„Jestem jak gąbka”
People
11 marca 1984
Zdjęcia: Ken Regan
Tłumaczenie: RottenVirgin
„Groi!” – to słowo brzmi w wiśniowych ustach Madonny niczym przekleństwo. Najpopularniejsza ostatnio dziewczyna rocka siedzi na kanapie. Na głowie upięta burza loków, na nosie staromodne okulary we wzorze w jodełkę, zza których bacznie przygląda się otoczeniu. Mogłaby z powodzeniem pracować w biurze, gdyby nie jej ubranie, zdecydowanie dalekie od stroju sekretarki: czarne siatkowe rajstopy, spódniczka w falbanki i skąpa bluzeczka obwieszona tyloma krucyfiksami, że można byłoby nimi zaopatrzyć cały klasztor. „Ajć! Groi!” – wykrzykuje, jakby odkryła coś cuchnącego w swojej lodówce. Madonna właśnie ogląda najnowsze zdjęcia, efekty ostatniej sesji zdjęciowej, która odbyła się na Hawajach. Jej owoce mają zostać wykorzystane w nowym kalendarzu. „Groi!” – warczy, widząc kolejne zdjęcie na ekranie.
„Groi?”
Madonna ukuła termin „Groi!” jako skrót od „get rid of it” [„precz z tym” – przyp. tłum.]. Fotograf pokazujący jej zdjęcia oddycha z ulgą, gdy Madonna w końcu grucha: „To jest świetne! Super!”. Tak reaguje na zdjęcie, na którym rozciąga się na czarnym piasku hawajskiej plaży, nie mając na sobie wiele więcej prócz kuszącego wyrazu twarzy. Świat jawi się Madonnie jako czarno-biały – albo coś jest wspaniałe, albo… groi! Obecnie jednak, gdy coraz więcej zdumionych fanów daje się uwieść jej wizerunkowi nadąsanego, seksownego kociaka, jej życie jest przede wszystkim wspaniałe. Abstrahując od jej muzycznych talentów, Madonna jest chodzącym pokazem mody, z najsprawniej eksponowaną talią od czasów Salome, i kobietą, która ma szansę stać się Marilyn Monroe lat 80. Jej album „Like a Virgin” pokrył się potrójną platyną i przez trzy tygodnie był najlepiej sprzedającą się płytą w USA, pokonując w zestawieniu samego Bruce’a Springsteena. Piosenka tytułowa spędziła siedem tygodni na szczycie list przebojów, a nowy singiel, „Material Girl” zajmuje obecnie miejsce 18. i cały czas pnie się w górę, wraz z piosenką „Crazy for You” ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Vision Quest”, w którym zagrała epizodyczną rolę. MTV? Repertuar stacji to niemal show Madonny – większość czasu antenowego pochłaniają jej jaskrawe, kiczowate teledyski. Jej album sprzedaje się obecnie w oszałamiającej liczbie 75 000 płyt winylowych dziennie.
A czeka nas jeszcze więcej. W marcu Madonna pojawi się na srebrnym ekranie, planuje mającą potrwać siedem tygodni trasę koncertową, pracuje nad linią odzieżową i zdążyła wydać dwie płyty. Jednak reakcje na poczynania 26-letniej, jasnowłosej, chodzącej miotaczki ognia są różne – bywa, że odbiera się je bardzo osobiście i reaguje ostro.
Krytycy Madonny uznali jej obecność za niezbyt znaczącą, podobnie jak było to w przypadku Debbie Harry z zespołu Blondie, a jej głos porównywano do głosu „Myszki Minnie, która nawdychała się helu”. Mimo to szefowie wytwórni płytowej zaklinają się, że Madonna jest tegoroczną sensacją na miarę „Thrillera”. Fotograf mody, Francesco Scavullo nazwał Madonnę „małą Dietrich”. Hollywood widzi w niej raczej Jane Mansfield, jeśli nie Marilyn Monroe. Jednak Madonnie najbliżej chyba do kameleona Dawida Bowiego, który zamiast podporządkować się regułom obowiązującym gwiazdy pop, zmyślnie obrócił je na swoją korzyść. „Jestem raz tu, raz tam. Uwielbiam pracować. Mój mózg ciągle pracuje na zwiększonych obrotach. Można powiedzieć, że jestem nadpobudliwym dorosłym” – mówi Madonna.
