MADONNA – Dlaczego jest na topie
Time
27 maja 1985
Zdjęcia: Francesco Scavullo
Tłumaczenie: RottenVirgin
Długa podróż autobusem z Houston do Austin. Za oknem rozpościerają się zielone równiny, a Madonna przysiada, aby udzielić wywiadu. Ma na sobie zieloną szydełkowaną spódnicę Kelly podwiniętą aż pod brzuch i bluzkę Paisley. Blond włosy upięte ma w kok zwieńczony wielką czerwoną kokardą, usta mocno umalowane jasnoczerwoną szminką. Mówi nieco ochrypłym głosem.
OJCIEC. Mój ojciec jest z pochodzenia Włochem. Był najmłodszym z sześciu braci. Moi dziadkowie przypłynęli do Stanów statkiem. Osiedlili się w Pensylwanii, w mieście położonym niedaleko Pittsburgha. Były tam huty żelaza, więc łatwo było o pracę. Żyli w pewnego rodzaju włoskim getcie położonym niedaleko huty, w której zatrudnił się mój dziadek. Ani on, ani babcia nie znali angielskiego. Oboje już nie żyją, ale jako mała dziewczynka ciągle ich widywałam. Nie byli zbyt wykształceni i prowadzili bardzo konserwatywny styl życia, z którym mój ojciec nie chciał mieć nic wspólnego. To nie tak, że się tego wstydził, ale chciał być lepszy. Jest chyba jedynym dzieckiem moich dziadków, które ukończyło studia wyższe. Otrzymał stopień inżyniera i przeprowadził się do Michigan, zagłębia przemysłu motoryzacyjnego. Sądzę, że chciał stać się częścią wykształconej, zamożnej Ameryki. Chciał, by nam było łatwiej, niż było jemu, gdy dorastał.
Mój ojciec służył w siłach powietrznych, a jednym z jego najlepszych przyjaciół był najstarszy brat mojej mamy. Oczywiście tata poznał przez niego mamę i natychmiast się w niej zakochał. Była bardzo piękna. Wyglądam jak ona. Mam oczy ojca, ale uśmiech matki i podobne do niej rysy twarzy. Była Kanadyjką francuskiego pochodzenia, ale urodziła się w Bay City. Ja urodziłam się w Bay City, bo mama akurat odwiedzała babcię. Byłam trzecim dzieckiem i najstarszą dziewczynką. Było nas sześcioro. Trzy lata po śmierci mojej mamy ojciec ożenił się ponownie. Z tego związku urodziły się kolejne dzieci.
Mój ojciec był bardzo silny. Nie zgadzam się z niektórymi wartościami, które wyznaje, ale zawsze był bardzo prawy. Jeśli nam czegoś zabraniał, sam tego nie robił. Wielu rodziców zabrania dzieciom palenia papierosów, a sami palą. Albo narzucają seksualną wstrzemięźliwość. Mój ojciec naprawdę żył zgodnie ze swoimi zasadami. Uważał, że seks jest czymś świętym i powinno się go uprawiać dopiero po ślubie. Trzymał się swoich zasad, co świadczy o jego wielkiej sile. Był dla mnie wzorem.
Byłam ulubienicą mojego ojca. Wiedziałam, że mogę owinąć go sobie wokół palca. Wiedziałam, że prócz buntu istniały także inne metody i wyuczyłam się ich. Byłam bardzo dobrą uczennicą. Zbierałam same piątki. Ojciec nagradzał nas za dobre stopnie. Za każdą piątkę dostawaliśmy po 75 centów. Uwielbiałam rywalizację i moje rodzeństwo nie znosiło mnie za to. Za każde świadectwo zgarniałam najwięcej pieniędzy.
Wciąż jesteśmy blisko z ojcem. Kiedy się wyprowadziłam, na jakiś czas oddaliliśmy się od siebie. Nie rozumiał, o co mi chodzi, gdy wyprowadziłam się po raz pierwszy. Najpierw zostałam tancerką. Gdy do niego dzwoniłam, mówiłam: „No, teraz tańczę”. Mój ojciec jest bardzo rozsądnym człowiekiem, więc cóż znaczyło dla niego to, że tańczę? Nie umiał sobie wyobrazić, by można było się z tego utrzymać, że można być z tego dumnym i traktować to jako osiągnięcie. Nigdy do końca mnie w tym nie wspierał.
