Biała gorączka

Vanity Fair

kwiecień 1990
Kevin Sessums

Zdjęcia: Helmut Newton
Tłumaczenie: RottenVirgin


Jak dotąd ikona popu, Madonna była gwiazdą filmową poszukującą roli dla siebie. Być może w końcu ją znalazła – właśnie wcieliła się w rolę Breathless Mahoney w filmie Warrena Beatty, „Dick Tracy”. Madonna łapie nowy wiatr w żagle, rozpala obiektyw Helmuta Newtona i otwiera serce przed Kevinem Sessumsem.

Dom Madonny stoi na szczycie wzgórza Hollywood. Musi być na samym szczycie tak jak sama Madonna, i jak sama Madonna jest zaskakująco mały, biały i ma nowocześnie zaostrzone kontury. Jest urządzony niezwykle eklektycznie. Przed domem stoi czarny Mercedes 560Sl, zaparkowany obok koralowego Thunderbirda, rocznik 1957. Z kolei w domu dwudziestowieczne dzieła sztuki sąsiadują z włoskimi meblami z osiemnastego wieku. W luksusowo urządzonych pokojach stoją kościelne świece z wytłoczonymi wizerunkami świętych. Na kuchennej ladzie taśmy z zapisem książki „Potęga mitu” Josepha Cambella leżą obok taśm raperów z Public Enemy.

Na biurku stoi portretowe zdjęcie jej matki, która zmarła, gdy Madonna miała sześć lat. „Czasem nachodzą mnie wspomnienia o mojej matce” – przyznaje. „Kiedy skończyłam trzydzieści lat, a więc tyle, ile miała moja mama, gdy zmarła, przestraszyłam się, bo uświadomiłam sobie, że żyję dłużej niż własna matka. Bałam się, że stanie się coś strasznego, na zasadzie: dobra, mój czas minął. W ostatnim czasie wiele przeszłam, rozwiodłam się…”. Obok zdjęcia matki stoją dwie stare fotografie mężczyzny o typowo włoskiej urodzie – jej ojca, z którym zawsze łączyły ją trudne relacje. „Odkąd skończyłam siedemnaście lat i przeprowadziłam się do Nowego Jorku, nie potrzebowałam jego pomocy” – mówi, przybierając ton twardzielki. „Jesteśmy sobie najbliżsi, gdy przechodzę ciężki okres. To wspaniałe, że mogę na niego liczyć, gdy go potrzebuję. Poza tym, przez życie sunę niczym miniaturowy czołg”. Obok portretów rodziców stoi portret posągowej Madonny, półnagiej, opalonej, w samym tylko siatkowym, czarnym podkoszulku. Największe zdjęcie na biurku to jednak zdjęcie z dzieciństwa, a na nim Madonna Louise Veronica Ciccone przymierzająca suknię ślubną mamy, niewinność spowita koronkami. Gdy przechodzę wraz z Madonną z pokoju do pokoju, przypominam sobie, co napisała Pauline Kael o tym, w jaki sposób gwiazda poruszała się w swoim filmowym debiucie, „Rozpaczliwie poszukując Susan”: „dostojnie, ale i opieszale, niczym bogini włóczęgów”. Obecnie Madonna nie ma w sobie ani trochę opieszałości i tylko odrobinę z włóczęgi. Dostojność jednak przeobraziła się w wielką pewność siebie.

Przed wejściem do łazienki, nad rzeźbą Nadelmanna, wisi zdjęcie, które podarował jej na trzydzieste urodziny jej luby, Warren Beatty. Zdjęcie autorstwa Ilse Bing przedstawia grupę kobiet w przezroczystych sukienkach, tańczących podobnie jak na obrazie Matisse’a „Taniec”. Madonna wskazuje na kobietę, która odrzuca głowę nieco bardziej do tyłu niż pozostałe, zdradzając ciut mniejszą skłonność do współpracy z resztą tancerek. Z pewnością kobieta pragnie skupić na sobie całą uwagę, a Bing doskonale to uchwyciła. Madonna przechyla głowę w ten sam sposób co kobieta na zdjęciu i lekkim krokiem przechodzi obok. „Warren mówi, że ta kobieta kojarzy mu się ze mną. Nie wiem, dlaczego”.

Łazienka jest wielkości większości sypialni. Na ścianach mnóstwo luster. Całą jedną ścianę zajmuje garderoba, do której można wejść. W łazience stoi sofa. Spora otwierana kabina prysznicowa rywalizuje o uwagę wchodzących do pomieszczenia z zestawem czarnych nowoczesnych hantli. Przy ścianie za prysznicem, toaleta. Naprzeciwko niej rysunek autorstwa Davida Salle’a, który Madonna i jej były mąż, Sean Penn dostali w prezencie na rocznicę ślubu od samego Salle’a i jego dziewczyny, choreografki Karole Armitage, która przez jakiś czas współpracowała z Madonną przy trasie koncertowej, która rozpocznie się w kwietniu w Japonii. Rysunek przedstawia nagą kobietę leżącą na plecach z szeroko rozchylonymi udami. Poniżej osobista dedykacja zawierająca słowo „miłość”.

Jean-Paul Gaultier, który zaprojektował kostiumy na nową trasę Madonny, opowiedział mi o ich wspólnej koncepcji połączenia kobiecości z odrobiną męskości. „To bardzo seksowna mieszanka, bardzo w stylu Madonny” – mówi. W istocie, łazienka jest równie elegancka i androgyniczna co kobieta, która mi ją pokazuje. Madonna ma na sobie czarne kabaretki założone pod czarne dżinsowe spodenki, czarną dżinsową kurtkę nabijaną ćwiekami, czarne baletki i czarną skórzaną czapkę. Na twarzy nie ma makijażu, poza tym, że tuż spod jej diabelskiego pieprzyka uśmiechają się najbardziej czerwone usta w mieście. Jest ucieleśnieniem femme fatale epoki fin de siecle, śmiałą, szczerą, wojowniczo piękną. Madonna odchyla czapkę, po czym wskazuje na włosy łonowe kobiety z obrazka Salle’a, naszkicowane gęstymi pociągnięciami ołówka. „Kiedy się załatwiam, lubię się na nie gapić” – mruczy, próbując zaszokować i mnie, i samą siebie.

