Początek lat 90. wiązał się w muzyce pop z pewnymi zmianami. Ambitne, polityczno-społeczne zacięcie musiało po upadku muru berlińskiego ustąpić celebracji wolności i szczęścia. Koncerty musiały zacząć manifestować zupełnie odmienny stan rzeczy.

Wówczas to pierwsza para popu – Madonna i Michael Jackson rozdawali karty na koncertowym polu show biznesu, a świat przecierał oczy ze zdumienia. Oto artysta nie stał już przy mikrofonie, od czasu do czasu wykonując jakieś choreografie w towarzystwie tancerzy. Światło przestało pełnić funkcje wyłącznie dekoracyjne. Z koncertów wydobyto to,  co w latach 80. sygnalizowano, ale nigdy nie uzyskano tego w pełni – głębię znaczenia, gdzie żaden element nie jest przypadkowy.

W przypadku Madonny, widowisko, które na zawsze wpisało się w klasykę koncertu to „Blond Ambition Tour”. Jak już wcześniej wspomniałem, na scenie nic nie jest przypadkowe. W dodatku odbiorcę z początku lat 90. musiał zachwycać fakt, jak bardzo poszczególne akty koncertu różnią się od siebie. Nawet dziś potrafią wprawić w osłupienie kilkumetrowe kolumny, witraże, koła zębate, czy ruchome platformy. Mimo upływu 30 lat, nie doczekaliśmy się w Polsce nawet w połowie tak zaawansowanego widowiska. I nie mam tu na myśli wyłącznie czysto technicznych zagrywek, chodzi również o coś więcej – znaczenie owego show, jego artyzm i kunszt. Niestety w wypadku polskich artystów droga ta wiedzie zazwyczaj gdzieś pomiędzy karykaturą a przaśnością. Ale jak wiadomo… nie ten rynek muzyczny, nie ta skala, nie te środki i nie ten odbiorca.

Artykuł ten początkowo miał być próbą odpowiedzi na pytanie dlaczego „Blond Ambition Tour” jest tak ważną trasą nawet z dzisiejszej perspektywy. Szybko okazało się, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Być może to właśnie jej innowacyjność, a być może fakt, że całe widowisko składa się z elementów, które już same w sobie stanowią sztukę, a połączone w jedną całość stanowią wspólny mianownik. Warto zatem wziąć show Madonny z 1990 roku pod lupę i zobaczyć rzeczy, których być może nie do końca byliśmy świadomi wcześniej. Oto przekrojowa analiza wszystkiego – inspiracji, kostiumów, scenografii i ważnych scen.

Zanim show „Blond Ambition” wykrystalizowało się w znanej nam formie, funkcjonowało jako „Like a Prayer World Tour” – trasa promująca czwarty album Madonny. Zaplanowano ją na lato ’89, jednak sprawy potoczyły się inaczej.

Najpierw Królowa Popu straciła głównego sponsora – Pepsi. Koncern wycofał się z promocji na fali kontrowersji wokół klipu „Like a Prayer”. Jak czytamy na Madonna New Era:

Pepsi jako sponsor strategiczny trasy wyprodukowało nawet pierwsze materiały promocyjne – puszki, plakaty, koszulki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ale doskonale wiemy, jaki był finał tej historii. (…) Madonna wprawdzie zatrzymała pieniądze obiecane jej w kontrakcie, ale bez tak prężnego sponsora trasa koncertowa stanęła pod znakiem zapytania. Problem rozwiązał się sam, gdy Warren Beatty zaproponował jej rolę w filmie „Dick Tracy”, co automatycznie oznaczało rezygnację z koncertowania w 1989.

Poniżej możecie zobaczyć wspomniane przygotowane materiały promocyjne z Niemiec – puszkę, plakat i kurtkę z nadrukiem:

Wróćmy jednak do tematu trasy „Blond Ambition Tour”. Ponoć już na pierwsze próby Madonna przyszła z wielkim zeszytem, w którym podobno było pełno notatek, odręcznych rysunków poglądowych i spisanych pomysłów. W miarę postępu prac, artystka uzupełniała je, zapisując wszystko i tworząc spójną wizję koncertu, choć na papierze. Notatki te dostały się jakiś czas temu na aukcję i zostały zlicytowane. Show było przeniesieniem ich na scenę.

Pięć minut przed rozpoczęciem koncertu scena jest pusta, znajdują się na niej tylko dwie ruchome platformy z zespołem muzycznym Madonny. Widownia zapewne myślała wtedy, że będzie to zwyczajny koncert, jednak było zupełnie inaczej. Zastosowane rozwiązania techniczne z poukrywanymi pod sceną i unoszonymi do góry elementami scenografii służą gwiazdom do dziś, jednak wówczas była to nowinka techniczna. Nigdy wcześniej nie stosowano tego na taką skalę.