Kiedy pojechałam do Paryża i zrezygnowałam z tańca na rzecz śpiewu, dzwoniłam do niego i mówiłam: „Jestem we Francji”. On na to: „Co ty tam robisz?”. A ja: „Zostanę piosenkarką”. On na to: „Co masz przez to na myśli?”. Zawsze powtarzałam mu, żeby się nie martwił i że wszystko będzie dobrze, a on tylko pytał: „Jak sobie radzisz? Kto za wszystko płaci?”. Mówiłam mu, że oni za mnie płacą. Chciał wiedzieć, co robię, a tak naprawdę nie robiłam nic. Wystarczało mi tylko na jedzenie. Zapożyczałam się u znajomych i zatrudniałam się tu i ówdzie. Nigdy jednak nie zagrzewałam posady na dłużej.
Dopiero gdy ukazała się moja pierwsza płyta, a mój ojciec usłyszał w radiu moje piosenki, przestał zasypywać mnie pytaniami. Myślę, że teraz jest świadomy mojego sukcesu. Czyta o mnie w gazetach, ludzie nie dają mu spokoju, co chwila musi zmieniać numer telefonu. Nagle stał się popularny, podobnie jak moje rodzeństwo. W szkole wszyscy ich znają, bo są moimi braćmi czy siostrami. Jeśli mój ojciec wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego wszystkiego, to teraz to się zmieniło. Nadal pracuje dla General Dynamics. Jest inżynierem optykiem i zarabia o wiele więcej. Nigdy nie uważałam, by moi rodzicie byli obrzydliwie bogaci, ale teraz mogą przynajmniej podróżować. Mogą jeździć do Europy i mają wystarczająco dużo pieniędzy, by wieść przyzwoite życie.
MATKA. Gdy moja mama zmarła, miałam niespełna siedem lat [w rzeczywistości Madonna miała 5 lat – przyp. tłum.]. Pamiętam, że była osobą o anielskiej dobroci, potrafiącą wybaczać. Myślę, że moi rodzicie irytowali wielu ludzi, bo mieli tyle dzieci, a nigdy na nas nie krzyczeli. Moi starsi bracia byli zadymiarzami, podkładali ogień w piwnicy albo rzucali kamieniami w okna, a rodzice nigdy się na nich nie darli. Raczej przytulali nas i cicho i spokojnie tłumaczyli nam, czemu tak nie można.
Pamiętam, jak matka szorowała podłogę w kuchni. Zawsze sprzątała dom i zbierała rzeczy, które porozrzucaliśmy. Byliśmy strasznymi bałaganiarzami. Mam mieszane uczucia co do matki. Myśląc o niej, czuję ciepło i miłość, a jednocześnie czuję, że ją wykańczałam. Myślę, że tak właśnie zachowują się dzieciaki wobec tych, którzy są dla nich za dobrzy. Nie chce im się wierzyć, że nikt na nich nie wrzeszczy, więc naprzykrzają się. Naprawdę naprzykrzałam się matce. Wiedziałam, że już od dłuższego czasu choruje na raka piersi, więc była bardzo słaba, ale nadal wypełniała swoje obowiązki. Widziałam, że staje się coraz bardziej krucha, bo w trakcie pracy często przysiadała na kanapie, żeby odpocząć. Chciałam, żeby wstała i bawiła się ze mną, tak jak wcześniej.
Wiem, że starała się nie dać nic po sobie poznać, nie pokazać, jak bardzo się boi. Nigdy nie narzekała. Szczególnie dobrze pamiętam jeden dzień. Mama była już bardzo chora i siedziała na kanapie. Ja wdrapałam się jej na plecy, wołając: „baw się ze mną, baw się ze mną”. Nie mogła. Bardzo mnie to zezłościło, więc zaczęłam walić ją pięścią po plecach i pytać: „czemu nie chcesz się ze mną bawić?”. Wtedy zauważyłam, że płacze. (Madonna przerywa, zakrywa twarz dłońmi i zaczyna płakać). Pamiętam, że poczułam się silniejsza od niej. Byłam taka malutka, ale objęłam ją. Czułam, jak trzęsie się od płaczu. Czułam się, jakby to ona była dzieckiem. Po tym przestałam ją zadręczać. To był punkt zwrotny. Wiem, że dzięki temu szybciej dorosłam. Wiedziałam, że albo będę się smucić i utracę grunt pod nogami, albo opanuję się i będę wierzyć, że będzie lepiej.
