Madonnę z całą pewnością można nazwać obywatelką świata. Przez wiele lat swojej kariery mieszkała w wielu miejscach jak Los Angeles, Miami, Londyn czy Lizbona. Na mapie świata jest jednak jedno miejsce, w którym Królowa Popu czuje się jak w domu. Jest nim Nowy Jork. I właśnie to „miasto, które nie zasypia” razem z całym jego punkowym zapleczem zostało inspiracją trzeciego aktu widowiska „Confessions Tour”.
Słowo „punk” po angielsku oznacza coś zgniłego, pozbawionego wartości, śmieciowego. Kiedy Madonna przyjechała do Nowego Jorku pod koniec lat 70., w mieście ta subkultura rosła w siłę. To właśnie lata 70. XX wieku uznaje się bowiem za czasy największego rozkwitu tego zjawiska. Ojczyzną punka była co prawda Wielka Brytania, gdzie za jego „krzewicieli” uznano zespół Sex Pistols. Wkrótce jednak rozprzestrzenił się on na cały świat, ale w krajach bloku komunistycznego był zjawiskiem raczej marginalnym, a na pewno nie podstawowym.
Założeniem punka była niezgoda na instytucjonalizację życia społecznego. Punki nie zgadzali się początkowo na istnienie jakichkolwiek instytucji czy norm, które ograniczają wolność człowieka – w tym religii, środków masowego przekazu, a nawet policji czy wojska. Rewolucyjny jak na tamte czasy punkt widzenia był często punktem krytyki (a nawet przemocy) punków, ponieważ punk nieco mylnie utożsamiano z nihilizmem. Charakterystyczny strój, często wykonany w całości przez siebie samego z wykorzystaniem przedmiotów codziennego użytku, muzyka czy obyczaje były jednak faktycznie skutkiem ironicznego postrzegania narzucanych przez społeczeństwo i kulturę norm.
Narzędziem do wyrażania niezgody na otaczający świat była muzyka. Pod pojęciem punk rocka mieści się muzyka rockowa, która wyewoluowała w opozycji do „przekombinowanych” zdaniem punków twórczości zespołów grających hard rocka, rocka progresywnego czy rocka psychodelicznego. Podstawą punk rocka była prostota, a liryczną zawiłość zastąpiła prowokacyjna dosłowność i innowacyjny sposób przedstawiania tematyki miłości, seksualności, a także polityki czy problemów młodych ludzi.
Do punku, który prezentuje Madonna podczas Confessions Tour, należy jednak dopisać przedrostek „glam”. Glam punk to nic innego jak forma połączenia punk rocka z glam rockiem. Ten drugi zaś wywodzi się od słowa „glamour” i zgodnie z jego znaczeniem, wskazuje na przykładanie wagi do swojego wyglądu przez wokalistów. Ów wizerunek był często powodem kontrowersji. Przedstawicielem tego gatunku i jednocześnie wielką inspiracją Madonny był David Bowie. Madonna po raz kolejny sięgnęła więc do korzeni.
Madonna u schyłku lat 70. wpadła w subkulturę punkową i glam-punkową. Dziś jednak można stawiać pytanie – ile zostało w Madonnie z tamtej punkówy? W końcu punk z założenia opowiadał się przeciwko komercjalizmowi. Za „romans” z radiem i telewizją krytykowane były przecież takie zespoły jak np. Blondie („Heart of Glass” z inspiracjami disco uznano w niektórych nowojorskich kręgach za zdradę ideałów). Madonna to z kolei jedna z gwiazd, które wynalazły słowo „komercja” w takim znaczeniu, w jakim funkcjonuje dziś. Choć na tym polu również można zarzucić jej dwulicowość, bardziej należy to postrzegać jako przejaw jej „eklektycznej” natury, która składa się z punkowego światopoglądu, klasyki i kobiecości, której nauczył ją balet, feminizmu, a także kultury klubowej. Madonna na początku lat 80. bardziej romansowała z punkiem, niż w pełni identyfikowała się z subkulturą.
