, bo ja tworzę muzykę taneczną, a on jest wyuczonym muzykiem, a przy okazji DJ-em i do tego ma świetny gust” – powiedziała Madonna w wywiadzie dla „Mixmaga”. „Według mnie, połączenie naszych umiejętności pozwala stworzyć doskonałą muzykę do tańca”.

„Confessions…” to album bezwstydnie popowy, ale stworzony z myślą o dyskotece. Nagrany w maleńkim studiu Stuarta, między stosami płyt a sprzętem, jest powrotem do początków kariery Madonny, gdy nagabywała znajomych DJ-ów, by zechcieli nagrać dla niej demo. Teraz siedzimy na białej kanapie w mieszkaniu Stuarta, w otoczeniu keyboardów z poprzedniej epoki i rozmawiamy o tym, jak wygląda życie w samym oku cyklonu zwanego Madonną.

Twoje pierwsze wspomnienie związane z Madonną?

Jako nastolatek raczej nie byłem jej fanem. Wiedziałem o jej istnieniu, ale najbardziej podobał mi się pop w stylu The Pet Shop Boys czy Erasure. To właśnie pod wpływem tych wykonawców kupiłem swój pierwszy keyboard. Moi rodzice są pianistami i uczyli mnie grać na instrumencie, ale nie przepadali za muzyką pop. Madonna nie wywarła na mnie żadnego wpływu, gdy dorastałem.

Powiedziałeś jej o tym?

Tak, wie o tym. Choć w pewnym momencie zacząłem słuchać jej muzyki, gdzieś w okolicach wydania „Justify My Love”. Wtedy stało się dla mnie jasne, że współpracuje z naprawdę dobrymi producentami i tworzy wyjątkową muzykę.

Jak zwracają się przyjaciele do największej światowej gwiazdy muzyki pop?

Niektórzy zwracają się do niej per M, ale ja mówię do niej po prostu Madonna. Nie spinaliśmy się z pracą nad tą płytą. Zwykle Madonna wpadała do mnie około piętnastej. Do tej pory, jedyne, co udawało mi się zrobić, to kubek herbaty. Z kolei ona do tej pory zazwyczaj zdążyła już odbyć kilka porannych spotkań z wydawcami, rzecznikami i księgowym, więc godzina, o której przychodziła do mnie, była dla niej jak koniec dnia. Nie miała czasu do stracenia, więc człowiek przyzwyczaił się do tego, że musi pracować szybko. Nie było opieprzania się.

Czy od czasu do czasu zdarza Ci się pomyśleć:  „o rany, pracuję z Madonną”?

Ludzie zapominają, że pracujemy ze sobą od 5 lat, więc praca z nią w ogóle mnie nie peszy. Zresztą nigdy mnie nie peszyła.

Jak to się stało, że nad płytą pracowałeś we własnej sypialni, a nie w jakimś odjechanym studiu?

Tak naprawdę, to nie był niczyj pomysł. Po prostu chcieliśmy poeksperymentować z różnymi rzeczami, a Madonna chciała przyjrzeć się, jak pracuję nad innymi utworami. Kiedy już zaczęliśmy pracować u mnie, nie mieliśmy potrzeby się stamtąd ruszać, więc tam już zostaliśmy. Madonnie podobało się brzmienie wokali jakie można u mnie osiągnąć, a ja czuję się dobrze, mając wszystko pod ręką i mogąc nad tym zasiąść w każdej chwili, zapewne ku radości sąsiada! Kiedy pracuje się u siebie, człowiek nie martwi się o pieniądze, które trzeba wydać na studio i czuje się swobodnie, nie musząc prezentować swoich pomysłów obcym ludziom. Wiele płyt z muzyką taneczną, które mi się podobają, nie zostało nagranych w dużych studiach. Nagrywano je w takich pokojach jak ten, z użyciem niewielkiej ilości sprzętu, za to z założeniem, by wydobyć z tego to, co naprawdę podobało się autorowi. Mentalność jest ważnym elementem procesu tworzenia. Nie zrozum mnie źle, płyta została zmiksowana w studiu w Los Angeles, bo to umożliwiło obiektywną ocenę nagrań, ocenę, czy brzmią równie dobrze w świecie innym niż ten, który już dobrze poznaliśmy. Podobnie było, gdy pracowałem z surowymi wersjami utworów i miksowałem je. Po pierwszych 10 sekundach można się połapać, czy miks jest w porządku, a po pierwszych 20, czy utwór w ogóle jest dobry.

