Najgłębsze wyznania Madonny

Tatler

grudzień 2005
Tłumaczenie: RottenVirgin

Na trzy lata przed pięćdziesiątymi urodzinami Madonna, matka dwójki dzieci, oddana żona, wyznawczyni Kabały, autorka książek dla dzieci i ikona popu, nie straciła nic ze swojego talentu do zaskakiwania. „Lubię otwierać ludziom oczy” – mówi cicho, sącząc herbatę z lodem w Home House, prywatnym londyńskim klubie, w którym ostatnio zabawiała przyjaciółki, Demi Moore i Gwyneth Paltrow. „I’m Going to Tell You a Secret”, film dokumentujący jej trasę koncertową z 2004 roku, Re-Invention Tour, który w przyszłym miesiącu będzie mieć swoją premierę na Channel 4, podobnie jak jej nowy album „Confessions on a Dance Floor”, na pewno sprawi, że trudno nam będzie się od niej oderwać.

Królowa wszystkiego, co szalone, złe i niebezpieczne, zawsze zaczynała od zmiany dotychczasowego status quo. „Jeśli miałam jakiś cel, było nim dowiedzenie tego, że można być seksowną i mieć przy tym mózg. Zawsze chciałam, aby ludzie się obudzili” – mówi.

Madonna ma na sobie czarny dres i bejsbolową czapeczkę. Jest bezpośrednia, zrelaksowana, dociekliwa, błyskotliwa, chwilami ironiczna. Emanuje przy tym podszytą erotyzmem charyzmą. Włosy bez zbędnego pietyzmu ułożone pod czapką, minimalny makijaż. Jest niska, wręcz delikatna, co sprawia, że wspomnienie scen ze stadionów, gdzie 30 000 fanów je jej z ręki, staje się jeszcze bardziej niesamowite. Na przyjęciach wydaje się niemal niewidzialna – żadnych wielkich wejść w stylu diwy, żadnych popisowych kreacji. Jest skromna i w zasadzie łatwo ją przeoczyć, dopóki nie zwróci na kogoś uwagi. Jej życie prywatne oddalone jest o mile świetlne od show-biznesowego rwetesu. W domowym zaciszu ceni sobie spokój – wieczór spędzony na kanapie z książką czy na pogawędkach z przyjaciółmi.

Film dokumentalny, w którym można zobaczyć, jak wraz z mężem, Guyem Ritchiem radośnie popija piwo w pubie, przeklina i naśmiewa się ze sprośnych dowcipów, ukazuje całą Madonnę. Nie ucieka się do tego, co konformistyczne czy konwencjonalne. „Życie jest paradoksem. Nie jestem święta” – mówi. „Nie uważam się za prawą, ani nic w tym stylu”. Film (trwający dwie godziny, wykrojone z 350 godzin materiału) jest jak dotąd najbardziej osobistym ujęciem jej życia. W pewnym momencie stwierdza prowokująco: „Poślubiłam Guya z samych niewłaściwych powodów”. Film rozpoczyna recytacja złowieszczego ostrzeżenia z Apokalipsy św. Jana o tym, że świat materialny stanie się naszą zgubą. Zgadza się – oto ostrzeżenie od samej Material Girl. Kabała jest dla Madonny tym, czym dla Beatlesów był Maharsishi Mahesh Yogi. „Mam ogromne ego” – mówi. „Musiałam się zmienić. Wiedza jest tego początkiem”.

Material Girl, jak mówi, nigdy nie miała być brana na poważnie. „Dziwnym trafem, ludzie nigdy nie rozumieli tego, że ironizuję. Ironia nie cieszy się popularnością w Ameryce. Nigdy nie byłam Material Girl. Nie mam potrzeby jeżdżenia szpanerskimi samochodami i popisywania się. Jestem szczęśliwa, gdy będąc w swoim domu na wsi, mogę codziennie pójść na spacer po okolicy. Nie oznacza to, że nie mogę mieć wysublimowanego gustu, że nie mogę lubić na przykład pięknych prześcieradeł, czy mieć upodobania do architektury lub malarstwa. Ale jestem świadoma tego, na czym polega zdrowa równowaga w życiu”.