Mnogość jej wcieleń, barwy jej własnego „ja” rezonują w tak różnych od siebie aktach jej koncertów. W przypadku „Confessions Tour” nie jest inaczej.
Trzeci akt show rozpoczyna wideo o tematyce polityczno-społecznej, jakich wiele pojawiło się na koncertach Madonny po 2000 roku. Piosenkę „Sorry” zmieniono w taki sposób, aby nabrała nowego znaczenia. Powtarzające się słowa „Don’t talk, don’t speak” zestawiono z obrazami katastrof naturalnych (pożary, martwe zwierzęta, susza, topniejące lodowce) i ludzi ze świata polityki (George W. Bush – prezydent USA, Condoleezza Rice – amerykańska sekretarz stanu, Saddam Husajn – dyktator Iraku, Osama Bin Laden, Adolf Hitler, papież Benedykt XVI). Ujęcia te poprzetykane są niewykorzystanymi scenami z teledysku „Sorry”, z Madonną w fioletowym body, stojącą na tle ściany LED. Jednym z tych ujęć jest to przedstawiające piosenkarkę pokazującą do kamery środkowy palec. Można więc odnieść wrażenie, jakby Madonna kierowała swoje słowa do „wielkich tego świata”, którym każe przestać mówić „przykro mi” i głosić przemówienia pełne pustych słów, ponieważ nie rozwiązują one problemu – planetę nadal trawią klęski, a ludzie umierają z głodu lub na wojnie.
Podczas gdy wideo wyświetlane jest w tle, na bocznych platformach pojawiają się tancerze – kobieta i mężczyzna. To Leroy „Hypnosis” Barnes i Marquisa Gardner znana pod pseudonimem „Miss Prissy”. Choreografia to tak naprawdę zejście z bocznych platform i walka obu postaci. Trudno odgadnąć jej symbolikę, jednak można odnieść wrażenie, że chodzi w tym o walkę różnych stron o dominację na świecie. Kiedy jedna strona wygrywa, druga odpowiada kontratakiem i tak historia to nieustanne pasmo zadr i konfliktów. Znamienne jest bowiem to, że w tym występie żadna ze stron nie jest faworyzowana. Tak jakby siłą napędową ich działań była owa walka sama w sobie. Kończą ją oni dopiero, kiedy docierają na koniec głównego wybiegu, do mniejszej sceny, gdzie nawzajem zakrywają sobie usta, jakby chronili się przed powiedzeniem prawdy. W uścisku tym siłują się, kiedy zapadnia, na której stoją, zaczyna opadać, aż w końcu znikają pod sceną. Na ekranach z kolei wyświetlany jest jaskrawoczerwony napis „Is Anyone Listening?” [„Czy ktoś słucha?”].
Po chwili arenę ogarniał mrok. Dźwięk remiksu „Sorry” rozpływał się niczym zepsuta taśma magnetofonowa, zagłuszany przez brzmienie gitar elektrycznych. Obiekty, na których odbywały się koncerty, znikały wówczas w mroku.
Wraz z dźwiękami gitary na bocznych ekranach i ustawionym między nimi ekranie-kurtynie pojawiały się rysowane kontury nowojorskich wieżowców – od zewnątrz do środka – a wyglądało to, jakby ich zarys i wypełnienie były wykonane światłem. Postacie na scenie, za owym półkolistym ekranem, oświetlane są stroboskopowym światłem, dzięki czemu publiczność widzi je, ale trudno wśród nich kogokolwiek rozpoznać.
Kiedy ekran podnosi się do góry, oczom publiczności ukazuje się Madonna w czarnej kurtce-pilotce, z kołnierzem z czarnych piór. Podobnie jak resztę strojów, tak i ten pochodził z domu mody Jean Paul Gaultier.
Madonna stoi przy statywie z mikrofonem z gitarą. Grać jednak zaczyna dopiero od refrenu „I Love New York”. Piosenkarka w tekście szydzi nieco z miast takich jak Los Angeles i Londyn, ale podczas koncertów w tych miejscach czuła, że musi się wytłumaczyć – w Mieście Aniołów jeszcze przed piosenką prosiła, aby nie brać jej osobiście, a w Londynie tłumaczyła, że kocha stolicę Wielkiej Brytanii, ale Nowy Jork to część jej osobistej historii i nie stałaby tu dzisiaj, gdyby nie Wielkie Jabłko.