Sypialnia obok jest dużo przytulniejsza. Na jednej ze ścian wisi obraz Tamary Łempickiej. „W Nowym Jorku mam masę jej obrazów. Mam własne muzeum Łempickiej”. Najważniejsze jest jednak jedyne zdjęcie stojące na stoliczku nocnym, zdjęcie ciemnowłosej dziewczyny, leżącej na trawie w pięknej białej sukience. „To twoja mama?” – pytam. „Wygląda tak niewinnie”. Głos Madonny łagodnieje. „Tak. Na tym zdjęciu ma szesnaście lat. Nigdy nie wyszłabym tak na zdjęciu”. Wracamy do salonu. Malowidło autorstwa Langloisa, w złotej ramie, pierwotnie przeznaczone do Wersalu, jest rozmiaru całego sufitu. I właśnie tam zawiesiła obraz Madonna. Nagie lędźwie Hermesa znalazły się nad naszymi głowami. Nad kominkiem obraz Legera z 1932 roku. Naprzeciwko autoportret Fridy Kahlo, legendarnej meksykańskiej artystki i rewolucjonistki. Na podstawie jej biografii Madonna chce nakręcić film w stylu „Czerwonych”. „Warren bardzo mnie do tego zachęca” – uśmiecha się. Na innej ścianie akt autorstwa męża Fridy, Diego Rivery. Bokser, Joe Louis sfotografowany przez Irvinga Penna zerka z rogu pokoju, znad aktu autorstwa Mana Raya, przedstawiającego Kiki de Montparnasse. Zewsząd otaczają nas zdjęcia mistrzów, nowe i stare: Westona, Weegee’a, Tiny Modotto, Matta Mahurina, Lartigue’a, Drtikola, Blumenfelda, Herba Rittsa. W holu wisi jeszcze jeden obraz Fridy Kahlo zatytułowany „Moje narodziny”. Niewielkie malowidło przedstawia matkę Fridy leżącą na łóżku z prześcieradłami naciągniętymi na głowę. Jedyne, co widzimy, to jej rozchylone nogi, spomiędzy których boleśnie wyłania się głowa dorosłej Kahlo. Na obrazie widzimy krew, złość, smutek. „Jeśli komuś nie podoba się ten obraz, wiem, że na pewno nie może być moim przyjacielem” – mówi Madonna.

Kiedy jeden z wysoko postawionych przedstawicieli branży muzycznej usłyszał, że powstaje kolejny reportaż o Madonnie, uśmiechnął się wymownie, po czym westchnął: „O niej ludzie sporo się produkują”. Z pewnością też ona sama sporo produkuje. Jako piosenkarka, kusicielka, tytan, Madonna nie tylko wykorzystała krępujące kobiety stereotypy z korzyścią dla siebie, ale i wywróciła je do góry nogami i sprytnie zbija na nich kapitał. „Boy Toy to firma zajmująca się moją muzyką” – opowiada o swoich przedsięwzięciach. „Siren to firma zajmująca się produkcją filmów, a Slutco – teledysków”. Slutco: idealny przydomek dla kogoś gustującego w wulgarnych dowcipach. Dowodzi on, że Madonna ma zarówno głowę do interesów, jak i inteligentne poczucie humoru. „Cokolwiek robię, zawsze puszczam oko do publiczności” – mówi. Madonna jest kimś więcej niż gwiazdą: jest idealną hybrydą, będącą ucieleśnieniem dekadencko zachłannej, egoistycznej i skupionej na seksie dekady, która ją stworzyła. Połączeniem wszystkich tych zjawisk w jednym ciele.

Choć w ciągu ostatnich czterech lat zarobiła 90 milionów dolarów i jest prezesem każdej ze swoich firm, nie lubi rozmawiać o interesach i irytuje ją sam fakt, że myśli się o niej jako o bizneswoman. „Opinia publiczna nie powinna o tym myśleć” – złości się. „Osiągnęłam sukces po części dlatego, że jestem dobrą bizneswoman, ale nie sądzę, by ludzie musieli to wiedzieć. Najważniejsze jest to, że panuję nad wszystkim, co publikuję”. „Czy zdarza się, że ktoś odmawia szefowej?” „Boże! Ludzie cały czas mi odmawiają, ale chyba częściej się zgadzają. Jeśli mi odmawiają, wiadomo, że będzie z tego afera”.  Nie ma jednak afery, gdy otoczenie spełnia standardy, które Madonna narzuciła sobie samej. „Śpię wyznaczoną ilość godzin. Potem wstaję i zajmuję się swoimi sprawami. Przeznaczam trzy godziny na telefony i sprawy biznesowe. Potem przeznaczam kilka godzin na ćwiczenia. I kolejne na kreatywność”. Godziny przeznaczone na kreatywność? „Tak, jestem w stanie przywołać moją kreatywność” – mówi sucho.

