Madonna: o muzyce, życiu i nie tylko

Billboard

listopad 1992
Larry Flick

Tłumaczenie: RottenVirgin


Madonna nigdy nie zaprzestaje prób sprawdzenia, gdzie przebiegają granice uznania szerokiej publiczności. Jej kontrowersyjna, bestsellerowa książka „Sex” z przedstawionymi w niej mocnymi, zmysłowymi, a czasem dowcipnymi ilustracjami mniej typowych upodobań seksualnych, na czele z homoseksualizmem i sadomasochizmem, jest wyzwaniem rzuconym sztywnym konserwatystom. Odpowiedzią wielu czytelników było oburzenie, inni z kolei chwalili Madonnę za próbę zgłębienia i zmierzenia się z tematyką, o której wcześniej rozmawiano jedynie prywatnie.

A płyta „Erotica”? Podobnie jak książka „Sex”, jej pierwsza płyta studyjna od czasu albumu „Like a Prayer” z 1989 roku ucieleśnia bardziej liberalną kreatywność, która celuje w poszerzenie definicji radiowej przystępności. Urocze przyśpiewki w rodzaju starych przebojów takich jak „Cherish” czy „Material Girl” zastąpiły inteligentne, melancholijne utwory w rodzaju przejmującego, mierzącego się z tematem AIDS „In This Life” czy mocne kawałki w stylu taneczno-hiphopowym jak „Words” czy „Waiting”.

Pod wieloma względami „Erotica” wydaje się być powrotem do klubowych korzeni. Nie dziwi też to, że singel „Erotica” w tym tygodniu trafił na pierwsze miejsce listy Billboard Club Chart, i to zaledwie niecały miesiąc po ukazaniu się remiksów utworu autorstwa Louie Vegi, Kenny’ego Gonzaleza i Williama Orbita.

Pomijając mocną, liryczną stronę albumu, jego siłę stanowi także wkład Shepa Pettibone’a i Andre Bettsa, których Madonna zmyślnie mianowała swoimi współpracownikami. Choć wywodzą się z przeciwnych muzycznych biegunów (Pettibone jest uznawany za autora pionierskich remiksów, Betts zaś jest debiutantem w branży hiphopowej), razem stworzyli serię harmonijnie brzmiących utworów, czerpiących wystarczająco dużo z brzmienia ulicy, by przez kolejne miesiące rozpalać klubowe parkiety, a jednocześnie na tyle przystępnych, by utrzymać się na liście przebojów Top 40. Następnym razem przyjrzymy się bliżej chłopakom współpracującym z Madonną.

Poniżej fragmenty naszej ostatniej rozmowy z Madonną, która właśnie przygotowuje plan działania swojej nowo powstałej wytwórni Maverick, filii Warner Bros., a także przygotowuje się do wydania kolejnego singla, „Deeper and Deeper”. Piosenka, która ma się ukazać pod koniec tego miesiąca, została zremiksowana przez Pettibone’a i Davida Moralesa i w tej wersji można ją już usłyszeć w klubach.

To z pewnością Twoja najbardziej klubowa płyta. Czy takie było Twoje zamierzenie?

Gdy wyszłam za mąż i przeprowadziłam się do Kalifornii, starałam się odnaleźć w nowym stylu życia, wiesz, spacery po plaży i tak dalej. To oczywiście jeden ze sposobów na zdobywanie życiowych doświadczeń. Potem jednak wróciłam do Nowego Jorku, do moich korzeni, do sceny klubowej, która w początkach kariery tak bardzo mnie inspirowała. Nie ma nic lepszego niż wyjście do Sound Factory w sobotni wieczór. Lubię wtedy siadać na głośniku i obserwować, jak ludzkość pulsuje, jak stapia się w jedno. To fantastyczne. I właśnie to mnie porusza. Taką muzykę pragnę tworzyć.

Środowisko taneczne wspierało Cię przez całą Twoją karierę.