Każdy fan z pewnością zna słowa „I Love New York” i wie, że w sugestywny sposób Madonna każe w nim „iść do domu” wszystkim, którzy nie czują mocy tego miasta. Na koncertach była jednak mniej subtelna. I tak tekst:
If you don’t like my attitude then you can F off
Just go to Texas, isn’t that where they golf
…został zmieniony na wersję pozbawioną cenzury, a na większości koncertów Madonna krzyczała:
Just go to Texas where you can suck George Bush’s dick!
[Jedź do Teksasu, gdzie możesz ssać Bushowi kutasa przyp. tłum.]
Zapewne wielu z Was zastanawia się, dlaczego – poza demonstracją swojej niechęci do 43. prezydenta USA – artystka zdecydowała się na tego typu niecenzuralny tekst. Teksas, o którym wspomina Madonna, to jeden z najbardziej konserwatywnych stanów. Od 1976 roku nie zwyciężył w nim żaden kandydat na prezydenta z ramienia demokratów. Ponadto zanim Bush junior został prezydentem, piastował urząd 46. gubernatora Teksasu.
Warto nawiązać jeszcze do sloganu „I Love New York”, czy też raczej I ❤ NY, do którego odnosi się Madonna zarówno w tekście piosenki, jak i który ma na pasku od gitary podczas jej koncertowego wykonania.
Slogan ten powstał w 1977, kiedy departament turystyki stanu Nowy Jork zlecił wykonanie towarzyszącego mu emblematu Miltonowi Glaserowi. Glaser, ceniony artysta, znany głównie z grafik i plakatów, wykonywał projekt nieodpłatnie i na szybko narysował go na odwrocie koperty podczas przejazdu taksówką po mieście. Miał on być bowiem krótkotrwałym znakiem promocyjnym turystyki w stanie Nowy Jork. Wkrótce jednak okazało się, że emblemat robi wielką karierę w popkulturze. Obecnie jest on obecny niemal na każdej pamiątce turystycznej z Nowego Jorku, jednak wbrew obiegowej opinii – odnosi się on nie tylko do miasta Nowy Jork, ale przede wszystkim do całego stanu. Właścicielem praw autorskich do loga jest bowiem agencja rozwoju gospodarczego stanu Nowy Jork. Aby możliwe było jego wykorzystanie, konieczne jest uzyskanie specjalnej licencji. Wygląda jednak, że Madonna nie musiała jej załatwić, ponieważ napis na jej pasku od gitary – mimo iż podobny i wytwarzający oczywiste skojarzenia – nie jest identyczny jak na słynnym emblemacie.
Piosenka o Nowym Jorku w części poświęconej nowojorskiemu punkowi nie jest przypadkowa. W końcu wyraźnie słychać w niej – tak w wersji albumowej, jak i koncertowej – gitarowy riff z „High Society” – punkowego utworu Madonny z początku lat 80., kiedy próbowała rozwinąć skrzydła jako wokalistka pod skrzydłami Gotham Management, firmy zarządzanej przez jej pierwszą managerkę Camille Barbone.
