Madonna idzie na całość

Rolling Stone

22 listopada 1984
Christopher Connelly
Tłumaczenie: RottenVirgin


Madonna i ja siedzimy naprzeciw siebie przy stole w Evelyne’s, hałaśliwej, ale stylowo urządzonej francuskiej restauracji w samym sercu nowojorskiej East Village, która od jakiegoś czasu zmienia się w elegancką dzielnicę. W tej części miasta następują gwałtowne zmiany. Sale spotkań ukraińskiej mniejszości i tanie jadłodajnie przeżywają oblężenie zamożnych przybyszów hodujących w domach egzotyczne rośliny i szczycących się członkostwem w klubach fitness. Jednak mimo zmian, najbliższe sąsiedztwo nadal wygląda tak samo obskurnie jak w czasach, gdy nastoletnia Madonna Ciccone rozpoczęła tu życie na własny rachunek.

„Pierwszy apartament, w jakim zamieszkałam, znajdował się na styku Czwartej i Alei B. Byłam z niego bardzo dumna, bo znajdował się w najgorszej okolicy, jaką można sobie wyobrazić” – wspomina Madonna, popijając Campari. W tamtych czasach walczyła o przetrwanie jako tancerka. Przyjechała prosto z Uniwersytetu w Michigan. „Łaknęłam uwagi. Ale tej właściwej uwagi, wiesz?” – mówi.

Udało jej się. Dzięki głosowi syreny i niezwykle zmysłowej powierzchowności prezentowanej w teledyskach, przestała być nieznaną dziewczyną z przedmieścia. Jej dwa single, „Lucky Star” i „Borderline” znalazły się na liście Top10, a jej debiutancka płyta „Madonna” pokryła się platyną i nadal zajmuje wysokie pozycje na listach przebojów i to ponad czterdzieści tygodni po premierze. Sukces debiutu przesunął w czasie wydanie jej kolejnego albumu, „Like a Virgin”, który jest równie przebojowy co jego poprzednik.

Mówiąc o Madonnie, łatwo jest zboczyć z tematu piosenek i paplać o jej teledyskach. Można powiedzieć, że na nowo zdefiniowały one pojęcie seksapilu w czystej postaci: w teledysku do „Burning Up” gorączkowo szarpie sukienkę, jakby nie mogła się doczekać, kiedy z niej wyskoczy. W „Borderline” wciela się w dowcipnisię o wydętych usteczkach. W „Lucky Star” wypycha tyłeczek i piersi w kierunku kamery, kusząco wsuwając w usta wskazujący palec. Jednak najważniejszą częścią jej ciała jest nagi brzuszek obnażany przez dwuczęściowe stroje, jego krągłość wryła się już w wyobraźnię męskiej części publiczności.

Obecnie Madonna zamieszkuje przestronne poddasze w jeszcze bardziej eleganckiej dzielnicy, SoHo, a przed sobą ma udział w filmie „Rozpaczliwie poszukując Susan” i pomnożenie zarówno sławy, jak i środków na koncie. Może więc gapić się przez okno restauracji i stwierdzić: „To świetnie móc powrócić w te strony ze świadomością, że nie jestem taka biedna jak wszyscy wokół”.

Wkurzyło Was to stwierdzenie? To niedobrze, bo ona po prostu ma taki styl. Ma na sobie te same skąpe ciuchy co w teledyskach, ale nie przybiera pozy kokietki, jakiej można by było się po niej spodziewać. Ta kobieta swój seksapil rezerwuje na czas antenowy. I nie dajcie się zwieść ksywie wygrawerowanej na klamrze jej paska: Boy Toy. Faceci, którzy byli z nią bliżej – a niejednego można by nazwać twardzielem – często kończyli ze złamanym sercem. Dominującym uczuciem w całym jej życiu była przede wszystkim ambicja. „Myślę, że większość ludzi, z którymi mam do czynienia, wie, że taka jestem. Muszę robić to, co jest właściwe dla mojej kariery. Sądzę, że większość ludzi, którym się podobam, rozumie to. Muszą więc wziąć to pod uwagę” – mówi. Jedni wzięli, inni nie i z pewnością tego pożałowali. „Można by pomyśleć, że jeśli spotykasz się z kimś, kto pracuje w przemyśle muzycznym, możesz liczyć na to, że będzie bardziej wyrozumiały. Ale wszyscy są tacy sami, bez względu na branżę, w której pracują. Każdy chce, by poświęcać mu więcej uwagi”.