Hasło-legenda zdobiące klamrę jej paska brzmi „Boy Toy”. Owa wizytówka w połączeniu z imieniem, które brzmi jak idealny pseudonim artystyczny, przywodzi na myśl kolejną dyskotekową laleczkę, która kręcąc ponętnie biodrami, toruje sobie drogę do pięciu minut sławy. Zdjęcie na okładce płyty „Like a Virgin”, do którego Madonna, wyglądająca jak istna Miss Liceum, pozowała w koronkowej bieliźnie, z pewnością wzmacnia to skojarzenie. „Nazywano mnie puszczalską, ladacznicą, dziwką, dziewczyną, która zawsze ląduje na tylnym siedzeniu samochodu” – opowiada. „Jeśli ludzie nie potrafią dostrzec tego, co kryje się za moją powierzchownością, trudno”.
Za tym wykreowanym wizerunkiem ktoś jednak stoi i tym kimś jest nikt inny jak Madonna Louise Veronica Ciccone z Pontiac w stanie Michigan. Choć nie jest wyuczonym muzykiem, komponuje większość swoich piosenek, sama tworzy scenariusze teledysków i bardzo angażuje się w kierowanie przedsięwzięciem znanym jako „Madonna”. To, że złości wielu ludzi, uważa za skutek uboczny sukcesu, skutek, którym wyraźnie się rozkoszuje. „Jestem twarda, ambitna i dokładnie wiem, czego chcę. Jeśli to sprawia, że jestem suką, to w porządku” – mówi. Jeden z pracowników branży określił ją mianem „wielkiego rekina w przebraniu złotej rybki”, inny z kolei zauważa, że „jeśli spotka kogoś tylko raz, równie dobrze może wcale dla niej nie istnieć”. A biada tym szychom z branży, którzy widzą w niej małą Sierotkę Marysię. „Jest w stanie tolerować głupców, jeśli leży to w jej interesie. Nigdy jednak nie robi tego bez żadnych zastrzeżeń” – dodaje jej znajomy.
Madonna wzbudziła także gniew feministek, a to za sprawą typowego dla wampów zamiłowania do eksponowania swoich wdzięków i „świadczącej o niewyedukowaniu” gry ciałem. „Glorii [Steinem, amerykańskiej feministce – przyp. tłum.] i jej ekipie mam ochotę powiedzieć: Wyluzujcie. Nauczcie się poczucia humoru” – stwierdza. Pewien szczególnie ponury krytyk zarzucił jej przytyk w kierunku osób w niekorzystnym położeniu ekonomicznym – owym przytykiem miały być prymitywne słabości, o których śpiewa bohaterka przeboju „Material Girl” („The boy with the cold hard cash/Is always Mr. Right”). „Wystarczy obejrzeć teledysk do tej piosenki. Ostatecznie serce mojej bohaterki zdobywa wrażliwy facet bez grosza przy duszy” – broni się Madonna.
Na dobrą sprawę Madonna zdobywa wszystko, czego chce. „Zawsze stawiałam na swoim dzięki swojemu wdziękowi” – przyznaje. „Zawsze byłam bardzo pomysłowa, czy to gdy trzeba było przekonać ojca, by pozwolił mi nocować poza domem, czy to gdy trzeba było wymigać się od płacenia za taksówkę, gdy nie miałam pieniędzy”. Madonna urodziła się jako trzecie z ośmiorga dzieci i jednocześnie najstarsza córka w katolickiej rodzinie o włoskich korzeniach, zamieszkałej w robotniczym, zróżnicowanym etnicznie Pontiac. Jej kolekcja krucyfiksów to jej odpowiedź na surowe katolickie wychowanie. Ojciec Madonny pracował jako inżynier w zakładach Chryslera. Imię otrzymała po matce. „Nasza rodzina hołdowała surowym, tradycyjnym zasadom. Kiedy byłam malutka, moja babcia błagała mnie, bym nie spotykała się z mężczyznami, żebym kochała Jezusa i była grzeczną dziewczynką. Dorastałam, mając przed oczami dwa modele kobiecości: dziewicę i dziwkę. Było to trochę przerażające”.
Matka Madonny zmarła na raka piersi, gdy jej córka miała zaledwie pięć lat. Mała Nonni, jak nazywano wtedy Madonnę, była załamana ponownym ożenkiem ojca, który trzy lata później poślubił kobietę, z którą nigdy nie miała dobrych relacji. „Od tamtej pory czułam się jak Kopciuszek żyjący ze złą macochą. Nie mogłam się doczekać, kiedy się stamtąd wyrwę” – opowiada. W międzyczasie napajała się własnym poczuciem indywidualności. „W szkole parafialnej musieliśmy nosić mundurki, więc przed wyjściem z domu zakładałam pod niego pantalony i robiłam fikołki na trzepaku” – opowiada z uciechą.