Twoi sąsiedzi na pewno byli w szoku, widząc Madonnę u drzwi Twojego domu?

Pewnego dnia mój sąsiad mówi do mnie (Stuart naśladuje afrykański akcent): „Wczoraj  była u Ciebie Madonna?”. Ja na to, że nie, że to tylko moja znajoma. On na to: „Niezły ma samochód”. Ja mówię, że całkiem dobrze przędzie. Chyba nie skapowali.

Kiedy po raz ostatni wybraliście się razem do klubu?

Kilka dni temu. Grałem w klubie MisShapes w Nowym Jorku, a w środku jakichś trzystu młodych, wrzeszczących gejów. Kiedy weszła Madonna, miejsce zamieniło się w istne wariatkowo. Podłoga ledwo wytrzymywała. Wybuchło takie szaleństwo, że ochrona powiedziała nam, że dzięki, ale więcej nie przychodźcie!

Występowała wtedy na scenie?

Tak, ale bez zespołu. Ona śpiewała i tańczyła, a ja stałem za konsolą. W pewnej chwili zapytała, czy może sama za nią stanąć. Zgodziłem się i zacząłem jej tłumaczyć, który kanał jest od czego, a ona tylko spojrzała na mnie i powiedziała: „Wiem, jak to się robi”.

A więc nie może już pójść do klubu nie ryzykując, że ludzie ją zadepczą?

Biedna dziewczyna nie może już sobie pozwolić na swobodne wyjścia i anonimowość tak jak wtedy, gdy mieszkała w Nowym Jorku. Przeprowadziła się tam na początku lat 80. i bywało, że idąc do klubu zabierała ze sobą książkę, czytała ją na miejscu  i czekała, aż zabawa się rozkręci, a potem tańczyła z tymi wszystkimi dziwadłami i gejami. Sama uświadomiła sobie, co pociąga ją najbardziej w muzyce tanecznej.

Czy zostało w niej coś z tamtej Madonny?

Obecnie nagrywamy taką muzykę, jaką nagrywała na początku swojej kariery. Powiedziała mi, że kręciła się wokół DJ-ów tak długo, aż udawało się jej przekonać, by nagrali dla niej demo. Tak więc pod tym względem nic się nie zmieniło. W jej starych piosenkach nie ma żadnej ściemy. Słuchając samego wokalu z „Into the Groove”, można usłyszeć odgłosy samochodów przejeżdżających przez Manhattan. Wczesne płyty Madonny nie były dopieszczonymi superprodukcjami. Naprawdę, wyglądało to tak, że przychodziła do domu DJ-a, z którym pracowała, pytała, co ma obecnie najlepszego w repertuarze i do tego śpiewała.

Madonna prezentowała nam wiele wcieleń w ciągu swojej kariery. Które z nich jest prawdziwe?

Jest prawdziwą intelektualistką, myślicielką. Dlatego też w swojej karierze przechodziła przez tak różne fazy. Ludzie zwykle uważają to za zarzut, ale na pewno nie można jej zarzucić, że nie jest szczera w tym, co robi. Jest bardzo prawdziwa.

Gazety przedstawiają ją jako maniakalną kabalistkę. Naprawdę nią jest?

Odpowiedziałbym na te zarzuty tak: jaka jest różnica między tym, że ktoś mówi, że w piątek wieczorem wychodzi do centrum Kabały, a tym, że ktoś mówi, że w piątek wieczorem idzie do domu oglądać „Zagubionych”?

Jest religijną nudziarą?

Madonna nie jest szczególnie religijna. Jest pierwszą osobą, która nazwała siebie nie zwolenniczką Kabały, a studentką Kabały. Nie rozumiem, w czym tkwi problem. Po prostu interesuje ją coś, co pomaga jej w życiu.