Madonnie Louise Ciccone, która imię otrzymała po matce, w dzieciństwie poświęcano wiele uwagi. Urodziła się 24 lata temu w Bay City w Michigan, w rodzinie inżyniera zakładów Chryslera i jego żony. Była najstarszą dziewczynką spośród sześciorga dzieci, córunią tatunia. Gdy miała sześć lat, jej świat legł w gruzach – matka przegrała długą walkę z rakiem. Tragedia jeszcze bardziej zbliżyła ją do ojca, a od tamtej pory niewiele kobiet odegrało znaczącą rolę w jej życiu. „Czułam, że to ja jestem panią domu. Między mną a ojcem nie stała żadna kobieta, nie stała między nami moja matka” – opowiada.

W jej małym świecie nastąpiły dramatyczne zmiany, gdy skończyła osiem lat i pewnego wieczoru ojciec oświadczył, że żeni się z kobietą, która pracowała w ich domu jako gosposia. Madonna była w szoku. „Trudno mi było zaakceptować ją w roli autorytetu i najważniejszej kobiety w życiu ojca. Chciał, żebyśmy zwracali się do niej per mamo. Pamiętam, że trudno mi było wykrztusić z siebie to słowo. To było bardzo bolesne. Nie mogłam pogodzić się z tym, że moja matka odeszła i z pewnością wyżywałam się na macosze” – opowiada. Być może chcąc uciec przed poczuciem odrzucenia przez ojca, Madonna pogrążyła się w świecie fantazji. W ósmej klasie wystąpiła w filmie nakręconym kamerą Super-8 przez kolegę z klasy. Smażyła w nim jajko na brzuchu. W kinach oglądała stare filmy. Występowała w przedstawieniach wystawianych w katolickich szkołach, w których się uczyła. Na podwórku tańczyła w rytm przebojów z wytwórni Motown. I to właśnie taniec stał się w jej młodzieńczych latach jej największą pasją. Na lekcje w szkole chodziła wcześnie, tak by móc wcześniej wyjść i pojechać do centrum na kolejne zajęcia. Widziała występy wszystkich znanych trup tanecznych, ilekroć przyjeżdżały do miasta.  Z kolei jej nauczyciel baletu, Christopher Flynn, wprowadził ją, jak mówi, „w świat blasku i wyrafinowania”. Pokazał swojej uczennicy świat, o którego istnieniu nie miała pojęcia. „Zabierał mnie do wszystkich gejowskich dyskotek w centrum Detroit. Faceci wdychali poppersy [potoczna nazwa substancji wziewnych używanych rekreacyjnie – przyp. tłum.] i wygłupiali się. Nieźle się ubierali i zachowywali się o wiele swobodniej niż tępawi piłkarze z mojego liceum”.

Flynn, choć surowy, miał poczucie humoru i stał się jej pierwszym mentorem. „Obudził we mnie ambicję” – mówi Madonna. Z pewnością była niezwykle utalentowaną tancerką i jej nauczyciel uznał, że może odnieść sukces. „Bez przerwy nadawał mi o Nowym Jorku. Wahałam się co do wyjazdu i wszyscy, łącznie z ojcem, byli temu przeciwni. Ale Christopher powiedział: „spróbuj”.

Madonna mogła się poszczycić nie tylko umiejętnościami w zakresie tańca, ale i przyzwoitą średnią. Dzięki wynikom w nauce, po ukończeniu edukacji w Rochester Adams High School w 1976 roku, zdobyła stypendium na wydziale tańca Uniwersytetu w Michigan. Już jako studentka, siedemnastoletnia, nie mniej kusząca Madonna w krótkich, czarnych, nastroszonych włosach, zaczytywała się w poezji Anne Sexton i Sylvii Plath („i wszystkich zdołowanych poetek”) i z ochotą siała zamęt na prowadzonych w sztywnej atmosferze zajęciach z baletu.

