Madonna: Pamiętniki Evity

Vanity Fair

listopad 1996
Tłumaczenie: RottenVirgin
Korekta: Krystian

CZĘŚĆ PIERWSZA / CZĘŚĆ DRUGA


Budapeszt, poniedziałek, 15 kwietnia 1996

Ostatnia noc była piekłem. Czternaście godzin na nogach. Głównie tańczyliśmy. Kręciliśmy w ogromnym muzeum z piękną salą balową. Oczywiście budynek był przedpotopowy i nie było w nim ogrzewania, a i oświetlenie było skąpe, więc marzliśmy dalej. Antonio nadal nie wie, że jestem w ciąży i wciąż wypytuje mnie, co sądzę na temat różnych imion dla dzieci, które podobają się jemu i Melanie. Usiłuję utrzymać swój brzuch w ryzach. Kogo ja usiłuję oszukać?

Pod koniec sceny upadam na podłogę, łapiąc się za moje wyniszczane chorobą łono, płacząc i przeklinając Boga za to, że uczynił mnie tak kruchą. Chyba z milion razy powtarzałam tę scenę. Cała jestem w siniakach, a podłoga była lodowata, ale było warto. Wiem, że będzie to bardzo wzruszająca scena. Przez cały wieczór klęłam i narzekałam, ale w głębi duszy byłam podekscytowana i dumna z siebie. Przez chwilę poczułam potencjał tego filmu.

Budapeszt, środa, 17 kwietnia, 1996

Cóż, świat już wie, a ja czuję się, jakby wydarto mi wnętrzności. Pierwsza strona „The Post”, CNN, nawet węgierskie radio. Co w tym wielkiego? Czyż miliony kobiet nie zachodzą w ciążę każdego dnia? Reakcje były w większości pozytywne, ale chciałabym, by po prostu pozwolono mi dokończyć moją pracę. Niektórzy sugerują, że zaszłam w ciążę dla prowokacji. Coś takiego mógł wymyślić tylko mężczyzna. Ciąża i wychowywanie dziecka to zbyt trudne zadanie, by zrobić to dla kaprysu czy czystej prowokacji. Spekuluje się także, że wykorzystałam ojca dziecka jako ogiera rozpłodowego. Zdaję sobie sprawę, że podobne komentarze pochodzą od ludzi, którzy nie mogą żyć z myślą, że spotkało mnie coś dobrego. Coś szczególnego i wspaniałego, czego nie mogą zepsuć. Nie odbierałam telefonów od moich przyjaciół, bo zapewne opieprzyliby mnie za to, że tak długo utrzymywałam wszystko w tajemnicy. Będą chcieli wiedzieć, kiedy, gdzie, co i jakie mam plany na przyszłość, a ja nie mam pojęcia. Nie wolno mi myśleć o tych rzeczach, a i tak to robię, co jedynie mnie frustruje, bo nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. W każdym razie muszę pozbyć się potrzeby pozostawania pod czyjąś opieką. Muszę pozostać niezależna i silna, aby skończyć pracę nad tym filmem. Dziś mam zamiar zadzwonić do mojego ojca, aby powiedzieć mu, że krążące ostatnio plotki są dla odmiany prawdziwe. Mam nadzieję, że będzie szczęśliwy.

Budapeszt, sobota, 20 kwietnia 1996

Ostanie dwie doby upłynęły mi na pozowaniu dla „Vanity Fair” w dzień i kręceniu filmu w nocy. Biorę na siebie za dużo. A nie jest to najlepszy pomysł, gdy jest się w prawie czwartym miesiącu ciąży. Gdy jest się paranoikiem i neurotykiem, każde najdrobniejsze ukłucie jest dla ciebie sygnałem, że poronisz. Przez całe życie spałam na brzuchu, a teraz, gdy jestem w ciąży, usiłuję nauczyć się spać na boku. Mimo to każdego ranka budzę się twarzą do materacu, pewna, że złamałam dziecku nos. Wciąż jestem zmęczona i zrzędliwa. Jak na ironię, to poczucie kruchości i słabości pomaga mi w pracy nad filmem. Jestem pewna, że tak właśnie czuła się Evita od dnia, w którym dowiedziała się, że jest chora.