Barbone, starająca się o kontrakt z „poważną” wytwórnią, załatwiła swojej podopiecznej nagrania demo, mające być kartą przetargową. Wśród nich znalazła się piosenka „High Society”, a także „I Want You (Take Me)”, „Love On The Run” i „Get Up”. Mimo wytężonej pracy i nakładów finansowych, Barbone nie była jednak w stanie pozyskać upragnionego kontraktu. Madonna z kolei coraz bardziej czuła, że marnuje swój czas, co przełożyło się na zawodowe spięcia. We wrześniu 1981 roku kończyła się ich umowa. Madonna zwlekała z jej przedłużaniem, usprawiedliwiając zwłokę tym, że poprzednie zobowiązania (pozyskanie kontraktu z wytwórnią płytową) nie zostały dopełnione. Camille czuła, że ambitna artystka może nie chcieć dłużej z nią współpracować, dlatego zagroziła, że jeśli umowa nie zostanie podpisana, odwołany zostanie zaplanowany koncert w Underground Club. Przyparta do muru Madonna podpisała umowę, wystąpiła w klubie, a nawet zagrała jako support Davida Johansena w noc sylwestrową 1981 roku. Po występie wybrała się z nim na przyjęcie, które zorganizowała nowa stacja MTV i gdzie roiło się od „łowców głów” kuszących ofertami. Tam poznała ludzi z kręgów Sire Records – „wytwórni-satelity” Warner Bros Records. Niecałe dwa miesiące później Camille Barbone i jej wspólnik Bill Lomuscio zostali wezwani na spotkanie z prawnikiem Jayem Kramerem, który oświadczył, że Madonna wypowiada im umowę. Stawiając na ostrzu noża sprawę, Madonna zyskała wówczas co prawda kontrakt, ale traciła całość swojego repertuaru. Prawnym właścicielem nagrań była agencja Gotham Management. Madonna nie zamierzała jednak odpuszczać. Kiedy mogła sobie już na to pozwolić, zdecydowała się na odzyskanie zapomnianego materiału. Jego prawną właścicielką została jednak dopiero w 1992 roku, po wygranym procesie o uznanie praw autorskich. Na mocy tego wyroku było możliwe użycie sampla z „High Society” w „I Love New York”.
Koncertowa wersja tego utworu różni się jednak nieco od albumowej, głównie przez to, że Madonna dodała jej znacznie więcej rockowego pazura. Słyszalne było to zwłaszcza w końcówce, gdy ona i jej główny gitarzysta Monte Pittman starali się zrobić jak największy hałas, m.in. pocierając gitarę o gitarę. Wraz z ostatnim uderzeniem w struny instrumentu, na arenach rozbłyskały światła i robiło się niemal całkowicie jasno.
Piosenka była też wyśmienitą okazją, by zaprosić specjalnego gościa. Na koncercie w Paryżu (31 sierpnia) do artystki dołączył Lenny Kravitz, akompaniujący jej na gitarze. Choć mało osób poza kręgiem fanów to wie, Madonna i Lenny spotykali się przez krótki czas. Lenny zaśpiewał nawet w chórkach w piosence „Justify My Love”, która pierwotnie była listem napisanym do niego przez jego ówczesną dziewczynę. Mimo że związek Madonny i Kravitza nie zdążył się przerodzić w nic poważnego, oboje do dziś pozostali w przyjacielskich relacjach.
Kolejną piosenką, którą Madonna prezentowała publiczności, był tytułowy utwór z jej siódmego albumu – „Ray of Light”. Piosenka w wersji z płyty była śpiewana w wyższej tonacji, ponieważ William Orbit postanowił „zmęczyć” Madonnę dla lepszego efektu. Aby wygodniej było jej śpiewać ją na żywo, tonację znacznie obniżono. Aranżacja również opierała się w głównej mierze o gitarę elektryczną, a prostota riffów wpasowywała się idealnie w punkową stylistykę, która przecież miała szydzić z „przekombinowanych” melodii.
W występie tym Madonnie towarzyszyli tancerze. Ubrani w czarne koszule i spodnie, uzupełnione białymi dodatkami takimi jak krawaty, paski czy sznurówki trampek, wykonywali robotyczny taniec wymagający idealnej synchronizacji – momentami żaden z nich nie widział pozostałych. Do swoich strojów podczas koncertów w Tokio i Osace założyli oni samurajskie przepaski w kolorach japońskiej flagi.
Tłem występu były obracające się galaktyki i gwiazdy, a podczas mostku wschód słońca (motyw powtarzający się w tej piosence bardzo często w tym samym miejscu). Symbolika wschodu słońca jest dość oczywista i wiąże się ze zmartwychwstaniem, nowym początkiem, zapowiedzią zmian. Odzwierciedla to tym samym duchową przemianę Madonny, której doświadczyła w połowie lat 90.
