Madonna: W drodze na szczyt
Smash Hits
16 lutego 1984
Zdjęcia: Eric Watson
Tłumaczenie: RottenVirgin
Gdy Madonna schodzi po wielkich schodach luksusowego hotelu Britannica w Manchesterze, wygląda jak gwiazda w każdym calu. To rzadka cecha w dzisiejszych czasach, gdy gwiazdą pop zostaje się, nawet mając idiotyczną fryzurę, a na koncie niewiele więcej poza jednym pretensjonalnym teledyskiem. Wiele osób już teraz obwołało dwudziestotrzylatkę z Detroit żeńskim odpowiednikiem Michaela Jakcsona. To porównanie nie dziwi, zważywszy, że Madonna potrafi śpiewać, tańczyć i grać, a do tego ma tego samego menadżera co pan Jackson.
Właśnie wystąpiła w specjalnym wydaniu programu „The Tube”, którego częścią była relacja na żywo z dwóch miejsc jednocześnie – studia w Newcastle, w którym kręcono program, oraz klubu Hacjenda w Manchesterze. Przed hotelem czeka długa czarna limuzyna. Świta Madonny w składzie: dwóch tancerzy, menadżer odpowiedzialny za trasę koncertową, trzech pracowników wytwórni płytowej, szofer i ja – wszyscy wychodzimy z hotelu i wsiadamy do samochodu. Wśród pracowników wytwórni płytowych panuje przekonanie, że amerykańscy artyści są „trudni we współpracy”. „Stwarzam takie wrażenie, żeby zachowali czujność” – mówi zuchwale Madonna. Otacza ją coś, co niektórzy nazwaliby aurą. Z pewnością między innymi dlatego niektórzy boją się jej przeciwstawić. Na przykład dziś wieczorem ma występować w klubie Hacjenda, ale Madonna nie ma tego w planach. „Jestem wykończona. Tylko dzisiaj musiałam odwołać dwa wywiady telefoniczne. Wczoraj wieczorem występowałam w „Top of The Pops”, dzisiaj w „The Tube”, a jutro lecę do Los Angeles”. Tak więc Madonna odwołuje występ.
Po powrocie do hotelu i posiłku, na który złożyły się łosoś oraz słuszne ilości Campari z sokiem pomarańczowym, a w trakcie którego Madonna słuchała uważnie i sypała żartami, chowa się w swoim apartamencie, aby „wskoczyć w coś wygodniejszego”. Apartament Madonny nie jest znów taki do końca standardowy. Ma on dwie kondygnacje: na niższej stoi łóżko, na wyższej – kanapa. Pomiędzy odbieraniem telefonów a otwieraniem drzwi gościom, Madonna wypełnia swój dzienny grafik. „Ci, którzy zobaczyli mnie dziś po raz pierwszy, pewnie pomyśleli, że jestem kretynką. Nie no, pewnie uznali, że jestem seksowna. I że mam w sobie dużo energii. Ale nie da się być seksowną i nie mieć przy tym poczucia humoru”.
Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Choć wpasowuje się w stereotyp typowej blondwłosej piosenkareczki, Madonna z pewnością nie jest głupia. Zdecydowanie nie. Jak sama mówi, „jest o wiele bardziej skomplikowana, niż wydaje się na pierwszy rzut oka”. Jak się okazało, jest niezwykle bystra i ma smykałkę do interesów – to cecha niezwykle cenna dla kogoś tak ambitnego jak ona.