Budapeszt, środa, 24 kwietnia 1996

Dzięki Bogu za pięć dni wyjeżdżamy. Zdjęcia z moim udziałem przesunięto, więc siedzę w swoim pokoju, a dym dosłownie ulatuje mi uszami. Dałam upust swojemu oburzeniu w liście do szefa, Andy’ego Vajna, w którym oświadczyłam, że niedobrze mi na myśl, że wciąż mam wyrażać wdzięczność za to, że łaskawie pozwolono mi zagrać w tym filmie.  Producenci spieprzyli sprawę, zapominając o dokonaniu rezerwacji w Londynie, niedaleko studia, gdzie kręcimy, a zatem albo będę musiała zamieszkać w jakimś gównianym hotelu oddalonym o godzinę drogi od planu, albo wynajmę dom na miesiąc. Ale ponieważ wszystko załatwiane jest na ostatnią chwilę, będzie to droższe, a produkcja nie chce ponosić dodatkowych kosztów. Nie mam więc gdzie się zatrzymać w Londynie. Nie chcę być małostkowa, jeśli chodzi o pieniądze, ale tu chodzi o szacunek. Wiem, że porównywanie siebie z pozostałymi aktorami i tym, jak są traktowani, do niczego nie prowadzi, ale czuję się wykorzystywana.

Budapeszt, piątek, 26 kwietnia 1996

Znów kręci mi się w głowie. Kolejne dwa dni zdjęć w Budapeszcie! Czuję się, jakbym przetrwała kolejną wojnę, jakbym odrobiła kolejną służbę w wojsku. W toku pracy nabieram sił. Ale obawiam się, że nigdy już nie pozbędę się tego znużenia widocznego w moim spojrzeniu.

Wiosna topi lody. W Londynie na pewno będzie cieplej, a Andy zgodził się na dom w Holland Park. Może jednak nie jest aż taki zły.

Budapeszt, sobota, 28 kwietnia 1996

Zeszłej nocy znów śniło mi się, że wypadają mi zęby, co usiłowałam przypisać moim problemom ze sztuczną szczęką, którą noszę w filmie. Przestraszyłam się, że może to być oznaka jakichś poważniejszych problemów ze zdrowiem. Dlaczego wciąż śnię o śmierci? Czego mam się obawiać? Dziś ostatni dzień zdjęć w Budapeszcie, więc powinnam być szczęśliwą dziewczynką.

Zeszłego wieczoru zjadłam uroczystą kolację z Jonathanem Prycem i Jimmym Nailem, który gra Magaldiego, śpiewaka tango, który po raz pierwszy zabiera Evę do Buenos Aires. Jedliśmy tajskie potrawy, a były tak pikantne i aromatyczne, że zjadłam za dużo i do domu wróciłam z bólem żołądka. Skosztowałam doskonałego Merlota i marzyła mi się szklaneczka, ale nie chciałam dodawać alkoholowego zespołu płodowego do listy moich zmartwień. Mam też straszną ochotę na kieliszek Martini.

Londyn, czwartek, 30 kwietnia 1996

Siedzę w salonie mojego nowego przytulnego domu w Holland Park. Na biurku stoi popiersie młodego Mozarta, a w kominku skrzy ogień. Okno zacienia stare drzewo magnolii. Jest tu także ogród, w którym mam nadzieję spędzić nieco czasu, gdy tylko odrobinę się ociepli.

Czyż to nie brzmi uroczo? Na początku bynajmniej tak nie było, ale Caresse i ja jakoś tu urządziłyśmy.

Gdy przyjechałyśmy, nie było tu ani ogrzewania, ani ręczników, ani telewizji, ani faksu. Co gorsza, zaledwie jedna linia telefoniczna. Jak dziewczyna ma przeżyć w tak prymitywnych warunkach? Usunęłyśmy większość niedogodności. To oczywiście wymagało kilku telefonicznych gróźb pod adresem właściciela oraz pośrednika w handlu nieruchomościami. Mój przyjaciel ofiarował mi bieliznę pościelową Pratesi, dzięki czemu nareszcie nie muszę kaleczyć skóry hotelowymi detergentami, w jakich się tu ją pierze. Właścicielka domu jest dekoratorem wnętrz i święcie wierzy, że dobrze urządzone pomieszczenie to takie, gdzie nie ma ani trochę wolnej przestrzeni. Wyniosłyśmy niektóre spośród wyściełanych kanap i krzeseł, nie ruszałyśmy jednak grafiki pokrywającej dosłownie każdy cal ściany, a niewnoszącej zupełnie nic. Zatrważające jest to, że jej mąż jest prezesem Christie’s International [dom aukcyjny sztuki – przyp. red.]. Mimo wszystko nie mogę narzekać. To nie hotel i w końcu sama mogę zaparzyć sobie cholerną kawę.