Pod koniec występu tancerze znikają pod sceną, wskakując pojedynczo do otworu z opuszczoną zapadnią na końcu wybiegu. Madonna z kolei rzucała w publiczność piórka, z pomocą których grała na gitarze.
A skoro mowa o zapadniach i wybiegu, warto w tym miejscu przywołać kilka technicznych wiadomości na temat sceny. Cała jej powierzchnia to około 465 metrów kwadratowych. To prawie dwa razy tyle, ile używa się standardowo podczas koncertów. Cały set wykonano w czterech egzemplarzach, które podróżowały po świecie równolegle, a z miasta do miasta scenę przewoziły 24 ciężarówki. Jej całkowita waga to ponad 200 ton, z czego 70 ton to waga nagłośnienia i oświetlenia wiszącego nad główną sceną.
Szerokość głównej sceny wynosiła 19,5 metra. Znajdująca się na niej obrotowa platforma miała z kolei (w zależności od źródeł) 12 lub 14 metrów średnicy i była w stanie obracać się z prędkością 26 km/h. Mniejsza scena na końcu wybiegu, mająca podłogę z łączonych segmentów będących ekranami, była zbudowana na planie kwadratu o boku niecałych 5 metrów. Ze sceną główną łączył ją wybieg o długości 18 metrów i szerokości 2,4 metra. Boczne platformy to z kolei kwadraty o boku 3,7 metra. Dystans między Madonną a publicznością wynosił w minimalnej odległości 1,2 metra.
Techniczne dane wraz z wysokościami poszczególnych elementów sceny podane są na schemacie:
A jeśli kogoś ciekawi, w jaki sposób Madonna i tancerze poruszali się między kulisami pod sceną główną a platformą na końcu wybiegu, z odpowiedzią przychodzą również zdjęcia, które zrobił użytkownik forum Madonna Infinity – SteveM. Na całej długości wybiegu na szynach przesuwany był specjalny wózek umożliwiający szybki transport na drugą stronę, a przy tym bezpieczny (pod wybiegiem panowała absolutna ciemność).
Madonna zdejmuje kurtkę wraz z pierwszymi uderzeniami perkusji. Kolejna piosenka w setliście to „Let It Will Be”, z tym, że jej aranżacja w głównej mierze opiera się na remiksie dostępnym na singlu „Sorry” – „Paper Faces Mix” – autorstwa Stuarta Price’a.
Śpiewając piosenkę, Madonna przemierza scenę chwiejnym krokiem. W kontekście słów piosenki opowiadającej o sławie, która z jednej strony jest paliwem napędowym działania Madonny, ale z drugiej strony tym, co odarło ją z prywatności i anonimowości, należy rozumieć to zachowanie jako metaforę bycia „pijanym sławą”. Madonna – wówczas już doświadczona supergwiazda – zdaje się dawać lekcję młodszym pokoleniom. Opowiada o tym, że sława to nie tylko uwielbienie tłumów, ale też wiele wyrzeczeń. Z jednej strony rozkoszuje się nią, ale z drugiej przeklina. W kontekście punkowego wydźwięku aktu, można to rozumieć trochę jak satyrę na popularność i konsumpcjonizm, ale jednocześnie nie można tego traktować całkowicie na poważnie. Słowa przeciwko sławie wypowiada bowiem kobieta, która jednocześnie istnieje dzięki niej. Dlatego w „Let It Will Be” słychać ten rozdźwięk pomiędzy dobrymi i złymi stronami popularności.
Wiele osób zapewne pamięta z koncertowego nagrania moment, w którym Madonna bierze od widza kapelusz i wkłada go sobie na głowę, by następnie rzucić go w publiczność, kiedy dotrze na koniec wybiegu. Prawda jest taka, że mężczyzna ten był podstawioną osobą z ekipy Madonny – był on obecny na większości koncertów, stając się niezmiennym elementem choreografii. Dzięki temu jednak z każdego koncertu jeden fan wychodził z kapeluszem, który miała na głowie Madonna.
