Tajemnice Madonny

Harper’s Bazaar

marzec 2006
Sarah Bailey
Zdjęcia: Sølve Sundsbø
Tłumaczenie: RottenVirgin

Madonna po raz kolejny skupia uwagę świata na sobie, swoim stylu, ciele i dyskotekowym brzmieniu. Nam opowiada o roli rewolucjonistki, o tym, w jaki sposób małżeństwo pozwala jej się wyciszyć i dlaczego sprawność fizyczna oznacza siłę.

Drones, prywatny londyński klub, który Madonna wybrała na miejsce naszego spotkania, wyłożony jest dębowymi panelami; z tyłu pomieszczenia stoją lustrzane parawany układające się w kształt harmonijki; czuć tu atmosferę rozpasania i stłumiony szum nieprzyzwoitych rozmów, a z sufitu zwisają niebotycznej wielkości błyszczące dyskotekowe kule przypominające miniatury planet. Elegancja w połączeniu z wyraźnymi elementami disco, czyli dokładnie to, co odpowiada naszej damie.

Madonna jest stałą bywalczynią Drones. To tu zorganizowała przyjęcie urodzinowe dla swojego męża, reżysera Guya Ritchiego. Trzydziestu pięciu gości, cztery gitary akustyczne i muzykowanie do drugiej nad ranem. Kiedy jednak Madonna wpada na herbatę, obsługa przygotowuje dla niej ulubiony stolik na tyłach sali, tuż pod cukierkowym obrazem olejnym, który jak mi się zdaje, jest oryginalnym dziełem Dufy’ego, ale który, według Madonny (posyłającej mi filuterny uśmiech i zaskoczone spojrzenie spod poruszających się energicznie brwi), jest „stuprocentową fałszywką”.

Jeśli liczyłam na to, że Madonna przyjdzie na spotkanie w jednym ze swoich, ostatnio ulubionych, kostiumów ze spandeksu w stylu „Gorączki sobotniej nocy”, przeliczyłam się. Madonna ubrała się tak elegancko, jak tylko się da. Ma na sobie czarne, aksamitne spodnie od Roberto Cavalliego, który „uszył je dla mnie we wszystkich wersjach kolorystycznych. Mam fioła na punkcie spodni sięgających tuż za kolano”, obcisły, czarny, seksowny sweterek z dekoltem-dziurką, czarny płaszcz jeździecki w rosyjskim stylu od Versace, sięgające kolan „disco skarpetki” w paski w stylu „Alicji w Krainie Czarów” i czarne szpilki od Louisa, ale bardzo w stylu MiuMiu, w których okręca się, byśmy razem mogły je podziwiać. Ma fryzurę z przedziałkiem i gładko zaczesane włosy spięte w ukryty pod kapturem kurtki kucyk. W tej fryzurze bardziej przypomina siebie w androgenicznym wcieleniu z czasów „Erotiki” – wcieleniu bardziej surowym niż łagodne oblicze a la Farrah Fawcett, które ostatnio prezentuje. Mimo to wygląda niezwykle czarująco. „No dobrze” – uśmiecha się, ukazując swoją słynną przerwę między zębami. „Lubię sobie pogadać”.

Madonna jest w Londynie pierwszy raz od świąt, które spędziła z rodziną w Ashcombe, swojej wiejskiej rezydencji. Tam jednak pozwoliła sobie na znacznie rzadsze, niż planowała, wylegiwanie się w łóżku (w przerwach spędzała czas na lekcjach jazdy konno ze swoim nowym nauczycielem, Williamem Fox-Pittem, olimpijczykiem). Wygląda jednak na to, że Madonnę cieszy, że znów jest w siodle i wróciła do pracy. „W tym właśnie tkwi piękno wakacji, prawda? Nagle człowiek przypomina sobie, po co w ogóle wyszedł z domu”.