Jak się z nią pracuje w studiu?

Jest najlepszym na świecie producentem z gatunku tych, którzy nie mieszają się do wszystkiego. Większość ludzi sądzi, że producent to ktoś, to powinien ciągle majstrować przy sprzęcie, a ona nawet nie udaje, że to robi. Siedzi na kanapie i słucha tego, co robisz, i mówi ci, gdy robisz to źle.

Zapewne nie przebiera w słowach…

Gdy coś brzmi źle, mówi: „to jest do bani, to i to”. Ty tłumaczysz, że przecież nie chodzi ci o to, żeby to było do bani. Jeśli chodzi o pisanie piosenek, potrafi po prostu włączyć mikrofon, otworzyć usta i zaśpiewać jakąś melodię, a ty na to: jasny gwint, a więc tak to ma być!

Łatwo się z nią nie zgadzać?

Tak. Przyjmuje krytykę, ale dobry współpracownik to ktoś, kto potrafi ci powiedzieć, że coś jest nie tak. Jeśli ona potrafi mi powiedzieć, że moje partie są głupie, ja mogę jej powiedzieć, że jej melodie nie są najlepsze. Jeśli przez cały dzień się komuś przytakuje, na pewno nie wyjdzie z tego dobra płyta.

Ma wokół siebie wielu ludzi, którzy ciągle jej przytakują?

Wielu ludzi trzyma się blisko Madonny, licząc na to, że to popchnie do przodu ich karierę, i uważam, że to naprawdę przykre. Na szczęście, jest też wiele osób, na które jej obecność działa inspirująco. Jej entuzjazm jest zaraźliwy.

Ma brytyjskie poczucie humoru?

Ma bardzo brytyjskie poczucie humoru. W trakcie prób do ostatniej trasy koncertowej, ciągle rzucaliśmy tekstami z sitcomu „Biuro”. Za kulisami koncertu Live 8 powiedziałem jej, że Ricky Gervais jest na widowni, więc oboje podeszliśmy do niego i mówimy „Ricky, Ricky, chcieliśmy tylko Ci powiedzieć, że znamy wszystkie Twoje teksty, widzieliśmy wszystkie Twoje występy i ogólnie jesteś superzabawny”. On tylko na nas spojrzał i zapytał: „Przepraszam, a Wy jak się nazywacie?”.

Co przebiegło Ci przez myśl, gdy wszedłeś na scenę w trakcie koncertu Live 8?

Moje myśli wyglądały dokładnie tak: „o kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, o taaaak!”. Było wspaniale. Publiczność licząca 400 milionów widzów na całym świecie to z pewnością największa publiczność, przed jaką można zagrać, ale dzień wcześniej wyglądało to tak, jakby wszystko zmierzało ku katastrofie. Nic nie szło tak, jak trzeba. Wszyscy mieli pełno w gaciach, ale kiedy w końcu stanąłem na scenie, poczułem, że to jeden z najbardziej magicznych momentów w moim życiu.

Dzięki znajomości z Madonną z pewnością poznałeś śmietankę Los Angeles. Czy uważasz, że tamtejsza scena jest nudna?

Sława, jaką można zdobyć jako DJ, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Jeśli sława DJ-a ma zależeć od tego, w jakim środowisku się obracasz, z kim się bzykasz i jakiego pijesz szampana, to według mnie, jest to zagłada muzyki tanecznej. Nie cierpię tych wszystkich billboardów ze zdjęciami DJ-ów porozwieszanych na Ibizie. Na ten widok robi mi się niedobrze, bo wygląda to tak, jakby w tym wszystkim oni byli ważniejsi niż ludzie przychodzący na imprezy. Nie chcę, by to zabrzmiało pretensjonalnie, ale lubię muzykę taneczną właśnie dlatego, że to muzyka ludzi. Nocny klub jest dobry, jeśli panuje w nim dobry klimat. DJ ma ten klimat tworzyć, a nie przyjeżdżać do klubu w eskorcie ochroniarzy.