Wygląda na to, że Madonna traktuje własną kreatywność tak, jakby był to jeden z jej pracowników. Postawiona pod ścianą przyznaje, że podlegają jej setki pracowników. Jest na tyle świadoma wpływu, jaki wywiera na kulturę, że czuje się swobodnie, nawet siedząc w domu i zajmując się przyziemnymi sprawami. „Mieć władzę to wspaniałe uczucie. Przez całe życie do tego dążyłam. Uważam, że właśnie tego pragnie każda istota ludzka: władzy. Moje związki także oparte są na ciągłej walce o władzę. Nawet gdy zdobywa się ją na chwilę, zaraz przejmuje ją druga strona. Tak to już jest. Nie znam innej dynamiki. Nie interesuje mnie nikt, z kim nie mogę rywalizować. Moje związki zawsze będą opierać się na walce”. Madonna zatrudnia przystojnych młodych chłopców jako swoich tancerzy, muzyków, a nawet ogrodników, ale najważniejsze stanowiska w jej firmach zajmują kobiety. Dawn Steel, jedyna kobieta stojąca na czele wytworni filmowej (Columbia Pictures) i wciąż jedna z najbardziej szanowanych (i wzbudzających największe obawy) kobiet w Hollywood, nie jest zaskoczona tym, że Madonna obsadza stanowiska według płci. „Madonna jest naprawdę solidarna z innymi dziewczynami. Zwykle kobieta jest dla drugiej kobiety największym wrogiem. Ona jest zupełnie otwarta i szczera”.

Na przestrzeni lat Madonnę często krytykowano za to, że czerpie z wizerunków kobiet, które stworzyli mężczyźni i że wizerunek jej samej odpowiada kanonom stworzonym przez mężczyzn. Madonna ma jednak swoją teorię. „To, czy jestem kobietą czy mężczyzną, nie ma nic do rzeczy. Stanowię seksualne zagrożenie i myślę, że ludzie są wobec tego uprzedzeni. Myślę, że innym łatwiej jest zaakceptować ludzi, których się nie boją, ludzi, którzy ich nie drażnią i nie prowokują do myślenia o własnej seksualności. Wielu ludzi boi się to robić, bo boją się tego, co pomyślą inni. Ja jestem szczera i niczego nie ukrywam. To może wyjaśniać, dlaczego wciąż utrzymuję się w tej branży”.

Niezależnie od tego, co tak naprawdę pozwala Madonnie utrzymać się u steru, na jej temat toczą się gorące polityczne debaty i pisze się o niej poważne eseje analizujące jej rolę jako wytworu współczesnej kultury. Feministki, które podziwiają kobiety demonstrujące brak politycznej poprawności, nie zdołały rozpoznać kobiety dzierżącej prawdziwą władzę. „Pochlebia mi to, że ludzie analizują moją osobę, bo to oznacza, że przeniknęłam do ich świadomości i muszą znaleźć intelektualne uzasadnienie mojego istnienia. Wolę, by o mnie myśleli, niż żeby o mnie nie myśleli. Myślę, że jest we mnie pewna figlarność, nigdy nie jestem dosłowna, nie nazywam rzeczy po imieniu. To, co robię, można traktować powierzchownie lub zajrzeć w głąb. Nie chcę być zaszufladkowana”.

Jeffrey Katzenberg, prezes studia Walta Disneya, które latem wydaje film „Dick Tracy” z Warrenem Beattym i Madonną w rolach głównych, jest zadziwiony tym, jak dobrze Madonna łączy swoje umiejętności. „Jest pewna tego, kim jest i co robi. Z tego, co pamiętam, zawsze miała dokładną wizję tego, co chce zrobić, czy to jako aktorka, czy artystka estradowa, autorka piosenek, producentka czy bizneswoman. Jest też na tyle silna, by połączyć wszystkie te role. Wciąż się rozwija, nigdy nie stoi w miejscu. Co dwa lata prezentuje nam swoje nowe oblicze, nowe nastawienie, nowe widowisko. I za każdym razem odnosi sukces. W jej przypadku mamy do czynienia z ciągłym odradzaniem się. Jeśli coś takiego ma miejsce raz, myślimy: no dobra, może po prostu miała szczęście. Za drugim razem mówi się o zbiegu okoliczności, za trzecim razem o wyjątkowym talencie, pewnego rodzaju geniuszu. Madonna odradza się już po raz piąty czy szósty”. Jak wyjaśnia sama Madonna: „Podstawą mojej przemiany jest bunt i chęć drażnienia się z ludźmi”.

„Jestem naprawdę zdyscyplinowana” – mówi Madonna, przybierając ton zdyscyplinowanej osoby. To samo mogłaby powiedzieć i o Warrenie Beattym. Aktor zaprosił mnie do swojego studia w Beverly Hills, gdzie właśnie zajmuje się montażem filmu „Dick Tracy” i to mimo tego, że dzisiaj jest transmisja Super Bowl, pogoda, jak to w południowej Kalifornii, jest przepiękna, a film i tak będzie miał swoja premierę dopiero w czerwcu. Nawet jeśli związek Madonny i Beatty’ego jawi się podobnie, jak jawił się Madonnie niedawno zakończony romans Kim Basinger z Princem („Tworzą interesującą parę. Nawet jeśli to mistyfikacja, to dobrze grają”), fakt, że Beatty, który jest zwykle dość skryty, zgodził się wypowiadać publicznie na temat Madonny, świadczy o tym, że żywi wobec niej pewne uczucia.

„Niech pan posłucha, jak można powiedzieć, że jestem skryty, skoro pracuję w show-biznesie?” – pyta Beatty, siedząc w swoim spartańsko urządzonym biurze obklejonym plakatami z „Dicka Tracy”. „To, że zachowuję się tak, a nie inaczej, nie znaczy, że można jednoznacznie powiedzieć, że jestem skryty. Taką obrałem taktykę już jakiś czas temu. Był okres, gdy udzielałem wielu wywiadów, a wtedy notorycznie zdarzało się, że to, co powiedziałem o kimś innym, było wyrywane z kontekstu albo urastało do niebotycznych rozmiarów i wyglądało to tak, jakbym naruszał prywatność osoby, o której się wypowiadałem. Albo bywało, że wpływało to jakoś na moje relacje z tymi osobami, więc teraz po prostu się nie wypowiadam na temat innych”.