Plany Madonny na 2006 rok są tak ambitne, jak można się było spodziewać. W tym roku chce odbyć trasę koncertową i choć nie została jeszcze potwierdzona, odbyła już kilka spotkań z mistrzem Gualtierem, który zaprojektował jej słynny stożkowy stanik; wspólnie omówili projekty nowych strojów (tym razem za inspirację posłużą kostiumy jeździeckie, duża ilość czerni i czarne jeździeckie płaszcze). Chce również nakręcić film fabularny i pracuje nad scenariuszem filmu o tancerzach, z którymi w ostatnim czasie pracuje, charyzmatycznych osobowościach, w których nieuchronnie się zakochała (o czym mogą zaświadczyć filmy „Truth or Dare” z 1991 roku i „I’m Going to Tell You a Secret”, który w przyszłym miesiącu ma się ukazać na DVD). Jutro z kolei zaczyna lekcje jazdy na wrotkach, w ramach przygotowań do pracy nad teledyskiem do piosenki „Sorry”, drugiego singla z płyty „Confessions on a Dance Floor”. „Na razie na moich wrotkach rozbija się jedna z moich asystentek” – szczerzy się Madonna. „Teraz w domu wszyscy jeżdżą na wrotkach”.

W przemianie Madonny w królową disco XXI wieku jest coś radosnego i krzepiącego. Jej nowa płyta, pozbawiony ironii taneczny maraton, jest niczym skrzący się barwami hołd złożony początkom jej kariery, ale i królom i królowym euforycznego, rytmicznego popu: zespołowi ABBA, Giorgio Moroderowi, Donnie Summer, Bee Gees. Nie dziwi więc to, że trudno mu się oprzeć.

Wielki powrót Madonny, jej występ na gali MTV Europe Music Awards w Lizbonie w listopadzie zeszłego roku, odbył się niecałe trzy miesiące po tym, jak w dniu własnych urodzin spadła z konia, łamiąc sobie dziewięć kości. Występ odbył się równo 23 lata po tym, jak jej pierwszy singiel „Everybody” podbił nowojorskie dyskoteki i zasłużenie zapisał się w historii muzyki disco. Z kolei piosenka „Hung Up” stała się „I will survive” 2005 roku. „No tak, z pewnością przetrwałam rok 2005” – Madonna uśmiecha się krzywo. „To był niezwykle burzliwy rok. Wyskakując z dyskotekowej kuli, czułam się jak ktoś, kogo wystrzelono z armaty. Nawet nie myślałam o tym, żeby znów jeździć konno – nie wiedziałam, czy w ogóle będę mogła tańczyć! Kiedy kręciliśmy teledysk do „Hung Up”, żadna kość jeszcze się nie zrosła. Leki i silna wola pomogły mi przetrwać dzień na planie. Kiedy z tego wyszłam, poczułam się niezwykle zainspirowana i poczułam ogromną radość z tego, że moje ciało znów jest sprawne i że znów czuję się silna”.

Oczywiście, powiedzieć o Madonnie, że wygląda na silną, to za mało: w swoim obcisłym trykocie, wystylizowana na gwiazdę lat 70., o sylwetce, którą można określić jedynie mianem odlanej ze stali, Madonna wygląda powalająco. Czy teraz ćwiczy inaczej niż kiedyś? „Właściwie zaczęłam od początku. Miałam obsesję na punkcie jogi, ale po tym, jak złamałam sobie ramię, musiałam ćwiczyć pilates. Tak więc zaczęłam częściej ćwiczyć pilates i trenować taniec. Mój instruktor pilates jest też tancerzem, więc moje treningi bardziej niż sesję gimnastyki w stylu ashtanga jogi, przypominały lekcje baletu”. Czy dzięki temu, jej sylwetka zmieniła się? „Wierz lub nie, ale sądzę, że dzięki zajęciom pilates moja sylwetka stała się mniej muskularna. Na pewno w dużej mierze wynika to z tego, że przestałam trenować jogę, co było szokiem dla mojego organizmu. James D’Silva, który prowadzi dla mnie zajęcia pilates, tu w Londynie, jest geniuszem. Teraz wszystkie moje koleżanki, chcą umawiać się do niego na zajęcia i walczymy o wolne terminy”. Madonna dla żartu przybiera ton władczej królowej-Madonny: „Strasznie mnie to irytuje”.