Potem moja mama spędziła niemal rok w szpitalu. Widziałam, że i mój ojciec się zmienił. Był zrozpaczony. To straszne widzieć, jak ojciec płacze. Ale miał w sobie wielką siłę. Zabierał nas do mamy, do szpitala, i pamiętam, że zawsze była wesoła i opowiadała nam dowcipy. Te wizyty nie były więc takie straszne. A potem umarła. Tuż przed śmiercią poprosiła o hamburgera, bo już od dłuższego czasu nie mogła nic jeść. Poprosiła właśnie o hamburgera i uznałam to za bardzo zabawne. Tak naprawdę nie byłam przy tym, gdy umarła. Wyszłam i wtedy to się stało. Po tym wszystko się zmieniło. Na jakiś czas rozdzielono nas i mieszkaliśmy u krewnych.
MACOCHA. Kiedy tylko mój ojciec zaczął zatrudniać gospodynie, znów zamieszkaliśmy razem. Co chwila pojawiała się nowa, bo z żadną nie mogliśmy się dogadać. Potem poślubił jedną z nich. Nie bardzo chcę rozmawiać o mojej macosze. Jako najstarsza dziewczynka miałam najwięcej najpoważniejszych obowiązków. Mam wrażenie, jakbym cały okres dojrzewania spędziła na opiece nad dziećmi i zmienianiu pieluszek. Nie znosiłam tego, bo gdy moi przyjaciele wychodzili się pobawić, ja miałam mnóstwo na głowie. Myślę, że to właśnie wtedy postanowiłam zajmować się w życiu czymś zupełnie innym i uciec od tego wszystkiego. Uważałam się za typowego Kopciuszka. Wiesz, macocha, mnóstwo obowiązków, żadnych wyjść czy pięknych sukienek. Nienawidziłam tego, że macocha kupowała mi i moim siostrom identyczne sukienki. Zrobiłabym wszystko, byleby nie wyglądać tak samo jak one. Nosiłam więc jaskrawe podkolanówki , wpinałam kokardy we włosy, cokolwiek. Ponieważ uczęszczałam do katolickich szkół, musiałam nosić ten bezbarwny mundurek. Chyba wtedy zaczął się kształtować mój własny styl.
DZIECIŃSTWO. Mój ojciec zarządził, że każde z nas codziennie będzie się uczyć gry na jakimś instrumencie. Ja uczyłam się gry na pianinie, ale nienawidziłam tego. W końcu przekonałam ojca, by pozwolił mi chodzić na lekcje tańca, w tej samej szkole, w której uczono baletu, jazzu i tańca z batutą. Szkoła tańca była idealnym miejscem dla nadpobudliwych dziewczynek. Byłam urwisem.
Nie do końca byłam chłopczycą. W rodzinie uważano mnie za mięczaka, bo aby dostać to, czego chciałam, uciekałam się do typowo niewieścich sztuczek. Moja siostra była prawdziwą chłopczycą i trzymała z moimi starszymi braćmi. Wszyscy mi dokuczali, a ja skarżyłam na nich ojcu. Wieszali mnie za majtki na sznurze od bielizny. Byłam mała, więc przyczepiali mnie klamerkami. Albo przewracali na ziemię i pluli do ust. Wszyscy bracia tak robią, no nie? Nie byłam ani trochę cicha. Pamiętam, że wszyscy wciąż kazali mi się zamknąć. Wszędzie, w domu, w szkole. Wciąż wpadałam w tarapaty przez gadanie na lekcjach. Zaklejano mi usta taśmą, wymywano je mydłem, wszystko.
Pyskowanie przychodziło mi naturalnie. Ilekroć w szkole organizowano przedstawienie czy konkurs talentów, zawsze brałam w nim udział. Czy to był „Kopciuszek”, czy „Czarnoksiężnik z Krainy Oz”, czy „Godspell”, czy „My Fair Lady”, zawsze grałam jakąś niewinną dziewuszkę. Ale kiedy trzeba było obsadzić kogoś w roli czarnego charakteru, buntownika, wszyscy jednomyślnie wskazywali na mnie.