Już pierwszy akt wprawia w osłupienie. Wykorzystane tylko w nim dekoracje sceniczne kosztowały 2 miliony dolarów! Ruchome koła zębate, buchająca para, półnadzy robotnicy z kopalni, a może fabryki… Zapętlony fragment „Everybody”, który niczym oddziałujące na psychikę, „zagrzewające do boju” pieśni rozlega się na kilka sekund przed wejściem Madonny, ma jasne przesłanie – zachęcać, by każdy uczestnik tańczył, śpiewał i „robił swoje”. Po chwili artystka wjeżdża na scenę windą, z monoklem przy oku i na szczycie schodów wykonuje taniec, który znamy z teledysku „Express Yourself”. Warto jednak zaznaczyć, że ów klip nie był bezpośrednią inspiracją.

Pomysły zaczerpnięto z ekspresjonistycznego, niemieckiego filmu „Metropolis” z 1927 roku, osadzonego w futurystycznych realiach. Widzimy w nim społeczeństwo podzielone na dwie kasty. Pierwszą z nich jest klasa robotnicza, zamieszkująca podziemia, niczym mrówki w kopcu. Porównanie do tych owadów nie jest zresztą przypadkowe – to robotnicy utrzymują futurystyczne miasto przy życiu. Symbolem tej kasty są ręce. Drugą klasą społeczną, skontrastowaną z robotnikami jest wąska, uprzywilejowana grupa myślicieli, którzy zamieszkują ponad głowami robotników. Stanowią oni umysł miasta.

Kadr z filmu „Metropolis”. Czy nie wygląda znajomo?

Jak łatwo się domyślić, w sytuację społecznych podziałów najlepiej wtłoczyć motyw miłości, aby otrzymać gotową historię, na której oprze się film. Freder – myśliciel z górnej warstwy, odwiedza podziemia, gdzie spotyka robotnicę Marię. Oczywiście zakochuje się w niej i… resztę zobaczcie w filmie.

Madonna w klipie „Express Yourself”, jak i podczas koncertu odwraca ową historię. Tym razem to nie mężczyzna ustala zasady gry, a kobieta. To ona symbolizuje „górę” i nie „schodzi na dół”, a przywołuje do siebie robotnika. To ona rozdaje karty i jej zdanie jest w tym wypadku nadrzędne. W ten oto sposób, bawiąc się stereotypowym postrzeganiem, jakoby to kobieta była podporządkowana woli mężczyzny, Madonna wchodzi na grunt genderowej perspektywy. To kobieca postać symbolizuje tu siłę i niezależność (a więc kulturowo rozumiane cechy męskie), zaś mężczyzna uległość i podporządkowanie (zatem to, co od wieków należało do stereotypowej roli kobiety). W wypadku koncertu „Blond Ambition”, to postać odgrywana przez artystkę prosi, aby robotnik otworzył dla niej swe serce, tak by wypełniło się motto znane z teledysku „Express Yourself” – „Bez serca nie może być porozumienia pomiędzy rękami a rozumem”, będące w rzeczywistości parafrazą motta z „Metropolis”.

W tym miejscu nie bez znaczenia pozostaje również kultowy ubiór, jaki Madonna ma na sobie. Noszony przez nią garnitur, z rozcięciami, z których wystają elementy legendarnego gorsetu od Jeana Paula Gaultiera również jest swego rodzaju zabawą stereotypowym postrzeganiem płci. Garnitur stanowi bowiem od wieków element ubioru męskiego, zaś gorset kobiecego. Madonna nie wyzbywa się swojej kobiecości – z uśmiechem na twarzy nosi i jeden i drugi.

Jeśli interesuje Was, jak Jean Paul Gaultier wpadł na pomysł gorsetu, to musimy Wam powiedzieć, że wiąże się z tym zabawna historia. Tak wspomina to projektant:

Kiedy byłem dzieckiem, moja babcia zabrała mnie na wystawę, na której był gorset. Kochałem kolor łososia, satynę, koronkę. Babcia wyjaśniła, że gorset miał pomóc wstać. To było rozwiązanie, które uważałem za piękne. Złoty stożkowy biustonosz był tylko dopełnieniem tego pomysłu.

Tu mała ciekawostka. Podczas pierwszej przymiarki kostiumów na długo przed rozpoczęciem trasy, legendarny gorset miał zupełnie inny kolor – nieco bardziej złoty. Ostatecznie jednak użyto kremowo-łososiowego.

Postać odgrywana przez Madonnę staje się punktem styku dwóch sił – męskiej i kobiecej. Zakładając garnitur, dołączyła ona do grona artystek takich jak Grace Jones czy Annie Lennox, które już w latach 80. bawiły się tym, co stereotypowo przypisane płciom, wywołując niemałe kontrowersje.