„Warren wie, jak popieprzona jest ta branża” – stwierdza Madonna. „Od lat jest ikoną. Jest bardziej doświadczony niż ja. Oczywiście ktoś niedoświadczony czułby się o wiele bardziej zagrożony przez moją sławę. Nie sposób zrozumieć, czym jest ogromna sława, dopóki samemu się jej nie doświadczy, a gdy już to się stanie, jest za późno na decyzję, czy się tej sławy chce, czy nie. Warren od dawna jest symbolem seksu, więc już nic nie jest w stanie go zaskoczyć”.

Stosunek Madonny do prasy jest o wiele bardziej fatalistyczny niż w przypadku Beatty’ego. Dziwnym trafem jednak nie wydaje się być rozgoryczona podłymi artykułami, które ukazywały się w prasie po jej rozwodzie z Seanem Pennem. „Właściwie sama się o to prosiłam. Moje małżeństwo z Seanem przypominało transmisję na żywo. Kiedy pokazujesz coś publicznie, czy jest to film, czy cokolwiek innego – ludzie poddają to analizie”.

Choć obecnie Madonna bardziej chroni swoją prywatność, wciąż usiłuje pogodzić się z tym, co w istocie się wydarzyło w jej życiu prywatnym. Kiedy w końcu zaczyna mówić o Seanie, jej buntowniczy nastrój ustępuje miejsca smutkowi. „Na pierwszą randkę mój mąż zabrał mnie na przyjęcie do domu Warrena”. Madonna rumieni się na wspomnienie tego niefortunnego posunięcia. „Wieczór dobrze się zapowiadał. Na mojej pierwszej randce z Seanem poznałam też Sandrę Bernhard i Warrena Beatty’ego. Sean przedstawił mnie swoim przyjaciołom. Właściwie to lepiej znał się z Warrenem niż ze mną”.

Nie licząc śmierci matki, rozwód z Pennem z pewnością musiał być najtragiczniejszym wydarzeniem w jej życiu. „Przeszłam przez okres, gdy miałam poczucie kompletnej klęski – jak każda porządna katoliczka. Ale ten czas minął. Teraz czuję po prostu smutek. Czasem budzę się w nocy i myślę: Boże, byłam mężatką. Byłam mężatką, a mój mąż był miłością mojego życia. Z rozwodem trzeba się pogodzić tak samo jak z czyjąś śmiercią. To bardzo trudne”.

Czy widuje się z Seanem? W oczach Madonny pojawiają się łzy. „Nie, nie. To zbyt bolesne. To takie straszne”. Madonna zagryza zęby i po chwili uśmiecha się. „Mam nadzieję, że pewnego dnia znów będziemy przyjaciółmi. Czas leczy rany. Pewnie naiwnością jest w to wierzyć, ale sądzę, że to prawda. Pewnego dnia takie rzeczy przestają boleć. Zaczynamy myśleć o nich inaczej”. Oczy Madonny znów zachodzą łzami. „Ale był czas, gdy ilekroć włączałam radio, widziałam jakiś kolor albo poczułam jakiś zapach, wszystko mi się przypominało i… rozklejałam się”.

Nieskrępowana szczerość Madonny i powściągliwość Beatty’ego tworzą interesujące połączenie. Ostrożnie, aby jego słowa nie zostały opacznie zrozumiane, nerwowo, choć też uroczo, Beatty stara się ograniczyć swoje uwagi na temat Madonny do sfery czysto zawodowej. „Myślę, że Madonna jest kobietą pełną energii, piękną, dowcipną, zdolną, inteligentną. Kiedy z nią pracowałem, najbardziej zaskoczyło mnie to, jak ciężko pracuje”. Czy postać, którą gra Madonna, Breathless, uwodzi Dicka, w którego wciela się Beatty? Beatty śmieje się. „Mahoney stara się go uwieść. Dick walczy z pokusą. To takie „Ostatnie kuszenie Dicka Tracy”. Madonna przyznaje, że bardzo podobała jej się współpraca z Beattym. Sporo się też od niego nauczyła. „Myślę, że człowiek pragnie akceptacji osoby, z którą jest w związku. Nawet gdybym nie była z Warrenem, pragnęłabym jego uznania, bo jest wspaniałym facetem. Myślę, że 75 procent ludzi w tym kraju pragnie uznania Warrena Beatty’ego”. „Pewnie jakieś 35 procent to uznanie zdobyło” – mówię. „Zdobyło jego uznanie, czy zdobyło jego?” – szczerzy się Madonna. „Jego”. „Och, jego zdobyło chyba właśnie 75 procent” – śmieje się. Czy ma to dla niej jakieś znaczenie? „Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie. Czasem myślę sobie, że on przecież był z najpiękniejszymi, najbardziej utalentowanymi kobietami tego świata. Myślę wtedy: o mój Boże, jakże mogłabym dorównać Brigitte Bardot, gdy miała 25 lat. Albo Natalie Wood, albo którejkolwiek z nich. A potem myślę sobie: i tak jestem lepsza niż wszystkie jego byłe dziewczyny razem wzięte”.

Beatty zdaje się doceniać Madonnę bardziej, niż ona docenia samą siebie. „Nie znam wielu ludzi, którzy potrafią robić tyle rzeczy co Madonna, i tak dobrze jak ona. Nie znam wielu ludzi, którzy mają tak pozytywne nastawienie, tyle energii i chęci do pracy, co ona. Ma w sobie zdrową dawkę pokory. Myślę, że to niezbędne, by działać w przemyśle filmowym, czy w przemyśle rozrywkowym, w ogóle”. A co myśli na temat jej wycieczek w stronę androgynicznej seksualności? „Sądzę, że jako artystka odważnie zgłębia pewne tematy. Myślę, że właśnie takie tematy chce zgłębiać. Jeśli pyta mnie pan o to, z jakich pobudek to robi, to nie sądzę, bym mógł się na ten temat wypowiedzieć”. Wracając do kwestii biznesowych: „Powiedziałbym, że jej wielkoduszność ma szczególny wpływ na to, co tworzy. Pewnego dnia zdobędzie szacunek jako artystka, szacunek, na który zasługuje już teraz”.