Muzyka Madonny znów jest ścieżką dźwiękową naszego życia,więc przegląd jej wcześniejszych wcieleń po raz kolejny jest pożywką dla wyobraźni kreatorów mody. Kolekcje na wiosnę 2006 roku z całą pewnością stanowią retrospekcję dawnych wizerunków Madonny: stroje rodem z teledysku „La Isla Bonita„ w kolekcji Yves Saint Laurent; wizerunek małoletniej chłopczycy z teledysku „Papa Don’t Preach” doczekał się uwspółcześnionej wersji na pokazach Jean Paul Gaultiera; kolekcja Balenciagi przywołuje klimaty z teledysku „Like a Virgin”; styl gejszy rodem z teledysku „Nothing Really Matters” przebrzmiewa w sukienkach prezentowanych przez Lanvina. W międzyczasie, trzyczęściowy kostium, w którym Madonna występowała na koncercie Live 8 w zeszłym roku, zapoczątkował renesans białego garnituru.

Ze wszystkich tych wcieleń Madonnę najbardziej ekscytuje wizerunek gejszy („Kiedy myślę o tamtym czasie, myślę o miłości. O swojej obsesji na punkcie całego świata”) oraz ten z „Like a Virgin” („Jest świetny. W tamtym czasie przesadnie się nie wysilałam”). Madonna jest kobietą pogodzoną ze swoim niegdysiejszym gustem. „Kiedy oglądam siebie na zdjęciach z wczesnych lat 80., nie zawsze się sobie podobam” – mówi. Ale z całą pewnością nie ma na myśli swojej spódnicy w pstrokate graffiti, projektu Keitha Haringa (tak na marginesie: neon wróci do łask!).

Wystarczy wrzucić hasło „Madonna, trykot” w wyszukiwarkę Google, by przekonać się, jak prowokujący i jednocześnie problematyczny może być widok supersprawnej fizycznie 47-latki potrząsającej seksownym tyłeczkiem. „Myślę, że bierne piękności mają swoje miejsce w świecie” – mówi. „Mnie trudno się z tym utożsamić, bo nigdy nie byłam bierną osobą. Fizyczność, poczucie siły – to wszystko stanowiło dla mnie przepustkę do lepszego świata, innego niż świat klasy średniej ze Środkowego Zachodu. Dla mnie ruch i siła są równoznaczne z wolnością”.

Począwszy od naznaczonego katolickim wychowaniem dzieciństwa spędzonego w Michigan, przez kolejne metamorfozy, na tej ostatniej skończywszy, każdy etap kariery Madonny, zbudowanej na ponad 200 milionach sprzedanych płyt, odznaczał się nie tylko zmiennością i różnorodnością muzyczną, ale i przykuwającym wzrok aspektem wizualnym. A co do pamiętnej spódnicy w graffiti: „Uwielbiam ją! Ale w tamtym czasie współpracowałam z takimi ludźmi jak Warhol, Keith Haring, Jean-Michel Basquiat – ludźmi, których nie interesowała moda. W tamtym czasie nosiłam na sobie cudzą twórczość, wiesz o co mi chodzi?”. Madonna w zdumieniu unosi brwi, wspominając swoje początki w Nowym Jorku. „To raczej nie był komplement”.