Byłam zdumiona na wieść, że właściciele wynajmują innym dom, a sami przenoszą się do innego miasta. Do czasu, gdy o godzinie 7:30 rano, rozległ się ryk wiertarek. Może to dlatego chcieli wynająć komuś dom. Sąsiednie domostwo jest właśnie remontowane, a zatem każdego ranka, przez kolejne cztery tygodnie, budzić nas będzie walenie, skrobanie i wiercenie. Dziś myślałam, czy nie wyjść na zewnątrz i nie powiedzieć robotnikom paru słów do słuchu, ale uznałam, że nie byłabym zbyt przekonująca w swej flanelowej piżamie i z maścią na pryszcze na twarzy. Dlaczego znów mnie pokarało?

Próba dużej sekwencji tanecznej, którą kręcimy w piątek, poszła znakomicie. Jutro pokażemy to Alanowi. Mam nadzieję, że mu się spodoba.

Londyn, piątek, 3 maja 1996

Gdy się dziś obudziłam, czułam się tak, jakby ciężarówka przejechała mi przez głowę. W ciągu kilku ostatnich nocy znów dała o sobie znać moja bezsenność i usiłuję dociec, dlaczego. Czy dlatego, że pewien odrażający koszykarz, z którym niepotrzebnie się umawiałam, zdecydował się wydać autobiografię i poświęcił cały rozdział temu, jak to uprawiał ze mną seks? Całość uzupełnił całkowicie zmyślonymi dialogami, pod którymi nie podpisałby się nawet kiepski reżyser filmów porno. Jest to tak niedorzeczne, że jestem pewna, że nikt nie potraktuje tego poważnie, ale nie mam już ochoty czytać o tym w prasie. Oczywiście kolejny raz czuję się wykorzystana przez kogoś, komu zaufałam i kogo wpuściłam do swojego życia.

A może to ze względu na nieludzki harmonogram zdjęć, a może dlatego, że tęsknię za swoją suczką? Musieliśmy odesłać ją do Stanów z powodu idiotycznych praw dotyczących kwarantanny, jakie obowiązują w tym kraju.

Dziś po raz pierwszy kręcimy w Shepperton, i to wyłącznie sekwencje taneczne. Boję się, że będzie widać mój brzuch, że będę zbyt zmęczona, by ten dzień przetrwać, no i że Xanax, który zażywałam przez ostatnie dwie noce, na pewno zdeformuje moje dziecko. Drogi Boże, spraw, by dzień przebiegł spokojnie i bym zasnęła dzisiejszej nocy. I proszę, spraw, by z maleństwem wszystko było w porządku.

Londyn, poniedziałek, 6 maja 1996

Tylko częściowo przetrwałam ten weekend. Kręciliśmy scenę, w której Magaldi przywozi mnie do dużego miasta, po czym idziemy do tawerny, gdzie tańczę w ramionach kilku mężczyzn, rozkoszując się wolnością i popisując się. Po każdym ujęciu miałam zawroty głowy, więc co dziesięć minut musiałam kłaść się na kanapie, aby wydobrzeć. Obawiałam się, że za bardzo potrząsam dzieckiem, że zrobię mu krzywdę. Drugiego dnia obawy te zaczęły mnie naprawdę prześladować, więc na plan przybył bardzo podnoszący na duchu indiański lekarz, aby mnie zbadać. Gdy usłyszałam bicie serca swojego dziecka uspokoiłam się.

Przez resztę weekendu dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że pracuję zbyt ciężko i przepraszałam swe nienarodzone dziecko za wszelki niepokój i niewygody.

Dziś mam amniocentezę [badanie polegające na pobraniu płynu owodniowego – przyp. tłum.]. Nigdy w życiu tak się nie bałam.

Londyn, czwartek, 7 maja 1996

Dziś traktuję pisanie jako terapię. Jako sposób na to, by się nie rozpłakać i niczego nie rozwalić. Kobiety wykształcone, kobiety, które nazywa się feministkami, kobiety–lesbijki mają czelność atakować mnie na łamach prasy i twierdzić, że moja decyzja, by mieć dziecko nie wychodząc za mąż, jest zamachem na instytucję rodziny.