Kiedy Madonna miała dziesięć lat, przeprowadziła się z rodziną do Rochester w stanie Michigan, gdzie dołączyła do organizacji skautowskiej Camp Fire Girls i ograniczyła się do strojenia typowo sztubackich żartów. Koleżanka ze szkoły, Carol Belanger wspomina, jak razem z Madonną podglądały zakonnice przez okna klasztoru, by sprawdzić, jak wyglądają bez habitów. „Okazało się, że mają włosy” – wspomina. Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w liceum Madonna odkryła artystów nagrywających dla wytwórni Motown, została cheerleaderką i zaczęła na dobre zadziwiać przyjaciół swoją bezpośredniością.
„Czasem musiałam dosłownie zasłaniać jej usta ręką” – wspomina Belanger. Pewnego dnia obie wybrały się czerwonym Mustangiem Madonny nad pobliskie jezioro. Grupka dzieciaków na rowerach zaczęła rzucać w nie petardami, gdy nagle Madonna „wydarła się do nich, żeby spieprzali. Wtedy jedna z dziewczyn zsiadła z roweru i zaczęła bić ją po twarzy. W końcu udało nam się uciec, ale Madonna skończyła z podbitym okiem i siniakami na policzku”.
W ostatniej klasie liceum zaczęła uczęszczać na lekcje baletu pod kierunkiem Christophera Flynna, dziś 54-letniego nauczyciela tańca na Uniwersytecie w Michigan. Madonna porzuciła rolę cheerleaderki, ścięła swoje brązowe, sięgające ramion włosy, „przekłuła sobie uszy, przeszła na dietę złożoną z orzechów i jagód i przestała golić się pod pachami. Była dziwakiem” – wspomina jej koleżanka ze szkoły, Mary Conley Belote. Flynn z kolei wspomina Madonnę jako jedną z jego najlepszych uczennic. „Była niezwykle obeznana, nawet jako dziecko. Chodziliśmy do klubów gejowskich, gdzie tańczyliśmy do upadłego. Ludzie zwykle rozstępowali się i pozwalali jej zabłysnąć”.
Uznawszy, że to balet pozwoli jej dotrzeć na szczyt, Madonna przez trzy semestry studiowała na Uniwersytecie w Michigan, po czym wyjechała do Nowego Jorku. Do metropolii przybyła w 1978 roku, mając ze sobą torbę pełną rajstop, buty do tańca, 35 dolarów w kieszeni, a pod pachą wielką lalkę-niemowlę mającą dotrzymywać jej towarzystwa. Dzięki swoim umiejętnościom zdobyła stypendium w szkole Alvina Aileya. Kiedy jednak niemożność zdobycia popularności zaczęła ją frustrować, postanowiła rozważyć inne możliwości. Wystąpiła w podziemnej produkcji filmowej, w której zagrała owładniętą żądzą zemsty dziwaczkę, dominującą nad trzema seksualnymi niewolnikami. Dzięki kontaktom nawiązanym w szkołach tańca, poznała menadżerów opiekujących się europejskim wykonawcą disco, Patrickiem Hernandezem, autorem przeboju „Born To Be Alive”. „Spodobałam im się i zabrali mnie do Paryża, żeby zrobić ze mnie nową Edith Piaf” – mówi Madonna z pogardą. „Kazali mi się spotykać z okropnymi Francuzami, a ja dostawałam szału. Oni tylko się śmiali i dawali mi pieniądze, żebym była zadowolona”. Po pół roku wróciła do Nowego Jorku, przeprowadziła się na Lower East Side z przyjacielem, ilustratorem Martinem Burgoyne. Madonna opuściła lokum, gdy oba apartamenty – jej i Martina – zostały splądrowane przez dzieciaki z sąsiedztwa i uciekła do starej kwatery Abbie Hoffman na Trzynastej. Burgoyne dołączył dwie doby później, po tym jak jego apartament dodatkowo wymazano kurczęcą krwią.