O łamaniu płciowych stereotypów za pomocą garnituru połączonego z gorsetem wspomniał również autor stroju – Jean-Paul Gaultier:

Wiedziała czego chce – męski garnitur, damski gorset. Madonna lubi moje ubrania, ponieważ łączą w sobie męskość i kobiecość.

Z materiałów, które wyciekły za sprawą aukcji pamiątek po Madonnie, dowiedzieliśmy się także, że Gaultier przedstawił Madonnie kilka innych projektów z wykorzystaniem garnituru. Jeden z projektów był całościowy i nie był w nim uwzględniony gorset. Mimo tego braku, strój nadrabiał skąpym tyłem, który składał się wyłącznie ze sznurków spinających go ciasno na gołym ciele. Jedyna przysłona znajdowała się między pośladkami:

Inna wersja również nie zawierała gorsetu, jednak mogła być nie mniej kontrowersyjna nić poprzednia. Wszystko za sprawą biżuterii, która od szyi, miała zwisać Madonnie aż między nogami. Tam miał się znaleźć dość duży krzyż. Projekt nigdy nie doczekał się finalizacji i nie trudno domyślić się, dlaczego.

Kolejny z zaprojektowanych garniturów miał już gorset pod spodem, jednak zupełnie inny niż ten, który zobaczyliśmy ostatecznie na scenie, bowiem był on pozbawiony stożkowego stanika. Ponadto strój ten miał mieć odczepiane nogawki:

Tak wyglądały z kolei projekty ostatecznej wersji kostiumu:

A  tak jego rzeczywista wersja, dla porównania:

Blond, jako kolor włosów, również kojarzy się z kobiecością. Mając jednak na uwadze liczne dowcipy o blondynkach, nie trudno zauważyć, że stereotypowo są one uważane za głupie, plastikowe, nie mające nic mądrego do powiedzenia i funkcjonują w świadomości jako „łatwe”, „puszczalskie” i częściej niż ich ciemnowłose koleżanki – jako obiekty seksualne (nie bez znaczenia pozostaje w tym miejscu fakt, że znaczna część gwiazd filmów dla dorosłych jest właśnie blondynkami). Artystka wspominała, jak dobrze się czuła nagrywając tak osobistą płytę jak „Like a Prayer” z naturalnym kolorem na głowie i nie chciała ponoć wracać do blondu. Namówił ją jednak Warren Beatty.

Madonna – korzystająca również z zabawy stereotypami i używając „męskiego” zestawu cech – pokazuje, że blondynka może być także ambitna. Nie wyzbyła się swojej kobiecości jak Lennox czy Jones. Połączyła w sobie to, co męskie i kobiece, i igrając z ogniem sięgnęła po coś, co z seksistowskiego punktu widzenia płciowości człowieka jest męskie – umysł, a tym samym odcięła się od wizerunku głupiej blondynki.

Elementem kobiecej zalotności jest jednak (doczepiany) kucyk, który Królowa Popu nosiła podczas azjatyckiej i amerykańskiej części tournée. Kameleonowata Madonna zdecydowała się na niego, ponieważ obawiała się, że jej naturalne włosy są zbyt krótkie i będą zbytnio przypominać wizerunek  z poprzedniej trasy.

Inspiracją dla tego uczesania były fryzury lalki Tressy, która cieszyła się niesłychaną popularnością w Stanach w latach 60., a więc w czasach dzieciństwa przyszłej Królowej Popu. Zabawka ta słynęła z bujnej czupryny i Madonna ponoć uznała, że będzie to miły kobiecy akcent podczas tego tournée. Poniżej możecie zobaczyć kilka przykładowych zdjęć Tressy.

W charakterystycznym kucyku z warkoczami oplatającymi go u podstawy widać jednak szczególnie inspirację uczesaniem tytułowej postaci z serialu „I Dream of Jeannie”. W rolę uroczej dżinki o blond włosach wcielała się w latach 1965-1970 Barbra Eden.

Kucyk Madonny mocowany był do jej naturalnych włosów za pomocą dużej klamry w jego „warkoczowatej” części. Oprócz tego wzmacniały go upięcia po bokach. Nie był on jednak wygodny – ciągnął naturalne włosy Madonny i wplątywał się w noszony przez nią mikroport. To ostatecznie przesądziło o rezygnacji z kucyka, kiedy trasa dotarła do Europy.

Warto w tym miejscu dodać również informację na temat samego mikroportu. Obecnie rozwiązanie to jest bardzo popularne i gwiazdy wykorzystują je tak często, że przestaliśmy na niego zwracać uwagę. Jako jedna z pierwszych nosiła go Kate Bush w 1979 roku podczas „The Tour of Life”. Mimo że Madonna nie była pierwszą artystką, która się na niego zdecydowała, w 1990 roku było to jednak rozwiązanie ciągle dość nowe i znacznie rzadsze niż dziś. Obrazek Madonny z mikroportem przy ustach stał się na tyle ikoniczny, że wkrótce urządzenie zyskało nieoficjalną nazwę „Madonna mic” (mikrofon Madonny).