Camille Paglia, słynna lesbijka, feministka i dziennikarka, posunęła się do stwierdzenia, że mam dziecko spoza związku małżeńskiego, ponieważ nie jestem w stanie związać się z mężczyzną i że opinia publiczna ma prawo bać się o dobro tego dziecka. Boją się, że będę je wychowywać niczym Joan Crawford w „Najdroższej mamusi”, samotnie, w jakiejś odizolowanej posesji. Na łamach amerykańskiej prasy toczą się debaty na temat mojego statusu jako samotnej matki i tego, czy jestem dobrym wzorem dla młodych dziewcząt. A czy ktoś skarżył się, gdy ani Susan Sarandon, ani Goldie Hawn nie wyszły za mąż za ojców swoich dzieci? Czy ktoś odezwał się choć słowem, gdy Woody Allen i Mia Farrow mieli dziecko, a nadal mieszkali po przeciwnych stronach parku? Dlaczego od tych ludzi nie oczekuje się, by byli wzorcem? Dlaczego ta kwestia nigdy nie dotyczy mężczyzn?

Sądzę, że większość ludzi poczułaby się lepiej, gdybym wyszła za mąż, choćby i małżeństwo okazało się niewypałem. Sądzę, że rozwód jest przez społeczeństwo akceptowany bardziej niż samotne macierzyństwo czy szczerość wobec samego siebie. W jakże zakłamanym społeczeństwie żyjemy! Jednak najbardziej zaskakujące jest to, jak bardzo seksistowskie są kobiety.

Przetrwałam za to amniocentezę, choć nie będę udawać, że była bezbolesna. Lekarz naprawdę dodawał mi otuchy i przez chwilę obserwowaliśmy, jak dziecko porusza się. Po raz pierwszy poczułam się bezpiecznie, niczym matka ze swym młodym. Lekarz wprowadził siedmiocalową igłę, co zresztą zrobił, nie podając mi środka znieczulającego. Było to naprawdę bolesne. Gdy pobierał płyn owodniowy, nieomal przedziurawiłam paznokciami dłoń Caresse. Zamiast jednak nadziać się na igłę, czego się obawiałam, dziecko instynktownie się od niej cofnęło, zakrywając buzię zaciśniętymi piąstkami. Z jakiegoś powodu poczułam ulgę. Gdy było już po wszystkim, usiłowaliśmy ustalić płeć dziecka, wprowadzając kamerę między jego nogi, ale najwyraźniej zupełnie się już zdenerwowało i odwróciło się tyłem do kamery, odmawiając udzielenia jakiejkolwiek informacji.

Dziewczynka/chłopiec pod mym sercem.

Londyn, czwartek, 9 maja 1996

Jestem taka zmęczona. Przez cały tydzień wstawałam o szóstej rano, co w sumie nie było najgorszym pomysłem, biorąc pod uwagę fakt, iż godzinę później rozlega się ryk wiertarek, który i tak wypędza mnie z łóżka. Jest to dobre także dlatego, że przed wyjściem do pracy mogę przez czterdzieści pięć minut poćwiczyć na bieżni w nadziei, że uniknę zatrzymania wody w organizmie i przybrania na wadze, dzięki czemu nadal będę się mieścić w kostiumach.

Produkcja przebiega chyba bardziej chaotycznie niż kiedykolwiek – wszystko dogrywa się na ostatnią chwilę i w wielkim pośpiechu. Najwyraźniej nie da się zdążyć ze wszystkim na czas bez poważnego opóźnienia. W dodatku cała masa dziennikarzy przybywa na plan, obsiadając go niczym stado sępów, pisząc coś w swoich notesikach i rozglądając się nerwowo na boki, gdy tylko nawiążą ze mną kontakt wzrokowy. Sprawia to, że naprawdę czuję się jak paranoik.

Wkraczają w nasz prywatny świat i nie rozumieją, że nasze głupie zachowanie czy wybuchy są wynikiem wyczerpania. Męczące jest ciągłe zważanie na słowa w obawie, że zostanie się źle zacytowanym, bądź, co gorsza, źle zrozumianym. Szczególnie jedna dziennikarka (z „Vogue’a”) wzbudza moje obawy. Gdy miałam wolne i dochodziłam do siebie po badaniu, przeprowadziłyśmy długi wywiad. Sądziłam, że poszło dobrze, odbyłyśmy bowiem długą filozoficzną dyskusję o wszystkim, począwszy od macierzyństwa i katolicyzmu, na lęku przed śmiercią skończywszy. Niekoniecznie była to wymiana uprzejmości.