W 1982 roku 24-letnia Madonna miała już wystarczająco dużo zdobytego na ulicy doświadczenia i sprytu, by rozpocząć marsz ku sławie pop-ladacznicy. Kręciła się w kręgach art rockowo–new wave skupionych wokół Soho, aż sama nagrała swoją taśmę demo i swoim urokiem osobistym przekonała DJ-a z Danceterii, Marka Kaminsa, by puścił ją na imprezie. Następnym przystankiem było spotkanie z przedstawicielem wytwórni Sire Records, Seymourem Steinem, który akurat dochodził do siebie w szpitalu po operacji serca. „Mój asystent zadzwonił do mnie, mówiąc, że Mark przyniósł nam taśmę demo Madonny. Zaaranżowałem spotkanie z nią, właśnie w szpitalu. Ogoliłem się i poprosiłem, by przyniesiono mi z domu szlafrok. Kiedy weszła do sali, całe pomieszczenie wypełnił jej entuzjazm i determinacja. Od razu mnie powaliła. Mogłem przysiąc, że ma w sobie ambicję dorównującą jej talentowi” – opowiada Stein.
Debiutancka płyta Madonny ukazała się w lipcu 1983 roku i powoli zdobywała popularność w klubach tanecznych, aż w końcu pojawiła się na dwóch radiowych listach i wylansowała dwa przeboje, „Borderline” i „Lucky Star”. Powolne przebijanie się debiutanckiej płyty dało Madonnie luksus zaplanowania kolejnego ruchu, a jej pierwszym zadaniem było znalezienie właściwego menadżera. Jej podejście było bardzo proste. Otóż zadała sobie pytanie, kto jest największą gwiazdą na świecie. Odpowiedź brzmiała: Michael Jackson. A kto jest jego menadżerem? Freddy DeMann. DeMann co prawda zakończył współpracę z Jacksonem, ale był zaintrygowany, gdy latem 1983 roku w jego biurze pojawiła się nieznana mu zuchwała blondynka. „Miała w sobie coś magicznego, coś, co ma niewiele gwiazd” – wspomina.
Po nawiązaniu współpracy z nowym menadżerem Madonna zgłosiła się do Nile’a Rodgersa, współtwórcy przebojowej płyty „Let’s Dance” Davida Bowiego, by ten wyprodukował jej drugi album. Po zakończeniu prac nad „Like a Virgin” skupiła się na filmie. Otrzymała atrakcyjną rolę w filmie „Rozpaczliwie poszukując Susan” w reżyserii Susan Seidelman, w którym zagrała także zalotna Rosanna Arquette. „Początkowo producenci nie traktowali mnie zbyt poważnie, bo jestem gwiazdą rocka” – narzeka Madonna. „Pewnie myśleli, że będę mieć napady szału albo wciągać kreskę na planie. Myślę, że byli zszokowani, widząc, jak stawiam się każdego ranka na planie, punktualnie co do minuty”. Seidelman potwierdza: „Madonna jest niezwykle zdyscyplinowana. Film kręciliśmy przez dziewięć tygodni i często wracaliśmy do domu o 11 czy 12 w nocy, po czym wracaliśmy na plan już o 6 czy 7 rano. W drodze na plan kierowca wpadał po Madonnę na siłownię. Żeby móc wcześniej poćwiczyć, wstawała o 4:30”.
Madonna mówi, że pociąg do postaci Susan wynika z tego, że się z nią identyfikuje. „To szalona, pełna życia i energii dziewczyna, która wprowadza chaos w życie każdego, kogo spotyka. Jestem w stanie się z tym utożsamić. Raz pojawia się, a raz znika z życia swoich facetów, w końcu się w niej zakochują, a ona mówi im, że „później” i tak dalej. Różnica między nami polega na tym, że jest dość chaotyczna, podczas gdy ja jestem bardzo skoncentrowana”.
Jednak różnica pomiędzy życiem uczuciowym Madonny i jej bohaterki jest subtelna. Madonna ma za sobą liczne związki. Najdłuższym był dwuletni romans z nowojorskim DJ-em, Jellybeanem Benitezem. Ostatnio widywana jest z aktorem Seanem Pennem, obecnie zbierającym laury za rolę w filmie „Sokół i koka”. Para poznała się na planie teledysku do piosenki „Material Girl” i przyjaźń zmieniła się w uczucie. „Nie mogę powiedzieć, by to uczucie powaliło mnie na kolana, ale już od jakiegoś czasu podziwiam Seana jako aktora” – opowiada Madonna. „Jest szalony. Zapewne umrze młodo. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Urodziny obchodzi dzień po moich. Mamy też bardzo podobne temperamenty. Czasem mam wrażenie, że jest jak mój brat. Kiedy zmrużę oczy, wygląda prawie jak mój ojciec, kiedy był młody”. Jednak parę łączy coś więcej niż dyskusje na tematy zawodowe. Penn ostatnio zabrał Madonnę do Westwood w stanie Kalifornia, na cmentarz, na którym pochowano Marilyn Monroe. „Na grobie Joe DiMaggio [były mąż Monroe – przyp. tłum.] zostawił różę. Naprawdę ją kochał” – mówi Madonna z przejęciem.