DZIEWICTWO. Pamiętam, że gdy dorastałam, lubiłam swoje ciało i nie wstydziłam się go. Podobali mi się chłopcy i nie byłam nieśmiała. Nie bawiłam się w podchody – jeśli jakiś chłopiec mi się podobał, dawałam mu to do zrozumienia. Zawsze taka byłam. Może to przez to, że mam starszych braci, z którymi dzieliłam łazienkę. Ale gdy jest się w podstawówce, takie zachowanie jest źle odbierane. Bezpośredniość myli się z rozwiązłością. Kiedy chłopcy nie dostawali tego, co chcieli, zaczynali dokuczać. Był taki okres, gdy wszystkie dziewczyny uważały mnie za puszczalską, a chłopcy – za nimfomankę. Tylko się z nimi obściskiwałam, jak każdy. Pierwszy raz przespałam się ze swoim chłopakiem, z którym byłam od dłuższego czasu. Byłam w nim zakochana. Nie wiem więc, skąd się wziął ten stereotyp. Tak jak teraz, tak i wtedy wyzywano mnie od dziwek. Historia się powtarza. Od dziwek wyzywano mnie, gdy byłam jeszcze dziewicą. Odstawałam od reszty i właśnie wtedy zainteresowałam się tańcem. Odcięłam się od wszystkiego, uciekłam.
TANIEC. Gdy byłam w liceum, poznałam dziewczynę, która była prawdziwą baletnicą. Wyglądała na znacznie inteligentniejszą niż pozostałe, była przy tym oryginalna i interesująca. Zaczęłam się z nią trzymać, a ona przyprowadziła mnie na lekcję baletu. To właśnie tam poznałam Christophera Flynna, który ocalił mnie przed licealnym chaosem. Prowadził szkołę baletową w Rochester. Było tam pięknie. Tak naprawdę nie wiedziałam, co robię. Ćwiczyłam u boku profesjonalnych tancerzy. Wcześniej uczyłam się jedynie tańca jazzowego, więc tu musiałam pracować dwa razy ciężej niż wszyscy, co robiło na Christopherze wielkie wrażenie. Widział, jak zmienia się moje ciało, dostrzegał moją ciężką pracę.
Naprawdę go uwielbiałam. Był pierwszą osobą, o której myślałam jako o artyście. Pamiętam, jak siedziałam z ręcznikiem na głowie, zawiniętym niczym turban. Podszedł do mnie i powiedział: „Wiesz, jesteś naprawdę piękna”. Ja na to: „Co?”. Nikt wcześniej nie powiedział mi czegoś takiego. „Masz takie klasyczne rysy twarzy. Jak rzeźba ze starożytnego Rzymu”. Oniemiałam. Wiedziałam, że jestem interesująca, oczywiście byłam też dość ponętna jak na swój wiek, nigdy jednak nie uważałam się za piękność. Sposób, w jaki mi to powiedział, sprawił, że zaczęłam postrzegać piękno jako coś głębszego, jako coś więcej niż sama powierzchowność. Uczył mnie, zabierał do muzeów, opowiadał o sztuce. Był moim mentorem, ojcem, wyimaginowanym kochankiem, był dla mnie wszystkim, ponieważ mnie rozumiał. Zachęcał mnie, bym wyjechała do Nowego Jorku. Jako jedyny powiedział mi, że jestem w stanie to zrobić, jeśli tego chcę.