W jednej ze szczególnie interesujących scen filmu „I’m Going to Tell You a Secret” Madonna mówi, że uważa koncert za pewnego rodzaju instalację artystyczną. To taki psychologiczny trik, z pomocą którego stara się opanować zdenerwowanie przed pierwszym występem w trasie, bo w przypadku instalacji artystycznych ewentualne błędy nie mają większego znaczenia. O ironio, sfery, które Madonna tak odważnie zgłębia od ponad 20 lat – seksualność, tożsamość, ciało, religia, tabu, własna biografia – to jednocześnie sfery, które interesują wielu współczesnych artystów. Madonna jest zdecydowanie zbyt inteligentna, by przypisywać własnemu dorobkowi cechy typowe dla sztuki wysokiej; przyznaje jednak, że czuje szczególną więź z artystką Tracey Emin (której twórczość podziwiała na długo, zanim zaprosiła ją do grona swoich brytyjskich znajomych). „Jej twórczość ma bardzo intymny charakter. Myślę, że taka jest twórczość większości kobiet-artystek. Być może nie widać tego w muzyce pop, ale gdyby przyjrzeć się twórczości Sylvii Plath, Fridy Kahlo albo Anne Sexton, okazuje się, że wiele artystek tworząc, czerpie z własnych doświadczeń. Nie sądzę więc, bym była w tym względzie oryginalna, czy niezwykła. Może ludzie nie są do czegoś takiego przyzwyczajeni, gdy chodzi o pop-kulturę”.

Film „I’m Going to Tell You a Secret” jest eklektycznym zbiorem scen z życia Madonny. Sceny zza kulis trasy koncertowej przeplatają się ze scenami z życia rodziny Ritchie, zwiększającymi świadomość wywodami na temat duchowości, a przede wszystkim Kabały – na pierwszy plan wysuwa się jednak jej poczucie humoru, chwilami rubaszne, chwilami, co zaskakujące, zdradzające jej ogromny dystans do siebie. Madonna bawi widzów, gdy narzeka, że Guy jest bliżej ze swoimi partnerami z treningów ju-jitsu niż z nią (Guy często trenuje z jej osobistymi ochroniarzami, których przywłaszcza sobie dla własnych celów). Skoczmy do sceny, w której Madonna przebiera się w swój sceniczny gorset od Lacroixa. „Jaka jest różnica między gwiazdą pop a terrorystą? Z terrorystą można negocjować”.

Madonna jest zadowolona z filmu, ale ze spokojem przyjmuje to, że nie wszystkie jej artystyczne dokonania będą wychwalane. „Ciągłe pochwały nikomu nie służą” –  Madonna wzrusza ramionami, nawiązując do chłodnego przyjęcia jej ostatniej płyty „American Life” i jej jawnego, antywojennego przesłania. „Dzięki krytyce zaczynasz się bardziej starać. Krytyka daje ci siłę i przekonanie, by płynąć pod prąd i bronić swoich poglądów – krytyka jest wodą na mój młyn, bo lubię być buntowniczką”. Które ze swoich prowokujących wcieleń uważa za najbardziej ryzykowne? „Co najbardziej zbija ludzi z tropu? Życie duchowe. To zbija ich z tropu o wiele bardziej niż publikowanie książki z własnymi nagimi zdjęciami”. Komiczna przerwa. „O ironio”.

Niezależnie od tego, czy Madonna świadomie do tego dążyła czy nie, stała się znaczącym wzorem dla współczesnych kobiet. „Sama uwielbiam kobiety, które są silne i twarde. Lubię Christiane Amanpour – jest naprawdę świetna, to zresztą moja znajoma. Hillary Clinton…”. Madonna waha się przez chwilę, wyraźnie sięgając do zasobów swojej pamięci. W świecie, w którym się obracam, w świecie przemysłu rozrywkowego, niewiele jest kobiet, które można podziwiać. Znam wiele wspaniałych aktorek i piosenkarek, ale niewiele jest artystek z prawdziwą wizją, artystek potrafiących podejmować ryzyko, rewolucjonistek. A takie kobiety mnie inspirują”.