Jedna z ówczesnych koleżanek Madonny wspomina dość trudne ćwiczenie – niski przysiad z wciągniętym brzuchem i wyprostowanymi plecami. W pewnym momencie ciszę towarzyszącą ćwiczeniu przerwało soczyste beknięcie Madonny. Innego, upalnego dnia jęczała, jaką to udręką jest ćwiczyć w trykotach, i dopytywała, dlaczego nie może nosić biustonosza. „Niezła była ze mnie gwiazdeczka” – chichocze Madonna. „Robiłam wszystko, co tylko możliwe, byle tylko zwrócić na siebie uwagę i wyróżniać się. Darłam swoje kostiumy do tańca i wpinałam w nie małe agrafki, dziurawiłam rajstopy. Na dobrą sprawę, zaraz po zajęciach mogłam pójść w takim stroju do klubu”.

Pewnego dnia wylądowała właśnie w jednym z nich – w klubie Niebieska Żabka. Tańczyła do upadłego, otoczona wianuszkiem białych sztywniaków naśladujących Johna Travoltę. Wtedy na horyzoncie pojawił się pewien czarnoskóry kelner. „Był naprawdę uroczy” – wspomina Madonna. „Wyglądał na kogoś, kto wywodzi się ze świata muzyki soul i funky i nie sposób było go nie zauważyć. Wtedy pierwszy raz w życiu spytałam chłopaka, czy postawi mi drinka”. Tak też zrobił. Tym facetem był muzyk nazwiskiem Steve Bray, człowiek, który zmienił jej życie. Bray, inteligentny, wyrafinowany i wyluzowany, grał na perkusji w zespole R&B, który właśnie odbywał trasę po pubach. Madonna zaczęła występować z nimi na każdym koncercie.

„Tak naprawdę nie była wtedy muzykiem, tylko tańczyła” – opowiada Bray. Wspomina, że ujęła go nie tylko jej uroda, ale i prawdziwa aura otaczająca tę przebojową, niczym nieskrępowaną kobietę. Z pewnością była to aura ambicji. „Na pewno się wyróżniała. Jej energia rzucała się w oczy. Nie było jeszcze wiadomo, w jaki sposób powinna skanalizować tę energię, ale na pewno miała jej wiele”.

„To były dobre czasy” – wspomina Madonna. „Ale wiedziałam, że za długo nie zabawię w Michigan. Uważałam, że po prostu doskonalę technikę”. Po pięciu semestrach nauki na uniwersytecie, wyjechała do Nowego Jorku. A co ze Stevem? „Patrząc wstecz na to, co zaszło, myślę, że moja decyzja raczej go unieszczęśliwiła, ale w tamtym czasie byłam dość mało wrażliwa. Byłam pochłonięta sobą” – mówi. Jak się miało okazać, nie po raz ostatni.

Każdy artykuł na temat Madonny opiewa jej przynależność do grupy tanecznej Alvina Aileya, choć nie do końca tak było. Ponoć krótko po przyjeździe do Nowego Jorku Madonna zdobyła stypendium i skierowano ją do jednej z grup na zajęcia, które w pewnym sensie miały być przepustką do występów w zespole uniwersyteckim. Był to jej pierwszy kontakt z ludźmi równie ambitnymi jak ona. „Czułam się jak na planie musicalu Fame” – chichocze. „Wokół sami Latynosi albo czarni i wszyscy chcieli być sławni”.

Madonnie nie odpowiadało to, że jest jedną z wielu. Po kilku miesiącach zrezygnowała z nauki u Aileya i zaczęła chodzić na zajęcia do Pearl Lang, dawnej gwiazdy Marthy Graham, której styl Madonna opisuje jako „bolesny i niepokojący”. I tym razem nie był to wymarzony układ i Madonna szybko opuściła trupę.

Madonna ledwo wiązała koniec z końcem. Ignorowała przy tym błagalne prośby ojca, który namawiał ją, by rzuciła „tę durną branżę” i ukończyła studia. Madonna zaczęła poszukiwać mniej ograniczającego zajęcia: chciała nie tylko tańczyć, ale i śpiewać. I właśnie wtedy poznała Dana Gilroya.

Dan nie był powalającym przystojniakiem jak inni faceci, których wcześniej poznawała. Był trzymającym się na uboczu, sympatycznym kolesiem z Queens. Dan i jego brat, Ed byli muzykami i wynajęli opuszczoną synagogę w Corona, dzielnicy Queens, która służyła im za mieszkanie i salę prób. Madonna i Dan poznali się na imprezie i od razu przypadli sobie do gustu – kilka nocy spędzili razem w synagodze. „Dan dawał mi do ręki gitarę na pustym strojeniu, żebym mogła sobie pobrzdąkać” – wspomina Madonna. „Wtedy coś do mnie dotarło”. Madonna ograniczyła lekcje tańca do jednej tygodniowo.

