„The Celebration Tour” Madonny to coś więcej niż tylko kolejny koncert największych przebojów

Pitchfork

18 października 2023
Shaad D’Souza
Zdjęcia: Kevin Mazur
Tłumaczenie: Krystian

Nowy koncert popowej mistrzyni oferuje wycieczkę z przewodnikiem po jej muzycznej historii, nie sprawiając przy tym wrażenia wystawy muzealnej.

Podczas trasy „Renaissance” Beyoncé nosi się srebro, zgodnie z dekretem królowej. Na trasie „Eras” zakłada się strój, który odpowiada twojemu ulubionemu etapowi kariery Taylor Swift. Na „Celebration” Madonny – trasie, która rozpoczęła się w Londynie w zeszły weekend – stroje tłumu były zdecydowanie bardziej stonowane, ale równie pełne oddania. Szybki przegląd ujawnił, że spora część publiczności – głównie kobiety w średnim wieku i geje – miała na sobie koszulki z poprzednich tras Madonny: rzadkie repliki z „Girlie Show” z 1993 roku, jaskrawe koszulki sprzedawane podczas trasy „Confessions” w 2006 roku i niezwykle pożądane kurtki bomberki z „Blond Ambition” sprzed 33 lat. Wiele z tych starych rzeczy było zniszczonych i wyblakłych – ale noszonych z ekstatyczną dumą.

Koszulki tworzyły odpowiedni uniform, biorąc pod uwagę niewypowiedziany główny temat show: „Wciąż daję radę”. Pierwsza od siedmiu lat arenowa trasa koncertowa Madonny zasłużyła na swoją nazwę, jako że jest to celebracja zarówno jej niezwykłego kunsztu, jak i faktu, że owszem, wciąż śpiewa i tańczy, mimo że prawie wszyscy jej rówieśnicy są na emeryturze, nie żyją lub zostali zdegradowani do formatu „oldies”. 65-latka prawie umarła w połowie tego roku, po tym jak wylądowała w szpitalu z infekcją bakteryjną. I chociaż nie odniosła się bezpośrednio do swojej choroby podczas wtorkowego koncertu, wydawała się szczerze wdzięczna, widząc 20 000 fanów wpatrujących się w nią oczami pełnymi uwielbienia. „Dziękuję, że wytrwaliście przy mnie, doceniam to” – powiedziała, po czym powróciła do trybu Madonny: „No dobra, dość tych sentymentalnych dupereli”.

Photo by Kevin Mazur/WireImage for Live Nation

Kiedy ogłoszono trasę „Celebration”, wydawało się, że Madonna w końcu skapitulowała wobec tych, którzy pragnęli prostego zestawu największych przebojów – czegoś, co najwyraźniej uważa ona za gorsze od śmierci, biorąc pod uwagę jej skomplikowane relacje z własnym dziedzictwem. W rzeczywistości show jest znacznie bardziej skomplikowane i wyselekcjonowane. Chociaż nie brakowało w nim ukochanych klasyków, często wyglądało to jak próba Madonny ponownego przeanalizowania trajektorii jej własnej kariery, która doświadczyła więcej wzlotów i upadków niż kariera każdego innego wykonawcy jej pokroju. Największe hity z każdej z jej płyt były często pomijane na rzecz innych utworów, które nie były tak komercyjnie popularne: „Nothing Really Matters” z „Ray of Light” zamiast „Frozen”, „Into the Groove” i „Burning Up”, ale bez „Borderline” czy „Material Girl”, „Bedtime Story” i „Rain”, ale bez „Take a Bow”, jej najdłużej utrzymującego się na szczytach amerykańskich list przebojów singla.

Trudno jednak odejść od „Celebration” z poczuciem niedosytu. Głos Madonny brzmiał prawdopodobnie najlepiej od czasu „Ray of Light”, kiedy to przeszła rygorystyczny trening wokalny na potrzeby „Evity”. Płynnie poruszała się po balladach takich jak „Human Nature” i „Crazy for You”, śpiewała jodłująco w „Ray of Light” i nie fałszowała ani przy jednej nucie ze swojego materiału z lat 80., nagranego, gdy jej głos był znacznie wyższy.

Set był wypełniony gośćmi, z których wszyscy oddawali cześć kobiecie, której imię widniało na fladze powiewającej wysoko nad O2 Areną. Diplo dostał od tancerza taniec ze striptizem i sędziował drag ball z Madonną podczas „Vogue”. Pojawiło się troje dzieci Madonny: Mercy, grająca na fortepianie w utworze „Bad Girl”, David akompaniujący na gitarze w „Mother and Father” oraz 11-letnia Estere, która otrzymała entuzjastyczne brawa, gdy vogue’owała i tańczyła obok profesjonalistów podczas „Don’t Tell Me”.