Co sądzi o Kate Moss, kolejnej słynnej prowokatorce, jednak znacznie bardziej małomównej? „Jest bardzo piękną kobietą. Nie znam jej zbyt dobrze, ale wiem, że ostatnio nieźle zmieszano ją z błotem i ma kiepską prasę. Chcę wierzyć, że jeszcze wróci i nas wszystkich zaskoczy. Nie wszyscy możemy być wiecznie piękni i do końca życia paradować z kieliszkiem szampana w ręce. Musimy zmierzyć się także z problemami” – mówi Madonna, ze spokojem i rozwagą. „Ma w sobie wiele ikry, jest typem buntowniczki i byłoby wspaniale, gdyby mogła przekuć to w coś bardziej twórczego. Ilekroć gdzieś ją spotykałam, zawsze była dla mnie naprawdę miła i kochana. Nie mogę powiedzieć o niej złego słowa”.

Madonna przeszła długą drogę. Wszystko dzięki macierzyństwu. Według samej Madonny, narodziny córki Lourdes (której ojcem jest były trener fitness, Carlos Leon), która przyszła na świat prawie 10 lat temu, były bodźcem dla jej rozwoju duchowego; zmieniła się ostatecznie dzięki małżeństwu z 10 lat młodszym Guyem Ritchiem (ojcem jej pięcioletniego syna Rocco). „Dzięki tym doświadczeniom człowiek staje się mniej impulsywny, mniej samolubny, a bardziej rozsądny, rozważny. Bardzo się zmieniłam” – mówi.

W grudniu Madonna i Guy obchodzili piątą rocznicę ślubu „upijając się w pubie”. Pub mieszczący się w samym sercu Dorset jest lokalem, który Guy regularnie odwiedza, a jego bywalcy nie mają nic przeciwko temu, by Madonna przynosiła ze sobą swoją butelkę wykwintnego szampana Krug Rose. „Było naprawdę uroczo i intymnie” – mówi Madonna, niemal nieśmiało. „Zwykle organizuję wielkie imprezy: każę przyjaciołom wystawiać przedstawienia w moim domu na wsi, albo urządzam imprezę w mieście, albo wracamy do Szkocji, gdzie się pobraliśmy. Tym razem zdecydowaliśmy się na kameralne wyjście, bo też był to bardzo pracowity rok”.

Jak wygląda jej małżeństwo po pięciu latach? „Muszę przyznać, że mogę sobie pogratulować. Nie jest łatwo być dobrym mężem czy żoną, odnosić sukcesy zawodowe, wychowywać dzieci, a do tego być z kimś, kto jest równie uparty i ambitny jak ja. Guy nie jest typem domatora, ja też nie jestem typową żoną. Więc jak można się domyślić, zdarzają się nam spięcia. Myślę jednak, że nigdy nie tracimy z oczu naszego celu, to znaczy tego, co razem budujemy. To jest znacznie ważniejsze niż te wszystkie drobne nieporozumienia”.

Zastanawiam się, jak wygląda przepis na idealne wakacje państwa Ritchie? Przerwa. „Ja i mój mąż mamy nieco inne upodobania, jeśli chodzi o sposób spędzania wakacji. Nie lubię wylegiwać się na słońcu. Guy uwielbia morze, wędkowanie, pływanie łódką, uwielbia spędzać czas na powietrzu, na łonie natury. Ja z kolei wolę pojechać na przykład do Indii albo do Bhutanu i zwiedzić wszystkie świątynie” – Madonna wzdycha dobrodusznie. „Odbyliśmy na ten temat rozmowę i teraz Guy jest bardziej skłonny spędzać wakacje w sposób, który by mi bardziej odpowiadał. Na przykład na tydzień jedziemy do Indii i spędzamy czas zgodnie z moją wizją. Z kolei drugi tydzień spędzamy na przykład na Malediwach – kąpiemy się w morzu, wygrzewamy się na słońcu i baraszkujemy na plaży”. Madonna jęczy. „Wtedy zmieniam się w nudziarę”.