Ich związek dopiero zaczął się rozwijać, gdy Madonna otrzymała propozycję, która wydawała się jej życiową szansą. Miała wyjechać do Paryża i występować jako chórzystka i tancerka Patricka Hernandeza, niezbyt rozgarniętego wykonawcy muzyki disco, który szczęśliwym trafem wylansował „światowy przebój”, zapomnianą już piosenkę „Born to Be Alive”.  W Paryżu Madonna dostała piękny apartament, do jej dyspozycji była sprzątaczka, nauczyciel śpiewu i ludzie mający poprowadzić jej karierę. „Byłam w siódmym niebie. Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam sobie: ktoś mnie zauważył” – opowiada.

W Paryżu otrzymała wszystko, co jej obiecano, ale nie była szczęśliwa. „Czułam się jak taka mała bogata dziewczynka” – wspomina. Opieka artystyczna okazała się żartem. Nikt nie mówił do niej po angielsku. Opiekunowie powiedzieli jej, że chcą z niej zrobić kolejną Edith Piaf, pytanie brzmiało, jak chcą tego dokonać, skoro Madonna nie miała ani jednej piosenki? Madonna czuła się samotna, nieszczęśliwa i ograniczona. „Raz jeszcze siłą przydzielono mi rolę enfant terrible. Zaczęłam stwarzać problemy, bo umieścili mnie w środowisku, które nie pozwalało mi na swobodę”. Więc na przykład w eleganckiej restauracji zamawiała dla siebie trzy desery na raz, rezygnując z dania głównego. Zakumplowała się z młodym Wietnamczykiem rozbijającym się motorem. Wraz ze świtą Hernandeza udała się na występy do Tunezji, na których pojawiali się energiczni miejscowi i chodziła popływać, mając na sobie siatkowe body. Jak widać, po prostu chciała, by ją zauważono.

Oczywiście wciąż czekał na nią chłopak z Queens, który cały czas pisał listy do swojej ukochanej. „Był moim wybawieniem” – opowiada. „Jego listy były naprawdę zabawne. Na przykład rysował na kartce amerykańską flagę i na jej tle pisał. Te listy wyglądały jak nadane przez prezydenta. Pisał: <<Tęsknimy za Tobą, musisz wrócić do Stanów.>> Poprawiał mi nastrój”. Ostre zapalenie płuc skłoniło ją do powrotu. Gdy tylko wróciła, zadzwoniła do synagogi.

Tam też spędziła dobry rok – pisała swoje pierwsze piosenki i uczyła się grać na różnych instrumentach. „To był okres intensywnej edukacji muzycznej” – wzdycha Madonna. „To był jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Czułam się naprawdę kochana. Czasem pisałam smutne kawałki, a Dan słuchał ich i płakał. Urocze”.

Otoczona troską i opieką Madonna wraz z braćmi Gilroy założyła zespół The Breakfast Club. Na basie grała znajoma, tancerka Angie Smith, Madonna grała na perkusji. Ćwiczyli w synagodze każdego dnia, ale Madonna dopiero miała się wprowadzić do swojego lubego. „Przesiadywałam tam bez przerwy, ale na dobrą sprawę jeszcze się tam nie wprowadziłam. Pamiętam, jak spytałam Dana, czy mogę z nimi zamieszkać. Odpowiedział, że musimy spytać Eda. Ja na to: Co, musisz o to pytać Eda?”.

Bracia Gilroy od lat szlifowali swoje muzyczne talenty, ale zwykłe rzemiosło nie gwarantuje sukcesu w branży. Madonna z kolei posiadała coś bardziej użytecznego: determinację. Dan Gilroy dobrze to pamięta. „Była na nogach od samego rana: szybka kawa, a potem od razu chwytała za telefon i obdzwaniała dosłownie wszystkich, począwszy od gościa z firmy płytowej, na potencjalnych menadżerach skończywszy. Zajmowała się absolutnie wszystkim”.

„Znacznie bardziej niż oni skupiałam się na celu i na tym, by się sprzedać” – mówi Madonna. „Chciałam, by nauczyli mnie wszystkiego, co sami potrafią. Wykorzystałam sytuację. Chciałam wiedzieć wszystko to, co oni, bo wiedziałam, że wykorzystam to z korzyścią dla siebie”. Brzmi bezwzględnie? Możliwe.