Oczywiście. Identyfikuję się ze słabszymi. Myślę, że dostaję niezły wycisk, podobnie jak środowisko taneczne i gejowskie. Wygląda na to, że w kupie raźniej (śmiech). Na pewno nie czułabym się komfortowo w jakimś klubie country w Connecticut. Dla tych ludzi jestem dziwadłem. Chcę przebywać tam, gdzie ludzie czują, że są inni, ale że nie są dziwakami. Że po prostu są inni.

Co sądzisz o remiksach „Erotiki”?

Uwielbiam wszystkie remiksy z „Madonna in My Jeep”. Mogłyby być świetną ścieżką dźwiękową do seksu. Ale ogólnie rzecz biorąc, remiksy „Erotiki” nie zwalają mnie z nóg. Myślę jednak, że to dlatego, że pracując nad utworami, remiksy były dla nas punktem wyjścia. Według mnie, trudno było jeszcze bardziej ulepszyć „Eroticę”. Nie zrozum mnie źle, autorzy remiksów odwalili kawał dobrej roboty, ale żaden z tych remiksów nie jest tak seksowny jak pierwowzory.

Co sądzisz o swoich starszych utworach?

[śmiech] By to stwierdzić, chyba musi minąć znacznie więcej czasu. Czasem myślę sobie: „Naprawdę tak wtedy myślałam? Boże, ale się zmieniłam!”.

Porozmawiajmy o współpracy nad płytą z Shepem i Dre. Obaj natchnęli Cię do wielu nowych rozwiązań, jeśli chodzi o śpiew. Weźmy np. rap w piosence „Waiting”.

Czy to nie wspaniałe? W piosence wykorzystano wokal z wersji demo. Obecnie pisząc i nagrywając piosenki, staram się nie przedobrzać, nie przykładać do wszystkiego aż tak wielkiej wagi. Nie cierpię nagrywać w budce wokalowej, odseparowana od świata. Lubię nagrywać w pomieszczeniu, gdzie wszyscy mnie otaczają, lubię, jak przez mikrofon słychać wszystkie odgłosy z pomieszczenia. Zawsze najbardziej mnie interesuje to, jak wypada utwór w pierwszym podejściu. Podoba mi się jego pierwsza, surowa interpretacja, jeszcze zanim zaczynam nad nią rozmyślać i udoskonalać ją. Najprawdziwsze emocje często uzewnętrzniają się właśnie za pierwszym razem.

Dlaczego nie zaprosiłaś do współpracy ludzi o wyrobionej renomie? Dlaczego podejmujesz ryzyko, z którym wiąże się współpraca z nieznanymi producentami?

Interesują mnie poszukiwania tego, co nieznane i wydobywanie tego na światło dzienne. Kompletnie nie interesuje mnie współpraca z ludźmi będącymi częścią uznanego środowiska, czy z ludźmi, którzy nie wykraczają poza znany sobie obszar. Jestem typem pioniera. Chcę zgłębiać nieznane terytoria, podejmować ryzyko. Ludziom nie zawsze będzie się to podobać, nie zawsze będą chcieli wydawać na to pieniądze. Jednak dla mnie to jedyny sposób na to, by być szczęśliwą jako artystka. Shep i Dre nadal są nieociosani, są młodzi i łakną nowych doświadczeń. Współpraca z takimi ludźmi jest niezwykle ekscytująca.

Wydaje mi się, że w piosenkach z tej płyty jest więcej niepokoju niż seksu.

Myślę, że wiele osób myśli, że jestem smutną, samotną, zimną kobietą, że w moim głosie przebrzmiewa samotność. Być może to prawda. Myślę, że z piosenek na tej płycie bije cynizm. Napisałam już sporo piosenek o radości życia, śmiechu, miłości, tańcu. To wspaniałe sprawy, ale życie to nie tylko zabawa i radość. Któż miałby ochotę słuchać piosenek w stylu: „Kocham Cię skarbie, jesteś spełnieniem moich marzeń”? Myślę, że moja płyta opowiada o współczesnej kobiecie – kobiecie lat 90., inteligentnej, odnoszącej sukcesy, a przy tym miewającej problemy. Na przykład „Bye Bye Baby” opowiada o związku, w którym facet usiłuje zrobić kobietę w konia, na co ona odpowiada: „To nie przejdzie”. „Where Life Begins” to piosenka o tym, że jeśli chcesz ze mną być, musisz polubić seks oralny. Samo życie.