Choć na pierwszych koncertach Madonna była „grzeczna”, sytuacja zmieniła się w miarę, jak piosenkarka zaczęła docierać się i lepiej poznawać z ekipą techniczną. Ponieważ na ekranach w tle wyświetlano ujęcia rzucane nań w czasie rzeczywistym (przepuszczone przez fioletowy filtr i zniekształcone za pomocą zwielokrotnień), przy końcu wybiegu obecni byli kamerzyści. W miarę nabierania śmiałości, piosenkarka zaczynała coraz bardziej zbliżać się do ich obiektywów, a nawet szarpać kamery. Chwilę później na scenie głównej tarzała się i wykopywała w powietrze, jakby walcząc z niewidzialnym przeciwnikiem.
Pod koniec piosenki Madonna wraca w stronę sceny głównej, by usiąść na schodach łączących ją z wybiegiem. Był to jej moment na złapanie tchu po wyczerpującym tańcu oraz okazja do nawiązania bliższego kontaktu z publicznością. Zazwyczaj w tym miejscu Madonna dziękowała swojemu zespołowi, prosząc publikę o dziękczynny aplauz dla dziesiątek ludzi pracujących podczas trasy. Oprócz tego zdarzały się pogadanki z fanami – kilkukrotnie Madonna zareagowała na znajome twarze pod sceną, pytając stałych bywalców, ile razy byli już na koncertach. Ciekawa sytuacja miała miejsce w Pradze – młody fan, zapytany na ilu koncertach był, odparł, że na piętnastu. W nagrodę piosenkarka nachyliła się i ucałowała go w usta, ku żywej reakcji pozostałych widzów.
Innym razem w Londynie, na koncercie z 13 sierpnia, wspomniała, że jest niewyspana, ponieważ kamienica obok jej domu jest w remoncie:
Zeszłej nocy spałam tylko trzy godziny, bo mam w domu dźwięki prac budowlanych w stereo. Dziś rano byłam tak zmęczona, że pomyślałam: „Ja pierdolę, nie dam rady dziś wystąpić”. Ale dostaję mnóstwo energii dzięki uśmiechom na Waszych twarzach.
Oczywiście brytyjska prasa postanowiła rozdmuchać temat i udała się z prośbą o wyjaśnienia do firmy remontowej. Kierownik budowy udzielił więc wyjaśnienia na łamach prasy:
Zwykle pracujemy od 8:30 rano, ale zgodziliśmy się być cicho przed 10:00, żeby Madonna mogła się wyspać. Mamy pracę do wykonania. Jestem zaskoczony, że postanowiła się poskarżyć.
W dzień swoich 48. urodzin Madonna grała ostatni koncert w Londynie. Moment odpoczynku po „Let It Will Be” wykorzystała na emocjonalną przemowę:
Nie mogłabym wymyślić lepszego sposobu na spędzenie moich urodzin i prawdę mówiąc, jest to o niebo lepsze niż sposób, w jaki spędziłam je w zeszłym roku! Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, kiedy leżałam w łóżku z dziesięcioma złamanymi kośćmi, napompowana morfiną, że będę miała tak niesamowity rok, odpowiedziałabym: „Tak, jasne, i jestem królową Anglii!”.
Czuję się wdzięczna, pobłogosławiona i kochana. Chcę też powiedzieć wszystkim oglądającym dzisiejszy koncert, że patrząc na widownię, widzę flagi wszystkich narodów, widzę ludzi z różnych środowisk, o różnym kolorze skóry, mówiących różnymi językami, mających różne systemy przekonań, wykształcenie, poglądy – wszyscy jesteśmy tak różni, a jednak jesteśmy tu razem jako jedność. To jest dowód na to, że możemy to zrobić w pozostałej części świata. Najlepszym prezentem urodzinowym, jaki możecie mi podarować, jest opuszczenie tego miejsca dzisiejszego wieczoru z tym uczuciem w sercu – że jesteśmy jednością.
W ramach Confessions Tour Madonna po raz pierwszy w swojej karierze udała się do Rosji. Koncertując na stadionie Łużniki w Moskwie, artystka wykorzystała ten moment, by zaśpiewać z całym zespołem „Give Peace a Chance” z repertuaru Johna Lennona, jako element swojej antywojennej wypowiedzi. Dodała także kilka słów krytyki pod kątem swojej ojczyzny:
Ameryka jest wolna, ale nikt nie mówi tego, co myśli.