Madonna wiedziała co robić. „Kiedy tylko zaczęłam z nimi pracować, zaczęłam myśleć nad kontraktem z wytwórnią, nagrywaniem płyt, koncertami i tak dalej. Oczywiście, w przemyśle muzycznym pracują głównie mężczyźni i tym starym, napalonym biznesmenom na pewno wydawałam się bardziej urocza niż Dan i Ed Gilroyowie”. Jak zauważa sama Madonna, „Dan Gilroy stworzył potwora. Zawsze chciałam być wokalistką w tym zespole. A oni nie potrzebowali kolejnej”.

Dan był rozdarty – z jednej strony stała jego dziewczyna, która chciała częściej udzielać się wokalnie i która chciała, by zespół grał jej piosenki, a z drugiej strony stał jego brat, Ed. Po roku Madonna oznajmiła, że chce wrócić na Manhattan i zacząć karierę jako piosenkarka. Wyglądało na to, że ich związek i „okres edukacji” dobiegł końca. „Wiedziałem, że z jej poświęceniem i ambicją, by ruszyć dalej, coś takiego musi się w końcu stać” – mówi Gilroy. Czy Madonna była po prostu bardziej utalentowana? „Nie, nie rzuciło mi się w oczy to, by była bardziej utalentowana, ale… dobrze się z nią bawiliśmy. Na przykład oboje nad czymś pracowaliśmy i gdzieś w połowie pracy po prostu potrafiła zacząć tańczyć. Niesamowicie skupiała na sobie uwagę. A to jest wymowne”.

Na pewno, ale czy zważywszy na nieporozumienia, Dan nie był zadowolony, że Madonna odchodzi? „Na pewno nie. Bardzo za nią tęskniłem” – mówi. Dan wziął ją pod swoje skrzydła, nauczył ją tego, czego potrzebowała, a teraz postanowiła go opuścić. W okresie, gdy byli parą, nawet nie musiała podejmować pracy. „I tak to ja zarabiałem na nasze utrzymanie, więc to, że ze mną była, było dodatkiem” – mówi Dan. „Było zabawnie. To był dobry rok. A poza tym” – Dan dodaje żartem – „obecnie mam proces o alimenty, wiesz? Marvinie Mitchelsonie [słynny amerykański prawnik – przyp. tłum.], gdzie jesteś? Pewnie i tak nie wygrywa za wiele tych procesów, prawda?”.

Po powrocie do wielkiego miasta Madonna szybko skrzyknęła zespół. Pomógł jej łut szczęścia w postaci telefonu od dawnego chłopaka z Michigan, perkusisty Steve’a Braya, który właśnie miał przyjechać do Nowego Jorku. „Co najlepsze, okazało się, że Madonna potrzebuje perkusisty” – wspomina. „Więc powiedziałem: w porządku, przyjadę za tydzień”.

„Uratował mi życie” – opowiada Madonna. „Nie byłam na tyle dobrym muzykiem, by móc ochrzanić członków zespołu za to, jak grają”.

Nastały chude lata. Zespół ćwiczył, grał i pisał piosenki. Bray i Madonna wprowadzili się wraz ze sprzętem i całym dobytkiem do Music Building, wieżowca, którego dwanaście pięter zajmowały sale prób. Tam też mieszkała śmietanka – o ile można to tak nazwać – nowojorskiej sceny Post-New Wave. Mieszkali tam członkowie zespołów Nervus Rex czy Dance and The System. „Wszyscy wydawali mi się leniwi” – mówi Madonna o ówczesnej scenie. „Miałam do tych ludzi dużą słabość, ale uważałam, że jedynie garstce uda się wyjść kiedyś z tego budynku i odnieść sukces”.

Bray zauważa, że Madonna nie cieszyła się szczególną sympatią na tej scenie. „Myślę, że ludzie nie przepadali za nią, bo miała w sobie to coś. W Nowym Jorku jest wielu muzyków, ale tylko nieliczni mają prawdziwą charyzmę. Myślę, że charyzma Madonny niespecjalnie zjednywała jej zwolenników. Trudno jej było się z kimkolwiek zaprzyjaźnić”.