Obecnie Madonna jest w Kalifornii, gdzie odbywa próby do trasy koncertowej. „Madonna będzie występować w małych obiektach, mieszczących od trzech do pięciu tysięcy widzów” – wyjaśnia DeMann. „Chcę, żeby fani mogli na własne oczy zobaczyć jej pot”. Trasa oznacza oczywiście jeszcze bardziej koczowniczy tryb życia. „Obecnie żyję na walizkach, mieszkam w pokojach hotelowych. Trochę mnie to irytuje” – opowiada.
Jak dotąd Madonna unikała wystawnego życia. Nie kupiła sobie wielkiej posiadłości, jachtu ani nawet imponującego pakietu akcji na giełdzie. „Kupiłam sobie telewizor i rower z dziesięcioma przerzutkami” – opowiada. „Zawsze mówiłam, że chcę być sławna, ale nigdy nie mówiłam, że chcę być bogata”. Jak donosi DeMann, gdy poinformował ją o opiewających na gigantyczną kwotę honorariach, jakie miała otrzymać od wytwórni, powiedziała tylko: „Świetnie! Nie będę już musiała jeździć metrem!”. Z pewnością jednak ma świadomość własnego statusu wśród potęg Hollywood. Ostatnio w iście uroczy sposób dowiodła tego statusu, zwalniając swoich agentów z firmy William Morris. „Robię listę pracowników i sprawdzam ją dwa razy” – mówi Madonna, która właśnie poszukuje nowych agentów. Po chwili wybucha śmiechem i dobiera rym: „aby znaleźć współpracowników bez skazy”.
Z pewnością irytuje ją to, że coraz trudniej jej zachować prywatność. „Świry” już zaczęły do niej wydzwaniać. „Kiedy byłam w Japonii, ktoś zadzwonił żeby powiedzieć mi, że zmarł mój ojciec, tylko po to, żebym podeszła do telefonu” – mówi, kręcąc z niedowierzaniem głową. „Ludzie nabawiają się na moim punkcie obsesji. To przerażające. Obcym ludziom wydaje się, że mnie znają, tylko dlatego, że jestem osobą publiczną. Zdarzało się, że na ulicy podchodzili do mnie faceci, których pierwszy raz widziałam na oczy i starali się mnie pocałować”. Aby ograniczyć wpływ ciemnej strony sławy na swoje życie, wynajęła ochroniarza, lata w pierwszej klasie, nie chodzi już po klubach. Nie chce jednak ubierać się „zwyczajnie”, ale przynajmniej tak, by nieco mniej przypominać świąteczną choinkę. „Uwaga ludzi może być bardzo męcząca, ale i ekscytująca, gdy widzisz, jak dzieciaki wołają do ciebie po imieniu” – mówi.
Chcąc zachować linię, codziennie ćwiczy aerobik i pływa. Jej upodobania literackie są równie różnorodne, jak różnorodne są przekąski, do których ma słabość: cukierki owocowe, guma do życia bez cukru i popcorn o smaku serowym. Obecnie zaczytuje się w poezji Charlesa Bukowskiego, czeskiego powieściopisarza Milana Kundery i ostatniej sensacyjnej biografii Marilyn, ale równie chętnie sięga po magazyny filmowe, francuską edycję „Vogue” czy pikantnego brukowca, „Weekly World News”. „Jestem jak gąbka” – mówi, żując gumę. „Wchłonęłam wszystko, czego w życiu doświadczyłam, i w taki właśnie sposób się to objawiło”.
Fani Madonny nie narzekają. Mniej święta niż wskazywałoby jej imię i mniej grzeszna niż wskazuje jej reputacja, zła dziewczynka „Boy Toy” stała się gąbką, którą wielu ludzi pragnie wycisnąć. „Jej nonszalancki, zabawny sposób bycia w połączeniu z seksapilem i buntowniczą naturą sprawiły, że dzieciakom wydaje się autentyczna” – podsumowuje prezes wytwórni Sire, Seymour Stein. Sama twórczyni postaci Boy Toy mówi o sobie jeszcze bardziej lakonicznie: „Bruce Springsteen urodził się po to, by biec [nawiązanie do tytułu jego płyty, „Born to Run” – przyp. tłum.]. Ja urodziłam się po to, by flirtować”.