Początek trasy nie był jednak dla Madonny łaskawy. Pierwszy koncert, który odbył się w Tokio 13 kwietnia 1990 roku przebiegł co prawda normalnie, ale już podczas kolejnych, odbywających się przez kolejne 2 dni na stadionie Marine, dała się we znaki pogoda. Z powodu rzęsistego deszczu, który oblewał scenę i niskiej temperatury, ekipa Królowej Popu podjęła decyzję o zmianie kostiumów. Publiczność nie zobaczyła wówczas garnituru ani gorsetu ze stożkowym stanikiem. Zarówno Madonna, jak i zespół tancerzy nosili wówczas kostiumy z ostatniej części show, lecz pod przykryciem grubych, czarnych kurtek. Fragmenty z tych koncertów można zobaczyć w filmie „Truth Or Dare”.

Rozpoczynając występ, Madonna zamiast standardowego powitania, powiedziała do publiczności:

Nie wiem jak wy, ale ja zaraz odmrożę sobie tyłek. Ale i tak damy wam świetne show, mniej więcej tak.

Koncert odbywał się w strugach deszczu i przeraźliwym zimnie, które potęgował silny wiatr. Do przemokniętej publiczności Madonna odezwała się przed „Where’s The Party:

Przepraszam. To żenujące, ale nie mogę znieść tego, że siedzicie tu w deszczu

A jeśli już mowa o niestandardowych powitaniach, oto kilka z nich. 4 maja, rozpoczynając amerykański etap trasy, Madonna powitała publiczność słowami:

Jak dobrze być w Ameryce, Houston, Texas! Wierzycie w miłość? Bo mogę wam coś o niej opowiedzieć i to mniej więcej idzie tak.

29 maja 1990 roku miał miejsce incydent, o którym więcej przeczytacie w kolejnej części. Madonna przed koncertem dowiedziała się, że policja zamierza ją aresztować, jeśli nie zmieni konceptu show. Zarzucana jest jej bowiem obsceniczność i sianie zgorszenia. Artystka na przekór zarzutom podjęła decyzję, że nie zmieni jednak niczego. Rozpoczynając koncert, zrobiła aluzję do tych wydarzeń:

Dobra, Toronto, chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. Wierzycie w artystyczną ekspresję i wolność słowa? Bo mogę wam coś o tym opowiedzieć.

Ostatniego dnia maja trasa zawitała do Auburn Hills koło Detroit, w stanie Michigan. Oczywiście odniosła się do swojego pochodzenia:

Nie ma to jak w domu, Detroit! Wierzycie w miłość?…

Choć koła zębate towarzyszą Madonnie przez cały czas trwania pierwszego aktu, nie sposób zauważyć, że w piosenkach „Causing a Commotion” i „Where’s The Party” inspiracje zaczerpnięte z „Metropolis” schodzą nieco na dalszy plan. Górę biorą za to wówczas nawiązania do musicalu „West Side Story”.

Choć filmowa historia kończy się tragicznie, gangsterski klimat na scenie Madonny przybiera komicznego zabarwienia. Sprzecza się i szarpie z wokalistkami z chórków – Donną i Nicki, niczym podczas porachunków z filmu. Cały czas jednak kontynuowana jest sprytna gra stereotypami płciowymi – gangsterami w rzeczywistości są  (przynajmniej początkowo) trzy kobiety.

Poniżej możecie obejrzeć oryginalny szkic wspomnianego kostiumu, który Madonna zakłada w „Causing a Commotion”. Jego autorem (tak jak większości z projektów) jest Thierry Perrez, pracujący wówczas dla domu mody Jean Paul Gaultier. Możemy się pochwalić, że jesteśmy jedyną stroną na świecie, która ma w swoich zbiorach ten rysunek:

Inną wersję rysunku przedstawiającego ten kostium opublikował na swoim Instagramie Thierry Perez, który w 1990 roku pracował jako rysownik domu mody Jean Paul Gaultier.

Po zakończeniu trasy Madonna oddała jeden z egzemplarzy tego stroju na cele charytatywne. Zysk z licytacji zasilił konto organizacji walczącej z AIDS. Na powtórnej aukcji kilka lat później został zlicytowany za 3055,95 $.

W kolejnej części znajdziecie: pierwotny pomysł Madonny na „Like a Virgin”, informację o tym co stało się ze szkarłatnym łóżkiem, więcej informacji o „Like a Prayer World Tour”,  a także wyjaśnienia kto jest kim w II akcie i przeciwko czemu Madonna się buntowała. Zostańcie z nami! Aktualizacja już niedługo!

Krystian