Nie miało to większego znaczenia dla Madonny, która uważała, że większość zespołów pragnęła sukcesu jedynie w swoim środowisku. Tymczasem ona pragnęła odnieść sukces na skalę krajową, a ludzie ówczesnej sceny niechętnie odnosili się do jej zamiarów. „Żyliśmy jak w komunie. Ludzie myśleli w bardzo ograniczony sposób. Większość wychodziła z założenia, że wystarczy odnieść sukces w Nowym Jorku, regularnie występować w CBGB’s albo Danceterii, i już można powiedzieć, że odniosło się sukces. A nie o to chodzi” – mówi Bray.

Zespół zmieniał nazwy jak rękawiczki: najpierw nazywał się The Millionaires, potem Modern Dance i wreszcie Emmy – taki przydomek nadał Madonnie Dan Gilroy („Chciałam, żeby nasz zespół nazywał się po prostu Madonna” – mówi ona sama. „Ale Steve stwierdził, że nazwa jest okropna”). Niezależnie od nazwy, zespół grał ostrego rocka i przez cały czas borykał się z problemami, głównie w postaci gitarzystów. „Madonna grała naprawdę ostrego rock’n’rolla, mocno inspirowanego brzmieniem The Pretenders i The Police” – wzdycha Bray. „Naprawdę łoiła. Myślę, że gdybyśmy znaleźli właściwego gitarzystę, mogłoby nam się udać. Ale w Nowym Jorku jest cała masa fatalnych gitarzystów i wyglądało na to, że wszyscy trafiali akurat do naszego zespołu”.

Brakowało pieniędzy i w końcu zespół rozpadł się. W międzyczasie pewna menadżerka usłyszała demo nagrane przez Madonnę (była to wczesna wersja utworu „Burning Up”) i podpisała z nią kontrakt. Przewidywał on między innymi wyprowadzkę z Music Buidling do przestronnego lokalu na Upper West Side oraz stałą pensję. Madonna natychmiast postanowiła podzielić się z Brayem tym, co się jej skapnęło. Nowy zespół – nazwany Madonna – rozpoczął działalność.

Jednak muzyczne upodobania Madonny zaczęły się zmieniać. Był to okres wielkiej świetności ulicznego brzmienia, które zdominowało nowojorskie rozgłośnie radiowe i Madonnę urzekło brzmienie funky rozbrzmiewające z boomboxów w całym mieście. Zaczęła pisać piosenki utrzymane w tym klimacie, ale nie spodobały się ani zespołowi, ani menadżerce. „Nie byli przyzwyczajeni do takiej muzyki. Zgodziłam się grać rocka, ale tak naprawdę go nie czułam” – mówi.

Razem z zespołem ćwiczyła utwory utrzymane w stylu rock’n’rolla, ale z samym Brayem pisała piosenki w stylu funky. Zaczęły się kłótnie i przepychanki – pozostali członkowie zespołu byli wkurzeni. Madonna czuła, że zaszła naprawdę daleko i nie może zawrócić. „W końcu stwierdziłam, że nie mogę już tego robić. Że muszę zacząć wszystko od nowa” – opowiada.

I zaczęła – z lojalnym Brayem u boku. Za dnia pisali piosenki, w nocy Madonna szalała w klubach. W piątkowe wieczory wychodziła do Roxy, w pozostałe dni do Danceterii, oficjalnej siedziby białych hipsterów o ogromnym poczuciu humoru i niemogących usiedzieć w miejscu. Na pewno była to okazja do świetnej zabawy, ale też do tego, by prześwietlić otoczenie, podejść do budki DJ-a, zagadać i wcisnąć mu do ręki taśmę demo.

W Danceterii wpadła w oko Markowi Kaminsowi, szanowanemu DJ-owi mającemu powiązania z wytwórniami płytowymi. „Można powiedzieć, że była jedną z moich tancerek” – opowiada Kamins. „Co sobotę w Danceterii pojawiał się ten sam tłum bywalców”. Czy Kamins wiedział, że Madonna ma inne ambicje? „Hej, do klubu chodzą wszyscy, ale ona była wyjątkowa” – mówi.  Madonna zrobiła na nim na tyle duże wrażenie, że od czasu do czasu z nią flirtował. Ona wręczyła mu kopię swojej rozdawanej z dumą taśmy demo z kawałkiem w stylu funky, który nagrała z Brayem – nosił tytuł „Everybody”. „Flirtowałam z nim” – przyznaje Madonna. Wkrótce zaczęli się spotykać. Kamins wysłuchał taśmy demo i spodobała mu się. Puścił ją w klubie – mimo że była to taśma demo zawierająca ledwie cztery piosenki! – i ludzie tańczyli do niej. Wraz z Madonną nagrali w studiu ulepszoną wersję utworu, po czym Mark udał się do wytwórni Sire i sam załatwił jej kontrakt.