Następny dzień spędziła na planie, wypytując kilku członków obsady i ekipy, czy według nich jestem inteligentna. Najwyraźniej nie brzmiałam jak idiotka dzień wcześniej, ale zdaje się, że była tym tak zaskoczona, że musiała wypytać o to ludzi, chcąc zweryfikować swoje spostrzeżenia. Nie trzeba dodawać, że nie zaskarbiła sobie mojej przychylności. Usiłuję przypomnieć sobie, kiedy obróciłam się przeciwko niej. Chyba wtedy, gdy po tym, jak powiedziałam, że nie wiedziałam o ciąży aż do jedenastego tygodnia jej trwania, spytała mnie, jakiej metody antykoncepcyjnej używam. Zaskoczenie, jakie malowało się na jej twarzy, gdy odparłam, że to nie jej sprawa, każe mi sądzić, że nie będzie uprzejma.

Londyn, sobota , 11 maja 1996

Do końca zdjęć pozostały jeszcze dwa tygodnie, a niewygody ciąży i wyzwania związane z macierzyństwem stały się moją główną troską. Wiem, że mam prawo rozpraszać się tymi sprawami, jednak czuję się winna. Muszę pozostać skupiona i jakoś przetrwać te dwa tygodnie. Niebawem będę kręcić bardzo ważne sceny. Sadyzmem jest jednak to, że   zaplanowano je akurat na sam koniec. Muszę tyrać jak wół, byle tylko nie myśleć o tym, gdzie będę wychowywać dziecko, do jakiej szkoły je poślę i jak wypadną wyniki amniocentezy. Wiadomo, prozaiczne sprawy. Ludzie pytają, czy kupiłam już ubranka dla dziecka i czy już myślałam nad imieniem dla niego, a ja tylko gapię się na nich, myśląc: tak, matki zajmują się tego typu rzeczami, ale nie mogę dojść do głosu sentymentalnej stronie mojej natury aż do ostatniego tchnienia Evy. Nie wolno mi jej zdradzić. Schowałam nawet wszystkie książki na temat ciąży i macierzyństwa, jakie dostałam od przyjaciół i współpracowników, aby nie pomyśleli przypadkiem, że zmieniam się w ckliwą udomowioną samicę.

Londyn, sobota, 12 maja 1996

Dziś jest dzień matki i jak zwykle jestem przygnębiona. Co roku o tej porze jestem w dołku z oczywistych powodów. Tak bardzo chciałabym wiedzieć jak to jest mieć matkę, do której można się przytulić, zadzwonić i zwierzyć się, czy z którą można po prostu dzielić radość. W tym roku jest mi jeszcze smutniej, bo z pewnością to ją najbardziej ucieszyłaby wieść, że spodziewam się dziecka. Jednak niezbadane są wyroki boskie – dziś na planie otrzymałam kilka prezentów.

Właśnie wygłaszałam w swoim biurze pełną złości mowę, skierowaną do członków związku, gdy poczułam pierwsze kopnięcie mojego dziecka. Musiałam powstrzymać się od chwycenia się za brzuch i roześmiania się w głos. Musiało to pozostać moją słodką tajemnicą. Oto stałam w  pokoju pełnym wąsatych facetów w garniturach i z cygarami, waląc pięściami w biurko niczym obłąkaniec, gdy moje maleństwo kopnęło mnie, jak gdyby chciało powiedzieć: „Wszystkiego najlepszego w Dniu Matki!”.

Później kręciliśmy scenę, w której spotykam się z ubogimi, obiecując im domy, rowery i miejsca pracy, gdy trzy przesłodkie dziewczynki, które były statystkami, wprost przyczepiły się do mnie. Wszystkie miały około ośmiu lub dziewięciu lat, były niezwykle uczuciowe, niespokojnie łapały mnie za ręce i obsypywały całusami w przerwach między zdjęciami. W trakcie dłuższych przerw opowiadały mi o swych kotach, psach i paskudnych braciach. I o tym, kim chciałyby zostać, gdy dorosną. Najsmutniejsza i najbardziej osamotniona spośród tych dziewczynek (o imieniu Levi) powiedziała, że chciałaby być taka jak ja.

Pod koniec dnia byłam w niej zakochana do szaleństwa. A gdy przyszło się pożegnać, powiedziała, iż żałuje, że nie jestem jej matką, a w moich oczach zaszkliły się łzy. Ależ ze mnie dureń.