Największą zmianę w jej życiu stanowi Ritchie. Kiedy wręczając nagrodę Turnera w 2001 roku, poprosiła, aby przedstawić ją jako panią Ritchie, nie był to jedynie przejaw żartobliwej arogancji. Jej prywatny podpis to pani Ritchie. Małżeństwo to dla Madonny poważna sprawa, co szybko prowadzi nas do tematu „pobierania się z niewłaściwych powodów”. „Chodzi mi o to, że kiedy brałam ślub po raz pierwszy, myślałam: „Och, [Sean] jest taki utalentowany, bystry, inteligentny. Będzie mnie rozśmieszał, a do tego odnosi sukcesy i oczywiście jest cudowny, seksowny i przystojny”. Jednak tak naprawdę żadna z tych cech nie ma znaczenia po kilku latach wspólnego życia, kiedy razem wychowuje się dzieci, prowadzi dom, zajmuje się finansami. Trzeba sobie przypomnieć, jaki jest sens małżeństwa. To szkoła, w której uczysz się, jak się uczyć. Diane Sawyer (amerykańska prezenterka) powiedziała mi kiedyś, że dobre małżeństwo to konkurs wspaniałomyślności. Dobrze powiedziane”. Jest nieugięta – małżeństwo jest o wiele lepsze niż po prostu wspólne życie. „Kiedy po prostu z kimś jesteś, nie do końca akceptujesz warunki sojuszu. Brak tutaj tego samego poczucia odpowiedzialności. Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz”. Czy przerażała ją decyzja o małżeństwie? „Nie, wcale się nie bałam, ani za pierwszym, ani za drugim razem. To domena mężczyzn”.  O swoim małżeństwie z Seanem Pennem mówi: „Po prostu wtedy nie byłam gotowa na małżeństwo. Miałam obsesję na punkcie swojej kariery i nie stać mnie było na wspaniałomyślność pod żadną postacią”.

Epizodyczny występ w filmie żony ukazuje Ritchiego jako „swojskiego chłopa”. Nieogolony, niezmanierowany czuje się swobodnie zarówno z samym sobą, jak i z małżonką. Przekomarzają się słodko: „Nie życzysz mi powodzenia?” – pyta go Madonna przed wejściem na scenę. „Leć, ptaku” – odpowiada. Jest normalnym, typowym Anglikiem lubiącym pójść z przyjaciółmi do własnego lokalu i razem pośpiewać stare angielskie ballady ludowe nad jednym czy trzema piwami. Przeciwieństwo szaleństwa, jakim jest popowe tournee. 

Oboje są samoukami. „To właśnie zafascynowało mnie w Guyu. Podobnie jak ja, jest głodny wiedzy” – mówi Madonna. „Kiedy go poznałam, pochłaniał książki. Jego konikiem była teoria Darwina i  ewolucja gatunków. Toczyliśmy filozoficzne debaty na takie tematy jak chrześcijaństwo kontra ateizm czy darwinizm kontra Księga Rodzaju. Wcześniej z nikim na takie tematy nie rozmawiałam. Uznałam to za niezwykle ekscytujące”.

Godzenie obowiązków matki, żony, piosenkarki, tancerki i pisarki, a także szefowej firmy Madonna Inc., jest trudnym zadaniem. „Czasem dopada mnie frustracja. Wydaje mi się, że umiem zaplanować dzień i ze wszystkim zdążyć. A potem nagle wybija godzina ósma wieczorem i mówię: „Kurwa, obiecałam, że poczytam dzieciom”. Poświęciłam swoje życie towarzyskie. Nie wychodzę zbyt często. Jeśli chcę wykonywać swoją pracę, mieć czas dla dzieci i męża, nie mam czasu na wypady z przyjaciółmi. Gdyby nie e-mail, z wieloma osobami straciłabym kontakt”. Rodzina jest jednak dla Madonny najważniejsza. „Każdy powinien zatrzymać się w biegu na rzecz małżeństwa i rodzicielstwa. W przeciwnym razie jest się jedynie samolubnym satelitą krążącym gdzieś w przestrzeni”.

Początkom Madonny w Nowym Jorku towarzyszyła bieda i widmo potencjalnej porażki. „Pamiętam, że miałam bardzo mało pieniędzy, że głodowałam i kontrolowałam wydatki. Że musiałam podejmować decyzje, czy dzisiaj kupić paczkę orzeszków ziemnych i kubełek jogurtu, czy jutro kupić dużą torbę serowego popcornu i karton soku żurawinowego. Tym się wtedy żywiłam. Ale nie brałam pod uwagi innej możliwości niż sukces”. A gdyby się nie udało? „Nie było takiej możliwości. Nie miałam zamiaru wracać do Michigan, choćby nie wiem, co. Nie miałam zamiaru być od nikogo zależna”.