Bray triumfował – nareszcie mógł zostać oficjalnym producentem Madonny. Nie wiedział jednak, że rolę producenta Madonna obiecała powierzyć Kaminsowi, który w zamian za to, co dla niej zrobił, miał wyprodukować jej debiutancką płytę. Szefostwo wytwórni Sire i jej macierzystej wytwórni Warner Bros. dało mu już zielone światło. Jednak Madonna szykowała niespodziankę dla ich obu. Ani Kamins, ani Bray nie zostali producentami jej pierwszej płyty. Zajął się tym dawny producent Stephanie Mills, Reggie Lucas. Dlaczego?

„Naprawdę się bałam. Uważałam, że otrzymałam życiową szansę” – opowiada Madonna. „Pomyślałam sobie, że Mark zostanie producentem płyty, a Steve zagra na wszystkich instrumentach”. No jasne – przecież Steve chciał być producentem. „Wiem, że to okropne, ale nie ufałam mu na tyle, by powierzyć mu to zadanie” – mówi Madonna. Ich drogi rozeszły się w dość przykrych okolicznościach. „Steve uznał, że zachowałam się nieetycznie”. Sam zainteresowany przyznaje dziś: „Trudno mi było się z tym pogodzić”.

A co z Kaminsem? „On też nie wydawał się być gotowy na to, by zająć się produkcją całej płyty” – mówi Madonna. Kamins dowiedział się o tym nie od kobiety, która złożyła mu obietnicę, ale od ludzi z Sire. „Oczywiście, że mnie to zraniło” – stwierdza szorstko Kamins. „Ale i tak dostawałem honoraria z tytułu praw autorskich”.

Madonna wciąż występowała, ale już nie z zespołem. Dawała występy w klubach tanecznych, gdzie śpiewała z playbacku swoje piosenki. Występy ożywiała pełnym wigoru tańcem, który stał się jej znakiem rozpoznawczym. To właśnie w jednym z takich przybytków Lucas zobaczył ją po raz pierwszy – nieświadomy intryg, jakie poprzedzały jego obsadzenie w roli producenta.

„Chciałem pchnąć ją w kierunku muzyki pop” – wspomina. „Nieco bardziej pociągała ją muzyka disco, ale sądziłem, że ma w sobie coś, co powinno się spodobać szerszej publiczności. Sprawa z Kaminsem była dość zabawna. Przy drugiej płycie spotkało mnie praktycznie to samo co jego, bo i mnie zastąpiono… Nilem Rodgersem”.

Reszta jest historią, choć ta tworzyła się długo. Pierwszy singel z płyty, „Holiday”, nie odniósł natychmiastowego sukcesu, ale Madonna była zadowolona. „Wiedziałam, że ta płyta jest dobra i że pewnego dnia i goście z Warnera, i cała reszta zdadzą sobie z tego sprawę” – opowiada Madonna.

Możliwe, że przełom zapewniły jej teledyski, w których Madonna perfekcyjnie połączyła swoje umiejętności taneczne z wiedzą na temat pikantniejszej strony życia. Jak udało jej się stworzyć tak zmysłowe teledyski, choć tak wielu przed nią próbowało osiągnąć ten sam efekt? „Myślę, że nie udało im się, bo nie mieli kontaktu z tą częścią swojej osobowości. Myśleli pewnie: ‚no, muszę nakręcić jakiś teledysk, a gwiazda pop w teledysku musi wypaść seksownie, więc jak się za to zabrać?’. Główkują zamiast po prostu nawiązać łączność z tą częścią swojej osobowości. Ja tę łączność mam, odkąd skończyłam pięć lat”.