Czy uważasz, że ludzie są zdezorientowani, widząc kobietę, która potrafi przejąć kontrolę nad swoim życiem seksualnym?

Jak najbardziej! Nie znam ani jednej dziewczyny, z którą nie przeprowadziłam rozmowy na ten temat. Facetom wolno na ten temat mówić. Nie silę się na feministkę, ale ta płyta opowiada o kobiecie, która panuje nad swoim życiem. Opowiadam na niej o tym, o czym zwykle się nie mówi – o robieniu laski i złamanym sercu… Nie jest to ładny obrazek, daleko tu do ideałów, ale takie jest życie.

Mężczyźni od lat nie pisali o seksie oralnym, prawda?

Oczywiście że nie! I nagle piszę o tym ja i wybucha skandal. Myślę sobie wtedy: „O nie, nie dam się zamknąć w pudełku, które mi przypisaliście”. O to właśnie chodziło w mojej książce. O to, by wywołać oburzenie. Żartuję z cudzego oburzenia. W pierwszej kolejności poruszam jakiś temat i robię to tak, by wywołać określoną reakcję, po czym na nią odpowiadam. Ludzie uważają, że ryję im głowy.

Wygląda na to, że niektórzy czują się zagrożeni przez tych, którym fantazje seksualne nie przeszkadzają w codziennym życiu…

Nie chcą postrzegać nas jako ludzi szczęśliwych. Chcą przedstawiać nas jako postaci tragiczne, ludzi smutnych, samotnych czy zdesperowanych. Trudno jest być innym. Trudno jest być zarówno sławnym, jak i innym – ale tylko taka opcja mnie interesuje (śmiech). Nie przeszłam przez to wszystko po to, by skończyć jako jedna z wielu.

Czy martwi Cię to, że ta cała medialna wrzawa odwraca uwagę ludzi od Twojej muzyki?

Tak, martwi mnie to. Słyszę na przykład, że ludzi oburzyła moja książka, po czym dowiaduję się, że nigdy jej nie przeczytali. Nie poświęcają czasu na to, by słuchać, rozumieć, czytać.

Co na tym etapie życie motywuje Cię do tworzenia muzyki?

Moja twórczość nie ma nic wspólnego ze sławą i pieniędzmi. Opowiadam historie, chcę coś przekazać. Uważam, że ludzie, ludzkość, jest niezwykle inspirująca – niezależnie od tego, czy mnie szokuje, czy wzbudza we mnie obrzydzenie, czy też wzrusza do łez. Im sławniejsza się staję i im częściej zderzam się z rzeczywistością, która przybiera wszelkie formy i kształty – zwłaszcza teraz, po wydaniu książki, czy kiedy słucham jak ludzie w „Sally Jessy Raphael” kłócą się o mnie – tym bardziej uderza mnie głupota ludzi. Po czym myślę sobie: „Boże, ileż oni nie wiedzą”. To daje mi kopa. Ludzka głupota sprawia, że chcę chłonąć jeszcze więcej informacji. Inspiruje mnie to do tego, aby oświecać. Lubię to robić poprzez snucie opowieści w moich piosenkach, teledyskach, w czymkolwiek, czym się zajmuję. W swoich utworach przedstawiam sytuacje nietypowe. Moje piosenki opowiadają o prawdziwych ludziach.

W jaki sposób utrzymujesz łączność ze światem zewnętrznym, ze zwykłymi ludźmi?

Nie zamieszkam w rezydencji na wzgórzu, nie odetnę się od świata. To nie w moim stylu i nie tam są moje korzenie. Tak, interakcja ze światem jest czasem uciążliwa, ale mam na to sposób. Muszę mieć łączność ze światem i ludzkością, w przeciwnym razie po prostu umrę.