Madonna miała zaledwie pięć lat, gdy jej matka zmarła na raka. „Pamiętam jej śmierć i wszystko, co z nią związane. Pamiętam, że nie do końca rozumiałam, co to oznacza, oraz to, że pogodziłam się z tym, że mama już nigdy nie wróci. Pamiętam, jak frustrująca była dla mnie niemożność wyrażenia słowami poczucia straty. Mój ojciec miał na głowie mnóstwo spraw, a my przez jakiś czas pomieszkiwaliśmy u obcych. Mieszkałam u pewnej rodziny na końcu ulicy. Biedna kobieta musiała znosić moje ataki szału. Pewnego razu kazała mi założyć jakąś sukienkę, a ja zezłościłam się tak, że podarłam ją na strzępy. Córka tej kobiety cierpiała na porażenie mózgowe i jeździła na wózku inwalidzkim, ale i tak uważałam, że ma więcej szczęścia niż ja – bo miała mamę. Dziś już się nad sobą nie użalam. Ale spoglądam na swoją córkę i syna i myślę: Boże, byłam w ich wieku, gdy moja mama odeszła”.

Dla Lourdes i Rocco jest czuła, ale i surowa. „Jestem dość surowa, jeśli chodzi o ich dietę. Mam kucharza, który przyrządza dania makrobiotyczne. Nie jemy nabiału, od czasu do czasu pozwalam im na coś słodkiego, ale na co dzień nie jedzą niczego, co zawiera cukier”. A Coca-Cola? „Żadnej Coca-Coli, żadnych gazowanych napojów – ohyda! Żadnych gier komputerowych, nic,  co uznałabym za stratę czasu. Moja córka jest nienasyconą czytelniczką i wiem, że to dzięki temu, że nie ogląda telewizji. Pewnego dnia przyszła ze szkoły dość przygnębiona. Zapytała: „Zgadnij, jakie mam teraz przezwisko w szkole?”. Każdy musiał zostać w jakiś sposób zaszufladkowany, a ją mianowano molem książkowym. Powiedziałam jej, że to komplement. Ona na to, że w takim razie oznacza to, że jest kujonem i dziwakiem. Odparłam, że za kilka lat zmieni zdanie”.

Jej domem z pewnością jest Anglia (pomimo zjadliwych recenzji, jakie otrzymał ostatni film Ritchiego, „Revolver”) i uwielbia tam mieszkać. Polubiła angielskie tradycje, jak na przykład strzelanie. Ale choć w jej posiadłości Ashcombe nadal hoduje się bażanty, odstawiła broń. „Wszystko się zmieniło, gdy ptak, którego zestrzeliłam, spadł mi pod nogi. Nie był martwy. Krew tryskała mu z dzioba i w wielkim trudzie usiłował wspiąć się na pagórek. Pomyślałam wtedy: „Boże, to przeze mnie”. Nie jestem wegetarianką, mam świadomość tego, że zwierzęta giną po to, by je zjeść. Szanuję to. Ale nie mogę już tego robić. Od tamtej pory nie strzelam”.

Madonna przywykła do opinii, wedle których wszystko, co robi ma jakiś związek z Kabałą. „To frustrujące, bo ilekroć interpretuje się to, czym się zajmuję, towarzyszy temu niedoinformowanie” – mówi. Jak więc należy interpretować to, że zmieniła imię na Esther? „Nie zmieniłam imienia. Po prostu przyjęłam jeszcze jedno. Nikt nie zwraca się do mnie, używając mojego hebrajskiego imienia Esther. Wszyscy mówią na mnie „M”. Tak zawsze było i będzie, ale imiona posiadają swoją energię. Z duchowego punktu widzenia chciałam przybrać imię, w którym drzemie siła. Nadano mi imię Madonna, po mojej matce, ale w Kościele Katolickim oznacza ono coś innego. Czytałam o kobietach w Starym Testamencie i pomyślałam, że Królowa Estera była naprawdę niesamowitą postacią”. A więc zostałaś Madonną Esther? „Nie. To całkowicie metafizyczne. Nikt się tak do mnie nie zwraca. Kiedy przystępowałam do bierzmowania, przybrałam imię Veronica. W obrządku katolickim wybierasz sobie patrona. Wybrałam imię Veronica, bo to ona wytarła twarz Jezusowi w drodze na Golgotę. Polubiłam ją za odwagę, bo wyszła z tłumu.  Był spocony i zapłakany, a ona wzięła chustę i pomogła mu. To symbol współczucia”.

Madonna jak nikt inny miesza sacrum z profanum. Jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiałyśmy o tym, że przeklina i dlaczego tak często używa słowa na „k…”. „Bo dobrze jest czasem wykrzyczeć, zarówno to, co pozytywne, jak i negatywne. Uwielbiam patrzeć, jak wszystkich to wkurza”.

Z tymi słowy małżonka Guya wychodzi. Na dworze mży. „No dalej, kto by tam potrzebował parasola?” – mówi. „Najwyżej zmokniemy”. I tak, wraz ze swoimi superbystrymi asystentami, znika.