Za dwa tygodnie będę znów w samolocie, zostawiając za sobą całe to szaleństwo, mając przy sobie jedyne, co się naprawdę liczy – dziecko, które się we mnie rozwija. Carlos jest niezwykle słodki i podtrzymuje mnie na duchu. Dziś przysłał mi kwiaty.

Londyn, czwartek,14 maja 1996

Dziś umarłam chyba z tysiąc razy. Ujęcie po ujęciu. Byłam wrakiem, nawet poza planem. Była tam cała moja filmowa rodzina, Jonathan trzymał mnie za rękę, a pokój przez cały dzień był jedną wielką fabryką smarków. To, nad czym obecnie pracujemy, jest tak trudne i intensywne, że jestem naprawdę wykończona. Zaś największymi „pozafilmowymi” problemami, o jakich myślę, jest to, czy powinnam wyjąć kolczyk z pępka i jakiej narodowości ma być niania. Boże, czuję się taka stara i znużona.

Gdyby ktoś wszedł teraz do pokoju, ujrzałby zwiotczałą, siwą i zgarbioną staruszkę. Pewnie powiedziałby: „Rany, nie wiedziałem, że osiemdziesięcioletnie kobiety mogą rodzić dzieci!”.

Tak, to ja. Przedwcześnie stara.

Londyn, czwartek, 16 maja 1996

Nabawiłam się nerwicy żołądka, która sprawia mi taki ból, że czasem muszę położyć się w samym środku kręcenia sceny. Wszyscy przypisują ten objaw mojej ciąży, ale wiem, że prawdziwym powodem jest niewyspanie i zszargane nerwy. Z powodu zdenerwowania wynikami badań mam objawy choroby wrzodowej. Na przemian żłopię syrop na zgagę i sączę herbatkę imbirową. Ten film wyniszcza moje ciało. Dziecko zaś, cóż, nie wyniszcza go, za to postarza nie do poznania. Nudzi mnie nawet własne narzekanie.

Londyn, sobota, 18 maja 1996

Godzinami czekałam w swojej garderobie, aż nakręcą zbliżenia mojej twarzy w trakcie słynnej już sceny na balkonie. W chwili paniki zadzwoniłam do mojej nauczycielki śpiewu, Joan Leder, z prośbą o lekcję na wypadek, gdybym miała zaśpiewać na żywo. Poszło znakomicie pomimo, że lekcję przeprowadziłyśmy przez telefon konferencyjny, z jej dwuletnim dzieckiem pokrzykującym w tle. Panicznie obawiałam się kręcenia tej sceny, tak samo jak obawiałam się zaśpiewania tej piosenki w studiu. Przypomina to wydawanie balu sylwestrowego. Wiesz, że wszyscy przybywający nań goście liczą na to, że będzie to przyjęcie ich życia, ty zaś jesteś pewien, że ich rozczarujesz. Nie mogę znieść tej presji. Fakt, iż każą mi czekać, jest dla mnie torturą. Usiłuję zachowywać się nonszalancko, ale to nic nie daje. Przypominają mi się czasy, gdy byłam małą dziewczynką. Chwile, gdy coś zbroiłam, a macocha wręczała mi drewnianą łyżkę, kazała mi iść na górę i czekać za zamkniętymi drzwiami jej pokoju, aż przyjdzie i mnie zleje.

Później: Cóż, zrobiłam to i nie było aż tak źle. Dwudziestu statystów, których wynajęto, okazało się marną namiastką entuzjastycznych Argentyńczyków, więc poprosiłam Alana, by zastąpili ich członkowie ekipy. W ciągu zaledwie kilku chwil wszyscy moi ulubieni pracownicy, sekretarki, gońce, ochroniarze i przeróżne dzieciaki znaleźli się pod balkonem, wiwatując na moją cześć. Czułam tak wiele bijącej zewsząd miłości i wsparcia, że zapomniałam, że nie jesteśmy już w Argentynie. Po raz pierwszy pomyślałam, że naprawdę stanowimy rodzinę i że pokochałam dosłownie każdego członka naszego objazdowego cyrku. Nawet tych, którzy działali mi na nerwy. Przywrócono mi wiarę w ludzkość.