NOWY JORK. Odłożyłam pieniądze na bilet w jedną stronę do Nowego Jorku i tam poleciałam. Gdy dotarłam na miejsce, wsiadłam w taksówkę i kazałam taksówkarzowi zawieźć mnie do samego centrum miasta. Wysadził mnie na Times Square. Pewnie pomyślał sobie: „No, to teraz jej pokażę”. Myślę, że miał ze mnie ubaw. Wysiadłam z taksówki i byłam oszołomiona wysokością budynków. Szłam 42. ulicą w kierunku Lexington, gdzie trafiłam na targ uliczny. Było lato, a ja miałam na sobie zimowy płaszcz i targałam ze sobą walizkę. Szedł za mną jakiś facet. Nie był szczególnie urodziwy, ale wyglądał na interesującego. Powiedziałam mu „cześć”, a on zapytał, czemu mam na sobie zimowy płaszcz i tę walizkę. Powiedziałam mu, że właśnie wysiadłam z samolotu. Wtedy zapytał, czemu nie odniosę tego wszystkiego do domu. Powiedziałam mu, że nie mam swojej kwatery. Zatkało go. Zaproponował więc, bym zamieszkała w jego apartamencie. Mieszkałam tam przez pierwsze dwa tygodnie. Nie próbował mnie zgwałcić, ani nic z tych rzeczy. Pokazał mi, gdzie co jest i robił mi śniadania. Idealnie. Polegałam na życzliwości nieznajomych. Poszłam na przesłuchanie i dostałam stypendium w szkole Alvina Aileya. Nie bałam się, że nigdzie się nie dostanę, wiedziałam, że jestem przyzwoitą tancerką. Było świetnie. Przeprowadzałam się z jednej speluny do drugiej, byłam biedna. Żywiłam się popcornem i dlatego nadal za nim przepadam. Jest tani, a sycący.
IDOLE. Gdy dorastałam, sądziłam, że zakonnice są bardzo piękne. Przez kilka lat sama chciałam zostać zakonnicą, a będąc w szkole podstawowej, bardzo się do nich zbliżyłam. Uważałam, że są nieskalane, zdyscyplinowane, nieprzeciętne. Nigdy nie robiły sobie makijażu, a na ich twarzach zawsze malował się spokój. Zakonnice są seksowne.
Uwielbiałam też Carole Lombard, Judy Holliday i Marilyn Monroe. Były niezwykle zabawne, głupiutkie i słodkie, a przy tym kobiece i seksowne. Dostrzegałam w nich podobieństwo do samej siebie, moje poczucie humoru, potrzebę rozkazywania wszystkim wokół, a jednocześnie potrzebę opieki. Moją dziewczęcość. Moją wiedzę i niewinność. I jedno, i drugie. Pamiętam, jak Nancy Sinatra śpiewała „These Boots Are Made for Walkin”, co zrobiło na mnie kolosalne wrażenie. Gdy śpiewała: „Are you ready, boots, start walkin”, mówiłam sobie: „ta, dajcie mi no takie buciki, to przespaceruję się po niektórych”.
AMBICJA. Jestem ambitna, ale gdybym nie miała talentu, byłabym dziwolągiem. Nie jestem zdziwiona swoim sukcesem, jest dla mnie czymś naturalnym. Nigdy nie mówiłam sobie: „Dobra, taki mam plan: zostanę tancerką, potem piosenkarką, a potem aktorką”. Wiedziałam tyle, że muszę pracować. To poświęcenie, ambicja i odwaga pozwalały mi pokonywać kolejne szczeble.
Nie sądzę, by muzyka i film były czymś zupełnie innym. Myślę, że gdy śpiewasz piosenkę, pozwalasz sobie na dużą wrażliwość. To jakby płakać na oczach innych. Na tym polega także aktorstwo, gdzie potrzeba szczerości, gdzie wyraża się uczucia. Po prostu robi się to w inny sposób. Uwielbiam kręcić teledyski, to takie minifilmy. Teraz chciałabym nakręcić film z prawdziwego zdarzenia, ale nic jeszcze nie jest pewne. Z pewnością widzę się w roli reżysera.
Na pewno nagram kolejne płyty. Uwielbiam występować, ale uważam rockandrollowe życie w trasie za coś skrajnie wyczerpującego. W tej chwili, obserwując reakcje na moją rolę w „Rozpaczliwie poszukując Susan” i na moje piosenki, dochodzę do wniosku, że zarówno jako piosenkarka, jak i aktorka, jestem odbierana w podobny sposób. Przez wszystko przebija moja osobowość. Widzę się w roli aktorki komediowej. Aspiruję do miana wielkiej aktorki i wiem, że za te 20 lat aktorką będę.