Czy z czasem szacunek ten zdobędą także jako para? „Zależy, w jakim będę nastroju” – prowokuje Madonna. „Czasem bywam cyniczna i pragmatyczna i myślę, że ile to potrwa, tyle potrwa. A czasem zmieniam się w niepoprawną romantyczkę i myślę sobie, że po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni. Warren ma dystans do świata. Patrzy na świat tak, jak ja tego nie potrafię, i myślę, że dzięki temu nasz związek mógłby przetrwać”. Czy jest dla niej jak ojciec? „Oczywiście. Z pewnością potrafi się mną zaopiekować. Nie łatwo go też zaszokować. Przeżył już tak wiele, że daje mi to poczucie bezpieczeństwa”. Ostatnia uwaga Beatty’ego? „To, gdzie jest teraz Madonna, nie jest przypadkiem”.

„Madonna jest gwiazdą filmową bez dobrego filmu na koncie” – mówi Barry Diller, prezes wytwórni Fox i kolejny hollywoodzki szycha zafascynowany talentem i urokiem Madonny. „Jest gwiazdą filmową, i ma jeszcze dobre dziesięć lat na to, by wystąpić w filmie, który by tego dowiódł. Wiesz, dlaczego jest gwiazdą filmową bez dobrego filmu na koncie? Bo ona nie jest w stanie zrobić niczego, co nie byłoby interesujące. Kiedy pozuje do zdjęcia, musi być interesujące. Kiedy śpiewa piosenkę, musi być interesująca. Jej teledyski też muszą być interesujące”. „Myślę, że zawsze zachowywałam się jak gwiazda” – mówi Madonna. „Od dziecka zachowywałam się tak, jakby inni coś mi zawdzięczali. Nie sądzę, by była to cecha charakteru, która podobała się innym. Nie dziwota. Byłam zbyt dojrzała jak na swój wiek, byłam głośna i upierdliwa. Sądzę, że takie zachowanie uchodzi na sucho, gdy coś się w życiu osiągnęło”.

Jeśli „Dick Tracy” ma być filmem, dzięki któremu Madonna stanie się jeszcze większą gwiazdą, istnieje też ryzyko, że zostanie zaszufladkowana jako aktorka musicalowa, co zapewne też uznałaby za pewne ograniczenie. (Początkowo miała zagrać dwie rożne role w „Ojcu chrzestnym III” Coppoli, marzy, by zagrać u Scorsese’a i przewiduje, że zagra postać o imieniu Lola w filmie Davida Lyncha). Jednak dobrze byłoby wypełnić pustkę w musicalowej niszy. Streisand, ostatnia wielka gwiazda musicali, zarzuciła występy w tego typu filmach.  Madonna na pewno wypadłaby świetnie choćby w tytułowej roli w musicalu „Evita”. Zaproponowano jej zresztą tę rolę, jeszcze zanim Meryl Streep miała okazję ją odrzucić. „Nie poszłam na przesłuchanie, po prostu zaproponowano mi tę rolę” – opowiada Madonna. „Spotkałam się z reżyserem, Oliverem Stonem. Oczywiście miałam pewne wątpliwości, bo ścieżka dźwiękowa musicalu wymagała unowocześnienia. Trudno byłoby nakręcić film na podstawie tego musicalu. Nie powiedziano mi nic na temat tego, jak miałby wyglądać ten film. Czy to będzie operetka, musical z dialogami, czy zwykły film fabularny? Ponieważ miałam tak wiele pytań, które pozostały bez odpowiedzi, i zajmowało się tym tak wiele osób, włączając w to Olivera Stone’a, Andrew Lloyda Webbera i Roberta Stigwooda, którzy zresztą są potwornymi seksistami, odrzuciłam propozycję. Byli oporni. Raz powiedziałam Oliverowi, że byłabym zainteresowana współpracą z Andrew i mogłabym napisać z nim kilka nowych utworów, a on przeraził się, że w ogóle ośmieliłam się coś takiego zaproponować.  Sądzę, że ostatecznie Oliver pomyślał, że będę zbyt upierdliwa. Na końcu chciał, żebym podpisała kontrakt, choć jeszcze nawet nie widziałam scenariusza, ani nie miałam pojęcia, co będziemy właściwie robić. Powiedziałam, że nie mogę podpisać tego kontraktu. Popełniłam zbyt wiele błędów w tej branży”. „Madonna jest także inteligentna” – podsumowuje Diller.

Ale czy Madonna potrafi grać? „Nie sądzę, by była dobrą aktorką” – opowiada reżyser Billy Hopkins, który pracował na planie filmu „Rozpaczliwie poszukując Susan” i sztuki Davida Mameta „Speed the Plow”, w której zagrała Madonna. „Ale ma w sobie coś, co pozwoliło jej skupić na sobie uwagę ludzi przez ostatnie sześć, siedem lat. Ostatnio byłem na imprezie i spotkałem Cyndi Lauper. Cyndi Lauper z pewnością jest bardzo miłą dziewczyną, ale wydaje mi się, że jej czas minął. Ale nie Madonny. Ma w sobie coś, czego nie ma nikt inny i jest na tyle inteligentna, by zrobić z tego użytek”.