Londyn, poniedziałek, 20 maja 1996

Zeszłej nocy spałam siedem godzin, co było prawdziwym luksusem. Wciąż czuję się, jakby moje gałki oczne wydłubano z oczodołów, ale przynajmniej mam dzień wolny. Ostatniej nocy moi fani urządzili małą zadymę przed domem. Stoi tam stary kamienny mur z wnęką, na którą można się wdrapać, a która lada chwila może się rozpaść. Fani przywykli do tego, by podsadzać się wzajemnie na ową wnękę i zerkać, co dzieje się za murem. Gdy wróciłam wczoraj z pracy, wskoczyli na nią wszyscy naraz i całe to cholerstwo runęło z hukiem. Dotarłam bezpiecznie do domu i kazałam ochronie uporać się z problemem, ale nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak bardzo zdenerwowani będą właściciele i że najprawdopodobniej zagrożą mi pozwem, więc stwierdziłam, że lepiej będzie, jeśli zawiadomię policję i wypełnię zgłoszenie. Wtedy zaczęła się kłótnia, czyja była to wina. Jedna z dziewcząt wyzwała drugą od czarnucha, wtedy zaś dwie inne naskoczyły na nią i już po chwili miała miejsce babska zadyma. W końcu nadjechała policja. Sądziłam, że tego typu rzeczy mają miejsce tylko na koncertach rockowych albo meczach piłkarskich. Dlaczego nie zostawią mnie w spokoju?

Dziś mam dostać wyniki amniocentezy. Z nerwów wygryzłam całą skórę z wnętrza ust.

Później: Otrzymałam wyniki – z maleństwem wszystko w porządku; to dziewczynka. Jestem szalenie szczęśliwa. Dzięki Ci Boże!

Londyn, czwartek, 23 maja 1996

Coraz trudniej jest mi prowadzić dziennik. Każdego dnia tyle się dzieje i nigdy nie wystarcza na nic czasu. W pracy nie ma łatwych dni. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że harmonogram zdjęć uzależniony jest od dostępności poszczególnych miejsc, w których kręcimy, oraz od urządzenia planu. W istocie, w ten sposób kręci się większość filmów, ale jest to kompletnie nie w porządku wobec aktorów. Intensywność scen, które kręcimy, i konieczność poświęcenia temu całej swojej uwagi i zaangażowania w to wszystkich emocji są tak psychicznie i fizycznie wyczerpujące, że po tym wszystkim będę chyba wymagała leczenia psychiatrycznego. Teraz rozumiem, dlaczego większość aktorów jest alkoholikami, narkomanami albo scjentologami.

Wczoraj moja filmowa rodzina była na planie po raz ostatni. Żegnając się, wszyscy płakaliśmy.

Londyn, czwartek, 24 maja 1996

To, że nie wiem, jak będzie wyglądał nasz ostatni dzień na planie, sprawia, że czuję się bezradna i zaniepokojona. Pani Lidlip, właścicielka domu, za pięć dni nas stąd wyrzuca. Czy spędzę ostatnie dni pracy nad filmem jako bezdomny włóczęga? W tym momencie gotowa jestem nabawić się alergii na hotele; jest tu całkiem miły park z ławeczkami, w sam raz do spania pod gołym niebem.

Londyn, sobota, 26 maja 1996

Praca jest be! Przeczołgujemy się przez ostatnie dni. Ekipa jest to kompletnie wyczerpana, to znów zupełnie roztrzepana. Alan wygląda na wykończonego. Dziś na kilka minut położył mi głowę na ramieniu, a ja głaskałam go, jakby był moim małym szczeniaczkiem. Czasem potrafi być cholernie słodki. Jonathan, Jimmy i Antonio kończą swoje sceny, więc zostałam tylko ja i chłopcy. Ostatnio często ulegam wypadkom. Poślizgnęłam się i upadłam, biegnąc do windy w scenie, którą właśnie kręciliśmy, potem zaś przytrzasnęłam sobie palce drzwiami windy. Dziś ramiona pokryte mam sińcami, po tym, jak zmaltretowała mnie żandarmeria. Czy śmiem to mówić? Męczy mnie bycie nią.

Londyn, poniedziałek, 28 maja 1996

Dziś w Londynie dzień wolny od pracy. Ulice opustoszały, niebo poszarzało. Moi fani nie poszli dziś do szkoły, więc hałasują przed domem, co jest naprawdę irytujące. W normalnym wypadku taki dzień wprawiłby mnie w najpodlejszy z nastrojów. A dziś uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Jutro ostatni dzień zdjęć. Hurra!!!