WIZERUNEK. Myślę, że ludzie uważają mnie za bezczelną i agresywną młodą kobietę z przyzwoitym głosem, śpiewającą niezłe piosenki, ubierającą się, jak chce, mówiącą to, co chce, i z potencjałem aktorskim. Czy jestem symbolem seksu? To dziwne pytanie. Myślę, że można mnie za takowy uważać, bo mam zaokrąglone kształty, podkreślam strojem swoją kobiecość, swobodnie wyrażam swoją seksualność i nie przejmuję się opinią innych. Może to właśnie czyni ze mnie symbol seksu, nie wiem. Ale potrafię też być bardzo skromna. Jak bardzo odległy jest mój wizerunek od tego, jaka naprawdę jestem? Nieco.
ZJAWISKO. Nie jestem pewna, co się dzieje. Moi fani są w przeróżnym wieku. Myślę, że to znacznie wykracza poza sferę seksualności. Może to moja odwaga podoba się ludziom. Myślę, że potrafię być naprawdę słodka, że mam w sobie wielką radość życia i poczucie humoru. Może inni to dostrzegają. Sądzę, że wielu ludzi boi się wyrażać swoje uczucia w taki sposób, może zatem utożsamiają się z moją niewinnością i radością. Wierzę, że marzenia się spełniają, że można robić to, czego się pragnie. Nie chodzi mi o to, aby robić to tak jak w filmie „Rocky III”. Nie chodzi o to, by podbijać świat i być gwiazdą. Ja na przykład pochodzę z nudnej klasy średniej, z rodziny wielodzietnej i nie mam idealnego ciała.
Chodzi o to, aby mieć pozytywne podejście do życia i kochać siebie takim, jakim się jest. Weźmy te wszystkie samobójstwa czy anoreksję. Wygląda na to, że młodzi ludzie naprawdę siebie nie lubią. Nie wydaje mi się, by mój przekaz był trudny do zrozumienia. Nie przeginam w żadną stronę. Nie golę głowy, nie farbuję włosów na różowo. Nie sądzę, bym zakładała jakąś maskę. Taką mam osobowość i takie usposobienie. Wydaje mi się też, że przez ostatnie 20 lat pewne uczucia były w kobietach tłumione. Uważano, że ubieranie się i zachowywanie w kobiecy sposób sprawia, że mężczyźni nie szanują kobiet i nie traktują ich poważnie. Może teraz dzieciaki zobaczą, że można robić publicznie to, co robię ja. Może na tym właśnie polega cale zjawisko i może dlatego dziewczyny ubierają się tak jak ja – bo nareszcie ktoś pokazuje, że to w porządku.
FEMINISTKI. Nazywanie mnie antyfeministką jest żałosne. Niektórzy twierdzą, że uwsteczniam kobiety i ich pozycję o 30 lat. Cóż, sądzę, że w latach 50. kobiety nie wstydziły się swoich ciał. Sądzę, że upajały się swoją seksualnością i siłą, którą czerpały ze swojej kobiecości. Lepsze to niż ukrywanie się i zakładanie, że „jestem silna. Jak mężczyzna”. Kobiety różnią się od mężczyzn. Potrafią robić to, czego mężczyźni nie potrafią. Jeśli ktoś nie dostrzega humoru w tym, co robię, to znaczy, że nie chce go dostrzec. Jeśli dziesięciolatki to zauważają i potrafią się z tego śmiać, osoba dorosła tym bardziej potrafi.
SŁAWA. Uwielbiam występować na scenie, uwielbiam kontakt z publicznością, to, jak na mnie patrzy, ekstazę tłumu, jego podekscytowanie. Ale ze względów bezpieczeństwa muszę mieć przy sobie ochroniarza. Po koncercie nie mogę zatrzymać się na ulicy i rozdać kilku autografów, bo trwałoby to trzy lata. Czasem gdy wracam do hotelu, już czekają tam na mnie fani. To przerażające.