„Madonna nie ma w zwyczaju kłamać” – mówi Gregory Mosher, który wyreżyserował sztukę „Speed the Plow”. „W zwyczaju ma prawdomówność. A to podstawa dla aktora. Aktor musi umieć mówić prawdę w fikcyjnych okolicznościach. Ona mówi prawdę na co dzień. Mówi prawdę w swoich piosenkach, tańcu. I nigdy za nic nie przeprasza. Uwielbiam jej bezpośredniość”. Madonna z pewnością jest bezpośrednia, gdy opowiada o swoim doświadczeniu na Broadwayu. „Ten scenariusz był popierdolony. Wspaniały, ale pogmatwany. Padłam ofiarą manipulacji. Na początku sądziłam, że moja postać to istny anioł miłosierdzia, który pragnie wszystkich zbawić. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że David Mamet, Greg Mosher i cała reszta widziała we mnie wiedźmę, złego ducha. Nie byłam tego świadoma aż do którejś próby, gdy David zaczął zmieniać moje kwestie tak, żebym wypadła bardziej bezwzględnie, zdzirowato. Byłam przygnębiona, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie własną postać. To było bardzo przykre doświadczenie. Każdego wieczora, gdy występowałam, czułam się, jakby mnie deptano. Mamet to uparty człowiek – nie interesuje go coś takiego jak współpraca. Jego interesuje faszyzm”. „To taki Mussolini z wyczuciem wiersza?” – pytam. „Otóż to”. Madonna uśmiecha się. „Ale jest uroczy”.

Nie każdy jednak jest pod wrażeniem uroku samej Madonny. „Wiem, że rozumie utalentowanych ludzi, ale ma problem z dostrzeżeniem w nich po prostu ludzi” – mówi osoba niegdyś pracująca z Madonną. „Wysysa z człowieka to, czego akurat potrzebuje, a potem szuka kolejnej ofiary. Otacza się ludźmi, którzy są w stanie jej pomóc, po czym depcze po nich. Jest trudnym człowiekiem. Teraz otacza się ludźmi pokroju Sandry Bernhard i Warrena Beatty’ego i zapewne już ostrzy sobie na nich zęby”. Znajoma Madonny, Karole Armitage jest ostatnią ofiarą Madonny i jej kłów. Choć osoby z otoczenia Armitage były dość zniesmaczone tym, w jak mało dyplomatyczny sposób Armitage została wykluczona z ekipy Madonny pracującej nad nową trasą koncertową, sama Armitage wypowiada się na ten temat dość dyplomatycznie. „Rozstałyśmy się w przyjaźni. To dość rozczarowujące, ale wizja Madonny jest tak konkretna, że nie było miejsca na moją”. „Bywam nieznośna” – przyznaje z zadowoleniem Madonna. „Ale nie chodzę wszędzie z obstawą”. „Gdy ekipę Seana z Los Angeles nazwano Brat Pack, trzeba było nazwać jakoś także babską ekipę Madonny, w składzie Sandra Berhnard i reszta dziewczyn” – mówi osoba z otoczenia Madonny. „Wpadliśmy na pomysł, by paczkę nazwać The Snatch Batch”.

Wedle niektórych, Madonnie zarzucić można głownie wulgarność, ją zaś można przypisać wpływowi Bernhard. Czy to urządzając konkursy bekania w restauracjach, czy zakradając się do sypialni Beatty’ego na przyjęciu z okazji święta niepodległości, gdzie założyły jego bieliznę, po czym wskoczyły do basenu na oczach reszty gości, obie ciągle przekraczają granice wyznaczane przez tzw. dobre maniery. „Myślę, że właśnie dlatego Madonna tak bardzo lubi Sandrę” – opowiada jedna z dziewczyn, która przez jakiś czas była częścią paczki. „Potrafi zachowywać się naprawdę paskudnie, a sława nie robi na niej żadnego wrażenia. Myślę, że Sandra w pewnym sensie stała się dla Madonny wzorem do naśladowania. Mówiąc szczerze, czasami, gdy obie gdzieś się razem pojawiają, potrafią zachowywać się koszmarnie”. Niektórzy twierdzą, że Sean Penn był zazdrosny o więź Madonny z Sandrą, z kolei Sandra była zazdrosna o więź łączącą Seana i Madonnę. Napięcie pomiędzy tą trójką rzekomo przyśpieszyło rozwód. „Powiedziałabym, że zbliżyłam się do Sandry, gdy zaczęłam się oddalać od Seana” – mówi Madonna „Każdy, kto zbliżyłby się do mnie, zostałby uznany przez Seana za zagrożenie. Czuł, że mnie traci. Tu nie chodzi o Sandrę, tak naprawdę to mógłby być ktokolwiek. Nie sądzę, by Sandra była kiedykolwiek zazdrosna o Seana. Po prostu widziała, jak cierpię i pytała: „Co Ty kurwa robisz?”. Bernhard otwarcie przyznaje się do związków z kobietami, więc oczywiście wszyscy zastanawiają się: czy ona i Madonna kiedykolwiek były kochankami?

„Są tylko przyjaciółkami” – twierdzi była znajoma z paczki. „Jasne, Sandra jest niezwykle szczera. Ale tym samym po raz kolejny konfrontuję ludzi z pewnymi stereotypami” – mówi Madonna. „Byłam akurat w Nowym Jorku i grałam w „Speed the Plow”, a Sandra grała w swoim przedstawieniu w centrum. Obie utknęłyśmy w mieście na całe lato. Sean był w Tajlandii, gdzie kręcił „Ofiary wojny”. Miałam wolne wieczory, więc zaczęłyśmy wychodzić razem, razem ze wszystkich się nabijałyśmy. Była dokładnie tym, czego potrzebowałam. Bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy. Potem poprosiła mnie, żebym poszła razem z nią do programu Davida Lettermana. Nie miałam pojęcia, w co się pakuję. Nie miałam pojęcia, że nasz wspólny występ w tym programie zostanie odebrany tak, a nie inaczej. Potem nagle okazało się, że w kraju wybuchła afera”.