Kolejnym utworem, który Madonna prezentowała podczas koncertu, był „Drowned World/Substitute For Love” w akustycznej aranżacji. Podczas refrenu wspomagał ją swoim wokalem Yitzhak Sinwani. Występ był bardzo intymny i oszczędny jak na warunki towarzyszące innym piosenkom z koncertu. Madonna po prostu siedziała na schodach i śpiewała, oświetlona pojedynczym reflektorem. Piosence nie towarzyszyły żadne wizualizacje – jedynie oświetlona błękitnym światłem scena.
Mało osób wie, że pierwotnie przygotowana aranżacja „Drowned World…” zawierała fragmenty „Nothing Fails”. Choć w internecie można znaleźć przygotowane na próbach demo, elementy singla z „American Life” zostały usunięte z niewiadomych powodów.
Po wykonaniu emocjonalnego, akustycznego utworu z płyty „Ray of Light”, Madonna wstawała, by wziąć gitarę i usiąść na krześle na głównej scenie. Jeszcze przed piosenką przedstawiała towarzyszącego jej Yitzhaka. Dla wielu fanów z pewnością zaskoczeniem była akustyczna wersja „Paradise (Not For Me)”. Wybór utworu był tym ciekawszy, że była to niesinglowa piosenka sprzed kilku lat. Zapewne jednak powodem, dla którego wybór padł akurat na nią, była możliwość łatwego dokonania zmian w tekście – zamiast francuskojęzycznej zwrotki, tekst wyśpiewywał Yitzhak po hebrajsku. Był to jego moment, w którym Madonna jedynie siedziała obok, grając na gitarze.
Niektóre wersy w wykonaniu Madonny były na żywo modyfikowane przez vocoder. Robotyczny dźwięk na wybranych wersach był możliwy, ponieważ wszystkie instrumenty i dźwięki z mikrofonów, zanim dotarły do głośników, przepuszczane były przez konsolę Stuarta Price’a, który na żywo mógł reagować i podejmować zabiegi. Tego typu rozwiązanie było bardzo nietypowe, ale tym samym łączyło koncert z realiami grania muzyki w klubach.
Tłem scenicznym podczas „Paradise (Not For Me)” było kwitnące drzewo przywodzące na myśl wiśnię w japońskim stylu. Z drzewa tego opadają kwiaty. Jeśli przyjmiemy, że to faktycznie wiśnia, symbolika zdaje się odpowiadać tekstowi piosenki. Wiśnia oznacza bowiem niespełnioną, beznadziejną miłość, pełną smutku i tęsknoty, ale wierną i oddaną. W japońskiej mistyce kwiat wiśni niesiony przez wiatr – co ma miejsce właśnie na projekcji – jest z kolei symbolem idealnej śmierci. Symbolika ta jest o tyle czytelna, że drzewo ukazane zostało na tle zachodzącego słońca, a im bliżej końca piosenki, tym kwiatów jest mniej, aż wreszcie zastępuje je padający deszcz, a drzewo pozostaje z gołymi gałęziami.
Madonna i Yitzhak znikali za opuszczanym ekranem, nie ruszając się z miejsca. Ich postacie rozmywały się w świetle, które na nim rozbłyskało, by chwilę później zgasnąć, kończąc tym samym trzeci akt koncertu.
Spośród wszystkich części Confessions Tour, trzeci akt jest najbardziej dynamiczny. Obok muzycznych „petard” jak „I Love New York” czy „Let It Will Be”, umieszczono akustyczne ballady, dające Madonnie okazję na złapanie oddechu przed czwartym aktem, znacznie bardziej wymagającym fizycznie. Była to także część koncertu, w której Madonna była najbliżej z publicznością. Nie tylko siedząc bardzo blisko, przybijając piątki czy rzucając w tłum kapeluszem, ale także nawiązując kontakt z widownią i rozmawiając z fanami. Dzięki temu wielu z nich z pewnością nigdy nie zapomni swojego udziału w tym koncercie.
Krystian