Zapewne będzie to długi dzień na planie, jakieś osiemnaście godzin, ale co z tego? Dziś w moich żyłach krąży tyle adrenaliny, że mogłabym przebiec maraton. Biegam po domu, pakując walizki i wyrzucając niepotrzebne rzeczy, jak gdyby jutro miało w ogóle nie nadejść. Co chwila łapię się na tym, że śmieję się sama do siebie. Bez szczególnego powodu. Potrzebuję nowej walizki na ubranka dla dziecka. Moja córeczka będzie najlepiej ubraną dziewczynką na świecie. Dziś wieczorem idę na pożegnalną kolację z kilkoma członkami ekipy i obsady. Wymienimy się prezentami, ponarzekamy i pojęczymy po raz ostatni. Czyż życie nie jest wspaniałe?

Nowy Jork, środa, 29 maja 1996

Nareszcie w domu.

Na próżno usiłowałam napisać epilog dziennika w ostatnim dniu zdjęć – skończyliśmy kręcić dopiero o czwartej nad ranem, a potem już tylko długie pożegnania, powrót do domu, pakowanie na ostatnią chwilę i zanim się obejrzałam, trzeba było wyjeżdżać na lotnisko. Sądziłam, że koniec będzie bardziej wzruszający. Wyobraziłam sobie, jak rozklejam się w momencie, gdy Alan krzyczy „koniec!”, przećwiczyłam mowę pożegnalną jaką miałabym wygłosić, szlochając i drżąc w zimną i wilgotną londyńską noc, a nagle było już po wszystkim i czułam jedynie odrętwienie. Cóż z tego, że moje oczy piekły od używanego w charakterze efektu specjalnego dymu, a nogi miałam jak z ołowiu, spędziwszy 16 godzin na nogach. Co z tego, że miałam zmarznięte palce, kostium uciskał mi brzuch i chciało mi się rzygać. Chciałam, by zakończenie było wzniosłe i porywające, chciałam usłyszeć dźwięki trąb i chóry anielskie sławiące mą odwagę. Chciałam, by członkowie ekipy i obsady zgromadzili się wokół mnie, błagając, abyśmy pozostali w kontakcie. Chciałam rzucić się na podłogę i zalać się łzami. Ale byłam cholernie zmęczona, jak zresztą wszyscy. Alan i ja uścisnęliśmy się mocno, choć przecież będę się z nim jeszcze widzieć przy okazji miksowania ścieżki dźwiękowej i przy końcowym montażu.

Dla mnie praca nad filmem nie zakończyła się zupełnie, ale niekończące się podróże i długie godziny filmowania – tak. Koniec nadszedł w samą porę. Nie zniosłabym ani minuty więcej. Nie mogę uwierzyć, że nie będę musiała spędzać trzech godzin dziennie na zaplataniu włosów w misterne warkoczyki w stylu lat czterdziestych. Nie mogę uwierzyć, że nie będę musiała malować paznokci na czerwono i nosić sztucznej szczęki. Nie mogę uwierzyć, że jutro nie będę musiała wstać o szóstej rano i wrzeszczeć z udawaną złością na drugiego asystenta reżysera, Galalghera. I na Dariusa, którego pokochałam jak brata, a który nazywał mnie Moushką, Mysim Łebkiem i Lou Lou, i stroił miny każdego ranka, aż się nie roześmiałam. Będę za nim bardzo tęsknić.

Jestem w szoku. Sądzę, że dojście do siebie i przetrawienie tego, co przydarzyło mi się w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, zajmie mi wiele czasu. Wszystko się zmieniło. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Czy rozwiązałam zagadkę Evity? Czy odpowiedziałam na wszystkie nurtujące pytania? Dlaczego jej kraj był tak bardzo podzielony, za i przeciwko niej? Dlaczego wzbudzała w ludziach tak silne emocje, zarówno wtedy, jak i teraz? Czy była dobra czy zła? Czy była wcieleniem niewinności czy manipulatorką? Nadal nie jestem tego pewna, ale wiem jedno – pokochałam ją.

Była człowiekiem z krwi i kości, z nadziejami, marzeniami i ludzkimi słabościami. Mam nadzieję i modlę się o to, by ludzie dostrzegli to, oglądając film. Dałam z siebie wszystko. Nic więcej nie mogę już zrobić. Czas otworzyć kolejny rozdział mojego życia.

Evita opuściła budynek.

Madonna