W programie Sandra powiedziała w żartach, że spała zarówno z Seanem, jak i Madonną. Madonna zaś dodała, że obie lubią chodzić do znanego w Greenwich Village klubu dla lesbijek, Cubby Hole. „Tak naprawdę nigdy nie byłam w Cubby Hole. Na tym polega żart. Mój brat mieszka w pobliżu i pamiętam, że kiedyś przechodziłam z nim obok tego klubu i rzuciłam: „O, patrz, to klub dla lesbijek”. Sandra i ja po prostu drażniłyśmy się z publicznością. Potem doszło do mnie, jak ludzie na to zareagowali, ale nie miałyśmy zamiaru niczego dementować. Potem oczywiście sprawy wymknęły się spod kontroli i nie chciałam się w to dłużej bawić, bo przyjaźń była dla mnie ważniejsza. Ale miałyśmy niezły ubaw”. Pojawiły się także pogłoski, jakoby Madonna miała romans z Jennifer Grey na planie filmu „Ogary Broadwayu”. „Zaczęło się od plotek o mnie i Sandrze. Potem ludzie zaczęli zakładać, że jeśli trzymam się blisko z jakąkolwiek wygadaną dziewczyną, to na pewno z nią sypiam”.

Kelnerka pracująca w nowojorskiej restauracji Odeon pamięta wieczór, gdy Madonna i jej paczka wpadły na późną kolację. „Madonna zamówiła sałatkę firmową, więc cała reszta tez zamówiła  sałatkę firmową” – wspomina kelnerka, sugerując, że Madonna ma w grupie pozycję liderki. „Powiedziała, że nie chce dressingu ani sera pleśniowego, i cala reszta, z wyjątkiem Jennifer Grey, która odważyła się wyłamać i zamówić ser – wzięła przykład z Madonny. Kiedy podano sałatę, Madonna zaczęła jeść ją palcami i cała reszta też. Dziwne. Cały czas się na mnie patrzyła. Może podobał się jej mój kostium, ale nawet nie starała się być dyskretna. Zachowywała się, jakby chciała mnie sprowokować, czy coś w tym stylu”.

Pytanie, czy Madonna jest lesbijką, wydaje się ironiczne, zważywszy, że to ze społeczności gejowskiej rekrutowali się jej pierwsi fani. To także oni mogą zaświadczyć o dobroci Madonny, znanej z niezłomnych wysiłków na rzecz gejowskiej społeczności i chorych na AIDS. Pisarz Brad Gooch, przyjaciel reżysera „Ogarów Broadwayu”, Howara Brooknera, który zmarł na AIDS w zeszłym roku, pamięta jak wspaniale zachowała się Madonna w czasie choroby Brooknera. „Bardzo wspierała Howarda i często odwiedzała go w szpitalu świętego Wincenta. Zresztą nie tylko jego, także wszystkich pacjentów na oddziale”. Reżyser i scenarzysta, Joel Schumacher napisał kiedyś scenariusz opowiadający o kobiecie, która dowiaduje się, że jej brat jest gejem, po tym, jak zdiagnozowano u niego AIDS. „Jakieś trzydzieści hollywoodzkich aktorek, które uważa się za liberalne i walczące w słusznych sprawach, odrzuciły propozycję zagrania w tym filmie” – wspomina Schumacher. „Wiele z tych aktorek było bardzo cenionych przez społeczność gejowską. Byłem zaszokowany ich zachowaniem. Ale Madonna przeczytała scenariusz i sama do mnie zadzwoniła, by zawalczyć o rolę. Nie bała się tego, że będzie kojarzona z tą tematyką. Niestety była za młoda, by wcielić się w tę rolę i nie byłem w stanie zmienić dla niej scenariusza, ale nigdy nie zapomnę tego, jak bardzo była zaangażowana”.

„Jest najbardziej dobroduszną dziewczyną, jaką znam” – mówi Linda Stein, była żona Seyumoira Steina, prezesa wytwórni Sire Records, dla której Madonna nagrywa od początku kariery. „Znam wiele dziewczyn z tak zwanej elity, ale kiedy przychodzi co do czego, znikają. Nie Madonna, ona zawsze potrafi dawać i poświęcić zarówno swój czas, jak i pieniądze”.

David Geffen jest jednym z najbliższych przyjaciół Madonny i jako pierwszy zasugerował jej, by ubiegała się o rolę w „Dcku Tracy”. Geffen, prezes wytworni David Geffen Company, sam wspiera wiele organizacji działających na rzecz chorych na AIDS i jest zachwycony tym, jak Madonna poświęca się sprawie. „Kiedy organizowałam koncert dobroczynny w Madison Square Garden, Madonna wystąpiła całkowicie za darmo. Dostarczyła nam oświetlenie, którego używa na scenie, całą scenę i swoich muzyków, wszystko, czego potrzeba, by stworzyć widowisko na miarę jej własnych koncertów. Nie wzięła ani centa ze sprzedaży gadżetów, programów czy plakatów. Ta dziewczyna nie tylko jest prawdziwą profesjonalistką, ale ma też wielkie serce”.

„Chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby edukować ludzi w temacie AIDS, zapobiegania chorobie i tak dalej” – mówi. „Uważam, że skoro jestem gwiazdą, osobą publiczną, powinnam zabierać głos w takich sprawach. Hitler i AIDS to dwie najgorsze rzeczy, które przytrafiły się ludzkości w dwudziestym wieku. Smutne jest to, że przez to ludzie stają się jeszcze większymi bigotami. Powstrzymuje to ludzi przed wyrażeniem swoich prawdziwych odczuć dotyczących homoseksualizmu”. Przy okazji jednak ta sama bigoteria daje Madonnie pretekst, by wyrazić opinie na temat tego, jak do kwestii AIDS podchodzi kościół katolicki. Madonna wychowała się w katolickiej rodzinie, a temat religii wielokrotnie przewijał się w jej twórczości. „Myślę, że Kościół daje ciała. To obrzydliwość i hipokryzja. Gdzie tutaj miłosierdzie? To całkowicie sprzeczne z ideą chrześcijaństwa”.

Niektórzy mogliby zarzuć hipokryzję samej Madonnie, która do swojej płyty „Like a Prayer” dołączyła broszurę informacyjną na temat AIDS, mimo że sama zbiła fortunę, kreując się na seksualnie nienasyconą lisicę. „Mówię wprost, że mam cipkę i że mam kontakt z własną seksualnością i inni także mogą go mieć, jeśli chcą. Zachęcam do tego, ale nie mówię ludziom: idźcie i pieprzcie się, z kim popadnie. Można uprawiać seks, ale to musi być bezpieczny seks. Tego nie da się zignorować. To straszne, że ludzie myślą: „Boże, AIDS! Teraz nie wolno nam z nikim sypiać i do nikogo się zbliżać!”. Zachęcam innych do tego, by używali swojej wyobraźni. Aby byli twórczy”.

Wycieczka po domu Madonny dobiega końca. Madonna puszcza mi swoje najnowsze utwory, piosenki nagrane na ścieżkę dźwiękową filmu „Dick Tracy”. Choć na potrzeby jej roli Stephen Sondheim napisał trzy piosenki, te autorstwa jej samej, są, jak mówi, „zajebiste”. Ma zamiar wykonać kilka z nich w trakcie zbliżających się występów będących, jak mówi, połączeniem musicalu Busby Berkeleya, filmów „Kabaret” i „Mechaniczna pomarańcza” ze strojami rodem ze słynnego sklepu z bielizną, Frederick’s of Hollywood.

Madonna puszcza muzykę na cały regulator, a jej głos rozbrzmiewa w całym domu. Słuchamy piosenki „Hanky Panky”, w której Madonnie akompaniuje orkiestra dęta. Piosenka opowiada o klapsach. Madonna siada za mną na brzegu krzesła i uśmiecha się szeroko, widząc moją reakcję. „Myślę, że wydam tę piosenkę jako singel promujący ścieżkę dźwiękową” – mówi, gdy utwór dobiega końca.  Dlaczego kobieta, która przyznaje, że pragnie panować nad swoim życiem, znów śpiewa o byciu typową ofiarą? Czy nie ma już za sobą tego etapu? „Czuję, że jestem niegrzeczną dziewczynką, którą trzeba ukarać”. Madonna wzrusza ramionami w pełnej samoakceptacji. „Część mnie woła: „Pieprzę Was! I mówię wam to prosto w twarz!”. Ta część maskuje jednak drugą część mnie, która mówi: „Zostałam zraniona. Zostałam porzucona i nigdy już nie będę nikogo potrzebować. Znów mamy do czynienia ze stereotypami”. Madonna szuka kolejnego utworu. „Nie uporałam się jeszcze z moim kompleksem Elektry. Ostatnia scena teledysku „Oh Father”, w której tańczę na grobie mojej matki, stanowi próbę pogodzenia się z jej śmiercią. Musiałam pogodzić się z utratą matki i poczuciem winy za to, że odeszła, a potem z utratą ojca, który ożenił się ponownie z moją macochą. Byłam taką małą, złą, porzuconą dziewczynką. Nadal jestem zła. Geffen wysłał mnie do psychologa. Oczywiście do kobiety. Bardzo mi to pomogło. Nie wiem, czy wizyty u psychologa pomagają uporać się z samotnością, ale na pewno pomagają ją zrozumieć. Dzięki temu nie trzymam wszystkiego w sobie. Naprawdę mi to pomogło! No i Boże, na pewno ma pozytywny wpływ na moją pracę!”.

Madonna znajduje piosenkę, którą chciała mi puścić. To duet z Beattym, piosenka pt. „Now I’m Following You”, autorstwa Sondheima. Nie pojawia się w filmie, bo Beatty uznał, że postać Dicka nie powinna śpiewać. Ale Madonna i tak ma zamiar umieścić piosenkę na ścieżce dźwiękowej. Ich śpiew płynie z głośników, Madonna słucha. Nawet zachowuje się inaczej: siedzi wyprostowana, z rękami na podołku, jak dziewczynka zadowolona z siebie i z tego, że właśnie wygadała czyjąś tajemnicę.

Fryzjer Madonny przyjeżdża w momencie, w którym piosenka dobiega końca. Mała dziewczynka zmienia się w nastolatkę. Brunetka, z którą spędziłem całe popołudnie, zaraz zamieni się w tlenioną blondynkę, Madonnę, jaką wszyscy poznaliśmy. Madonna idzie do spiżarni po wielką paczkę chipsów o smaku barbecue, z łazienki przynosi kilka czasopism. Siada na stołku w kuchni, a fryzjer zabiera się do pracy. „Obawiam się, że jeśli jeszcze raz utlenimy Ci włosy, po prostu Ci wypadną” – ostrzega ją. „Zamknij się i rób swoje” – mówi, zagryzając chipsem. „O, spójrz!” – woła, wskazując na artykuł w gazecie, którą właśnie trzyma na kolanach. „Tu jest lista, co jest na topie, a co wyszło z mody. Widzisz? Blondynki są na czasie, a rude już nie”. Spoglądam na zdjęcia, które pokazuje Madonna, i widzę na nich nią samą w wersji blond i rudej. „Mam zamiar znów być na topie” – mówi ze śmiechem.