Poza planem łączność z tą częścią osobowości zapewnia Madonnie doskonały autor remiksów, John „Jellybean” Benitez. Para poznała się w trakcie jednego z występów Madonny w dyskotece Fun House, w której Benitez zdobył popularność jako DJ. Są razem od półtora roku, ale Madonna wzdryga się w odpowiedzi na sugestię, że to jej najtrwalszy związek. „Dlaczego miałby taki być?” – dopytuje, po czym wybucha gardłowym śmiechem. „Nie ma co ściemniać, mamy swoje wzloty i upadki”. Jednak związek okazał się na tyle poważny, że Madonna przedstawiła Beniteza ojcu i macosze. Dlaczego Benitezowi udało się wytrwać w roli, z której tak wielu wcześniej wypadło? Czyżby chodziło o ambicję? „Nasze kariery zaczęły się rozwijać w podobnym tempie” – mówi Jellybean. „Ja zacząłem robić karierę w swojej branży, Madonna zaczęła robić karierę w mainstreamie. Oboje koncentrujemy się na naszych karierach i celach”. Co może oznaczać, że związku obojga nic nie grozi… przynajmniej na razie.

Nasze spotkanie dobiega końca. W jego trakcie Madonna ze spokojem dokonuje rozeznania w pomieszczeniu: tak, w kącie siedzi Rudolf z Danceterii ze swoją dziewczyną, Diane Brill. „Zwykle wygląda, jakby była obandażowana własnymi ciuchami, no nie?” – pyta. Madonny nikt nie zauważa, ale to w porządku. W rodzinnym mieście spokój ma swoją cenę. Ale wszędzie indziej jej wpływy rosną. Od jednego wybrzeża do drugiego klony Madonny chodzą z potarganymi włosami, zakładają różańce i eksponują nagie brzuchy.

Wygląda na to, że status gwiazdy pop ma obecnie dość osobliwą naturę, skoro sama Madonna doświadcza jedynie przebłysków własnego gwiazdorstwa. W trasę koncertową ruszy dopiero za rok, zresztą nie występowała już od dłuższego czasu. Nieczęsto opuszcza Nowy Jork. Na palcach jednej ręki może policzyć, ile razy ją napadnięto.

Jak na razie skutki popularności da się przeżyć, nawet w trasie do klubu Danceteria. „Czuję się, jakbym wracała do liceum” – grucha Madonna, jadąc taksówką na miejsce. Jej przybycie wywołuje wybuch radości i serdeczności przeplatanej pytaniami „co Ty tutaj robisz”. Ściska na powitanie artystę graffiti, Keitha Haringa, a w usta całują ją niezliczeni przedstawiciele lokalnej subkultury („W dzisiejszych czasach trzeba uważać na to, z kim się całuje” – mówi, wycierając usta). Żadnych gapiów, natarcia obcych, żadnych próśb o autografy, mimo to jej przybycie z pewnością cieszy wszystkich obecnych.

Madonna na pewno osiągnęła sukces. Ale czy po drodze wykorzystała innych? „Myślę, że wiele osób czuje się przez nią wykorzystanych” – opowiada Dan Gilroy. „Z drugiej strony każdy wiele sobie obiecuje po związku z nią. Potrafi natychmiast się zbliżyć do drugiej osoby, szybko się z nią zaprzyjaźnić. Być może człowiek zaczyna wtedy myśleć, że właśnie tak będzie wyglądał związek z Madonną. Kiedy zaś następuje ochłodzenie relacji, odbiera się to jako odrzucenie”.

Podsumowanie? Mark Kamins nie tylko zgarnął honoraria za prawa autorskie do płyty „Madonna” i jednego utworu z albumu, ale też, jak sam mówi, jego powiązania z Madonną nadały jego karierze rozpędu. Lucas jest zasypany nowymi projektami. Steven Bray w końcu pogodził się z Madonną, gdyż jak powiedział, „znamy się od zbyt dawna, by taka sprawa nas poróżniła” i jest autorem czterech piosenek z jej nowej płyty. Dan i Ed Gilroyowie z zespołu The Breakfast Club (którego płyta ma się ukazać na początku przyszłego roku) znaleźli nowego perkusistę na miejsce Madonny – został nim Steve Bray, który ma ostatnie słowo w sprawie domniemanego wykorzystywania innych przez Madonnę: „Niektórzy mówią, że czują się wykorzystani, ale w ten sposób wyrażają swoją niechęć dla ludzi, którzy mają ambicję. Może się wydawać, że Madonna porzuca ludzi, czy depcze po nich, ale fakt jest taki, że ona idzie do przodu, a oni nie. Madonna nie stara się być uprzejma. Nie obchodzi jej to, czy kogoś zdenerwuje”.

Prawda, Madonna? Madonna uśmiecha się: „C’est vrai.”