Pomijając kwestię koedukacyjnych wakacji, Madonny z pewnością nie można nazwać nudziarą, gdy mowa o typowo dziewczyńskich pogawędkach o modzie i urodzie, odbywanych nad filiżanką Earl Greya i czekoladową truflą. Wszystkim ciekawskim pragnącym wiedzieć, czemu Madonna zawdzięcza gładkość swojej skóry, przypominającej cerę porcelanowej lalki, Madonna zdradza, że jej tajemnicą są maseczki tlenowe, z których korzysta od ponad roku. Co więcej, do każdego ze swoich domów sprawiła sobie maszynę tlenową. „Sprawdza się, gdy jest się bardzo zmęczonym albo cierpi z powodu zmiany stref czasowych. Między innymi dlatego mam je w swoich domach. Wystarczy położyć się na dziesięć minut i włożyć sobie rurki do nosa” – chichocze. „Są świetne”.

Opinia Madonny na temat tego, w jakich dżinsach jej tyłek wygląda najlepiej: „Powiedziałabym, że obecnie, najlepiej leżą na mnie dżinsy Stelli McCartney zaprojektowane dla H&M”. W jakich ciuchach czuje się najlepiej? „Jestem uzależniona od butów YSL, które uszyto dla mnie na zamówienie w różnych wersjach kolorystycznych – buty ze ściętym czubkiem, sznurowane na przedzie, na wysokim obcasie”.

A gdzie królowa pop-buntu kupuje bieliznę? „Wszędzie. Na przykład w Marks&Spencer kupuję klasyczną bawełnianą bieliznę – mój mąż bardzo ją lubi. W Selfridges jest świetna bielizna, także w La Perla i Deborah Marquit, która szyje bieliznę i biustonosze na miarę. Zaprojektowała biustonosze na potrzeby jednej z moich tras koncertowych, więc wie, w jakiej bieliźnie najlepiej się czuję”.

Minęło południe. Zadaję Madonnie pytanie w duchu jej własnego filmu: „Czy chciałaby zdradzić jakąś tajemnicę?” „Co takiego mogę powiedzieć, czego jeszcze nie powiedziałam?” – Madonna przybiera sztuczny niemiecki akcent. „Na pewno za dużo pracuję, ale to chyba żadna tajemnica?”. Madonna spogląda na mnie z lekkim przerażeniem, uświadomiwszy sobie, że nie przychodzi jej do głowy nic bardziej szokującego. „Chyba moją najbardziej irytującą cechą jest przesadna organizacja. Kiedy ktoś zrzuci coś na podłogę, natychmiast muszę to podnieść”. Przeszywająca chwila ciszy. „Lubię drogie wino i szampana, ale to też żadna tajemnica”. Od czasu do czasu pozwala sobie też na luksusowe przysmaki: „Raz w roku sprawiam sobie przyjemność, zajadając się foiegras, co jest jedną z moich największych, najbardziej dekadenckich zachcianek. Zamawiam foiegras z Paryża – a foiegras z Paryża trzeba popić Chateud’Yquem”. Czy upaja się w samotności, czy może pozwala innym dołączyć? „W tym roku, Sting i Trudie zaprosili nas na świąteczny obiad i upajaliśmy się razem. W ten sposób sobie dogadzam”.

Klub pustoszeje. Obok nas kelnerka prasuje nieskazitelnie białe obrusy, już rozłożone na stołach. „To wspaniałe” – mruczy Madonna dając dojść do głosu swojemu wewnętrznemu maniakowi porządku. „Gdybyś mogła napisać list do samej siebie, dziewiętnastolatki podbijającej Nowy Jork z 35 dolarami w kieszeni, co byś jej powiedziała?” – pytam. „Nie uwierzysz, co ci się przytrafi…” – Madonna odpowiada wolno, ostrożnie dobierając słowa. „Ale zapamiętaj: niczego nie bierz do siebie. Jeśli chcesz być rewolucjonistką, przygotuj się na krytykę. Nie rób niczego, jeśli nie jesteś tego naprawdę pewna. Co jeszcze?” – Madonna zastanawia się, wpatrując się w swoje szpilki od MiuMiu. Na jej usta wstępuje lekki uśmiech. „No i… pamiętaj, że nic z tego nie dzieje się naprawdę”.