W pokojach hotelowych zawsze czuję się jak w klatce. W Nowym Orleanie, po koncercie, wzięliśmy taksówkę na Bourbon Street. Naciągnęłam kapelusz na oczy, ale gdy tylko postawiłam stopę na chodniku, poszła fama: „Tam jest Madonna”. I się zaczęło. Szliśmy ulicą, oglądając przez szyby występy zespołów jazzowych, a im dłużej tamtędy szliśmy, tym więcej ludzi za nami podążało. Nigdy nie chcą mi nic zrobić, po prostu chcą być blisko. Właściwie nie doszło jeszcze do tego, bym nie mogła nigdzie wychodzić. Wciąż chodzę na zakupy i pobiegać. Nie każę innym robić wszystkiego za mnie. Staram się robić tak wiele, jak tylko można, bo wydaje mi się, że odizolowanie się od ludzi sprawia, że zaczynają cię naprawdę przerażać. Nie chcę się tak czuć.
Nie siedzę i nie rozmyślam o sławie i o tym, jaka to nie jestem popularna. Czasem mój menadżer spogląda na mnie z przerażeniem i mówi mi, że sprzedałam 6 milionów płyt, albo że wyprzedałam bilety na koncert w 17 minut. Ja na to: „W porządku”. Cieszę się, ale nie interesują mnie statystyki. Interesują mnie relacje z ludźmi, z publicznością. Nie liczby, nie to, ile zarobiłam, ile mam na koncie i czy jestem jakimś zjawiskiem. Nie wydaje mi się, aby pieniądze zmieniły moje życie. Do niedawna w ogóle nie miałam pieniędzy i nawet nie odczuwałam ich braku. Kupuję więcej ciuchów. W tej chwili żyję na walizkach. Nie mam samochodu. Tuż przed rozpoczęciem trasy zdałam egzamin na prawo jazdy. Wypożyczyłam wóz i było świetnie.
NARKOTYKI. Nie biorę narkotyków i tak naprawdę nigdy nie brałam. Niczego nie wnoszą do mojego życia. Wszystko, co niektórzy zawdzięczają narkotykom, pewność siebie czy energię, sama potrafię w sobie znaleźć. Mam jedynie problemy z bezsennością. Ale nie biorę tabletek na sen. Piję herbaty ziołowe.
IMIĘ MADONNA. Moja mama była jedyną znaną mi osobą o takim imieniu. Nigdy nie miałam problemów z powodu swojego imienia. Na pewno nie w szkole, chodziłam do katolickich szkół. Potem, gdy zaczęłam działać w przemyśle muzycznym, moje imię uznano za pseudonim. Niech więc tak myślą… to brzmi efektownie.
KATOLICYZM. Katolicyzm daje wewnętrzną siłę bez względu na to, czy ostatecznie jest się wierzącym, czy nie. To taki kręgosłup moralny. Sądzę, że nie odrzuciłam założeń katolicyzmu, tylko jego teorię. Nie chodzę do kościoła, ale wierzę w Boga. Nie odmawiam różańca, ale rozmyślam nad tym wszystkim. To, co szczególnie zaszczepił we mnie katolicyzm, to wiara w to, że należy czynić innym to, co sami chcemy, aby nam czyniono. Że nie należy kłamać, kraść czy zdradzać. To straszne, gdy małżonkowie się zdradzają. Gdy byłam mała, ciągle towarzyszyło mi poczucie winy. Sądziłam, że Bóg patrzy na wszystko, co robię. Aż do jedenastego czy dwunastego roku życia sądziłam, że w naszej piwnicy mieszka diabeł i szybko wbiegałam po schodach na górę, aby nie złapał mnie za nogi. W piwnicy mieliśmy schody z przerwami między każdym stopniem.
KRUCYFIKSY I RÓŻAŃCE. Chyba zawsze nosiłam przy sobie kilka różańców. Jeden z nich, turkusowy, dawno temu podarowała mi babcia. Pewnego dnia zaczęłam go nosić jak naszyjnik. Sądziłam, że to oryginalne i ciekawe. Wszystko, co robię, jest do pewnego stopnia żartem. Z jednej strony używam symboliki cierpienia, które ilustruje Chrystus na krzyżu, z drugiej – w ogóle nie traktuję tego poważnie. Przedstawiam Jezusa jako ikonę, jednocześnie odrzucając religijny wymiar tego symbolu. Nie jest to dla mnie świętokradztwem. To nie tak, że mówię: „to Jezus Chrystus, ha ha ha”. Gdy chodziłam do katolickich szkół, uważałam, że te wielkie krzyże noszone przez zakonnice były naprawdę piękne. Też mam taki. Czasem go zakładam, ale nie kiedy występuję. Jest za duży. Tańcząc, mogłabym się nim uderzyć.