Wygląda na to, że ambicję zaszczepiło w niej nastawione na rywalizację środowisko, w którym się wychowała. Pochodzi z wielodzietnej włoskiej rodziny Ciccone. Wychowywała się z ośmiorgiem rodzeństwa. Madonna jest jej prawdziwym imieniem. Chodziła do szkoły katolickiej, w której, „jak to w Ameryce, motywowano uczniów do tego, aby pięli się coraz wyżej po drabinie sukcesu”. To też jej się udało. Madonna stoi u progu sukcesu po obu stronach Atlantyku. Nieźle jak na dziewczynę, która jeszcze do niedawna żyła na ulicach Nowego Jorku. Przeprowadziła się tam jako siedemnastolatka i karierę rozpoczęła jako perkusistka w zespole The Breakfast Club. Ale ambicja i tym razem wzięła górę i Madonna założyła własny zespół, Emmy. Była jego wokalistką i gitarzystką. W tym okresie „spłacała dług”. Mieszkała w studiu nagraniowym i nie było dla niej problemem to, że czasem przez trzy tygodnie nie zmieniała ciuchów. Przez jakiś czas krążyła ze swoją taśmą po lokalnych klubach, aż wreszcie jej determinacja opłaciła się i podpisała kontrakt z wytwórnią Sire. Kiedy ukazały się jej pierwsze dwa dwunastocalowe single, uznała, że potrzebuje menadżera.
„Zadałam sobie pytanie, kto jest największą gwiazdą muzyki i kto jest jej menadżerem? Muszę go mieć”. Odpowiedź brzmiała: Michael Jackson. W tamtym czasie jego menadżerem był Freddie DeMann. Teraz został menadżerem Madonny. Nagle Madonna stała się gorącym nazwiskiem i zaproponowano jej udział w kilku promocyjnych trasach koncertowych – podobnych do tej, jaką odbywa obecnie po całym świecie. Madonna nie może oprzeć się pokusie przytoczenia historii ze swojej wyprawy do Londynu w 1981 roku, kiedy to spotkała Boya George’a. „Zaczepił mnie w Camden Palace. Miał na nogach szpilki i otaczała go świta osób ubranych identycznie jak on. Gadał wciąż o swoim zespole, ale nie wierzyłam w te jego opowieści. Pół roku później był na pierwszych miejscach list przebojów”.
Chyba jednak nie zawsze ludziom tak bardzo zależy na tym, by jej zaimponować. „Kiedy jestem w Anglii i idąc ulicą głośniej się roześmieję, daje mi się do zrozumienia, że zrobiłam coś złego. Wiesz, wyrafinowani Brytyjczycy nie lubią takiego typowo młodzieńczego, zuchwałego zachowania. Często zdarza się, że ludzie nie są tu dla mnie mili”. To nie wszystko. „Nie mam wielu przyjaciół wśród kobiet. To dlatego, że nie poznałam wielu takich, które miałyby doświadczenie życiowe i które byłyby inteligentne. Poza tym – dodaje zuchwale – po prostu lepiej dogaduję się z chłopakami”.
Sugeruję, że być może ma to jakiś związek z jej wyglądem. „Mam mieszane uczucia co do swojego wyglądu. Chciałabym być wyższa. Chyba nawet wyglądam na wyższą, niż jestem, bo mam taką wielką gębę. Myślę, że ważne jest, aby artysta starał się prezentować bardziej imponująco, niż wygląda w rzeczywistości”.
Z pewnością uda się jej to na wielkim ekranie. Właśnie zagrała w filmie „Zwariowałem dla Ciebie”, w którym wcieliła się w rolę piosenkarki, także o imieniu Madonna. „Jedyna różnica polega na tym, że w filmie występuję razem z zespołem” – mówi.
Dzwoni telefon. Na linii Nowy Jork. Doradca Madonny chce, by przyjechała we wtorek, nakręcić teledysk. Madonna zgadza się. Budzi swojego doradcę z wytwórni płytowej, by ten przebukował jej lot z Los Angeles do Nowego Jorku. Czas działać!
Jej kolejnym przedsięwzięciem jest druga płyta studyjna. Jej producentem ma być Trevor Horn, być może Nile Rodgers oraz John „Jellybean” Benitez, jej chłopak, z którym raz się schodzi, raz rozchodzi (obecnie nie są razem). W każdym razie płyta ma być wielkim sukcesem. Madonna uważa to za część planu. „Trzy czy cztery lata temu najważniejszy był dla mnie taniec. Teraz najważniejsza jest dla mnie muzyka. Ona poprowadzi mnie do kolejnego celu, czyli aktorstwa. Przede wszystkim chcę być artystką wszechstronną. I szczęśliwą”.