PĘPKI. Na okładce mojej pierwszej płyty, pozuję à la Betty Boop z odsłoniętym pępkiem. Kiedy recenzowano płytę, ciągle o nim wspominano. Pomyślałam, że naprawdę go lubię. Myślę, że jest sporo mniej oczywistych części ciała, które są seksowne. Brzuch jest taki niewinny. Tak naprawdę nie mam płaskiego brzucha. Mój wygląda jak u malej dziewczynki. Jest okrągły i miękki, podoba mi się.
BOY TOY. Jakieś cztery lata temu mieszkałam w East Village. Uwielbiałam chodzić do klubu Roxy i bawić się z tancerzami breakdance, artystami graffiti i dj-ami. Każdy miał swoją ksywkę, którą wypisywał na murach, jak np. „Whiz Kid” czy „HiFi”. Liczyło się, kto ile murów „upiększy”. To było jak znakowanie terenu. Pewnego dnia wymyśliłam sobie ksywkę „Boy Toy”, a gdy ją napisałam na murze, wszyscy uznali ją za zabawną. Rozumieli, że to był żart, tymczasem cały świat sądzi, że chcę przez to powiedzieć: „pobaw się mną” czy „każdy może mnie mieć”. To też żart, bo w rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Wygrawerowałam sobie napis „Boy Toy” na pasku. Zakładałam go, występując na scenach poza Nowym Jorkiem i zapomniałam, że ludzie spoza środowiska Roxy nie będą tego rozumieć. Nie noszę już tego paska, bo to stało się żałosne. Uważam tę ksywkę za zabawną, ale niewiele osób podziela to zdanie.
CIUCHY. Lubię łączyć ze sobą różne elementy garderoby, ale w prześmiewczy sposób – jak na przykład mundurki i siatkowe rajstopy. Czasem wkładam na siebie coś droższego. Lubię ciuchy od Vivienne & Westwood, Commes des Garcons i Jean-Paula Gaultiera. Ale mam też wiele ciuchów z lumpeksów. Uwielbiam sukienki w stylu lat 50., takie jakie nosiła Marilyn Monroe. Były wprost idealne dla kobiet o zaokrąglonych kształtach. Wiele współcześnie projektowanych strojów nadaje się tylko dla dziewczyn o androgenicznej sylwetce i nie leżą na mnie za dobrze. Swój styl stworzyłam, przerabiając swoje kostiumy do tańca. Wszystkim swoim rajstopom i trykotom nadawałam zawsze indywidualny charakter. Darłam je tak, by powstawały w nich duże oczka. Zaczęłam nosić kokardy we włosach, bo pewnego dnia nie mogłam znaleźć niczego, czym mogłabym je spiąć. Wzięłam więc parę starych rajstop i zawiązałam je sobie na głowie. Spodobało mi się.
MAŁŻEŃSTWO. Chcę wyjść za mąż i mieć dzieci. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale sądzę, że małżeństwo jest czymś bardzo ekscytującym, jest wyzwaniem. Z całą pewnością chciałabym także mieć dziecko. Od ludzi w moim wieku słyszałam na ten temat same wspaniałe rzeczy. Mówię, że to trochę jak pieczenie ciasta, czy coś w tym stylu.
MIŁOŚĆ. Kończy mi się cierpliwość. Chciałabym móc już stąd wyjść i dokończyć nową piosenkę. Nie zaśpiewam ci jej, ale zdradzę ci jej motyw przewodni: „miłość sprawia, że świat się kręci”. To banał, ale prawdziwy. Miłość sprawia, że świat faluje.
Madonna rozprostowuje nogi na oparciu siedzenia przed nią i bawi się potencjometrem swojego przenośnego radia. „Muszę przestać gadać. Muszę dać odpocząć mojemu głosowi”. Czy może doda coś po dzisiejszym koncercie? Odwraca głowę i spogląda przez okno na teksański krajobraz, po czym mówi powoli: „Po koncercie nie mogę się skupić. Zanim zasnę, muszę długo pogadać z moim chłopakiem”.