Show otworzył konferansjer wieczoru, zwycięzca „Drag Race” i komik Bob the Drag Queen, ubrany w pełny kostium Madonny jako Maria Antonina. Bob zaczął przypominać publiczności o skromnych początkach bohaterki – przybyciu do Nowego Jorku autobusem z Detroit z 35 dolarami w kieszeni – oraz o tym, jak bardzo zmieniła kulturę w ciągu ostatnich 40 lat: „Przez lata wiele nas nauczyła: nauczyła nas, jak tańczyć, jak wyrażać siebie, jak imprezować i jak się jebać”.

Photo by Kevin Mazur/WireImage for Live Nation

Reszta występu wyglądała jak przegląd archiwów Madonny, która poruszała się po trzech wybiegach, wkraczając w sety, które były echem poprzednich tras koncertowych i kultowych momentów. Okrągła scena główna od czasu do czasu podnosiła się w trzech poziomach, co było ukłonem w stronę jej skandalizującego występu z „Like a Virgin” z 1984 roku. W pewnym momencie usiadła obok tancerki ubranej jak Madonna z lat 80. („Mam ją zawsze w sercu… Podejdę i przytulę ją, bo przez wszystko przeszła”), a w innym położyła się na łóżku z tancerką ubraną w stożkowy stanik z epoki „Blond Ambition”. W spektakularnych końcowych momentach show, dziesiątki Madonn zalały scenę, od dominy Madge z czasów płyty „Erotica”, po ubraną w różowe body odsłonę z „Hung Up”, wszystkie razem tańcząc do niedocenianego kawałka z „Rebel Heart” – „Bitch I’m Madonna”, który był współprodukowany przez Sophie.

Przez cały czas Madonna starała się przypominać o tym, jak wpływowa była: fragment „Unholy” Sama Smitha i Kim Petras wprowadzał w „Like a Prayer” (szalony skok brzmieniowy), przed „Hung Up” Madonna „połączyła się” na FaceTime z Tokischą, dominikańską gwiazdą pokolenia Z, która rapowała kilka wersów z ich wspólnego remiksu piosenki, zanim Madonna wykonała faktyczny utwór, a w jednej ze zmontowanych projekcji pojawiły się nagrania gwiazd, takich jak Ariana Grande i Beyoncé, mówiących o jej wpływie na ich kariery. W przeszłości momenty afirmacji spuścizny Madonny bywały po prostu zaczepne – patrz jej wykonanie „Express Yourself” z trasy „MDNA”, które korzystało z „Born This Way” Lady Gagi, by wprowadzić nas do… cóż… fragmentu „She’s Not Me”. Ale te ukłony nie sprawiały wrażenia, jakby były nastawione na rozliczanie się czy na zgryźliwości.

Występy Madonny znane są ze szczegółowości i wysoce konceptualnego charakteru, ale ta mieszanka dawnych stylów i estetyk sprawiła, że „Celebration” wydawało się nadzwyczaj chaotyczne. Ale ta chaotyczna jakość była również największą siłą pokazu, pozwalając na genialne momenty choreograficzne, takie jak odtworzenie tańca z teledysku „Don’t Tell Me”, obok charakterystycznego dla Madonny wodewilowego humoru (obściskiwanie się z jedną z jej tancerek topless po „Hung Up”) i sekcji, które wydawały się być improwizowane. Rozebrała na czynniki pierwsze i przerobiła „Burning Up” grane na gitarze elektrycznej, podczas gdy obrazy z klubu CBGB migały w tle, zmieniając tym samym czterdziestoletnią piosenkę w coś energicznego i pulsującego. Wyglądało na to, że podczas całego występu nierzadko poirytowana gwiazda po prostu dobrze się bawi, podobnie jak wszyscy w tłumie, żartując ze swoimi tancerzami, przekomarzając się z Bobem i chichocząc, gdy z zawiązanymi oczami i ubrana w bieliznę była prowadzona w przód i w tył po wybiegu podczas „Hung Up”.

Pomimo wszystkich atrakcji pokaz nie unikał aspektu kariery Madonny, który stawał się coraz bardziej oczywisty w ciągu ostatnich 20 lat: samotność pioniera na szczycie. Wykonała wraz ze swoim synem Davidem pełen bólu utwór „Mother and Father” z 2003 roku, opowiadający o śmierci jej matki i późniejszej alienacji od ojca. Piosenka ta jest krytykowana przez fanów za rap w środkowej części, ale uważam, że jest to jedna z najbardziej wstrząsających piosenek w całym jej dorobku, a ten występ uchwycił cały jej lodowaty, pełen żalu gniew.

Gdy zaśpiewała „Live to Tell” z płyty True Blue z 1986 roku, arena wypełniła się dużymi ekranami z nazwiskami i twarzami osób zmarłych na AIDS. Unosząc się nad tłumem w srebrnej ramie, Madonna wpatrywała się w twarze ikon kultury, takich jak Keith Haring, Arthur Ashe i Cookie Mueller, czasami wyglądając na autentycznie zdruzgotaną. Scena ta wyrażała niemal niewygodne poczucie osamotnienia. Madonna jest często uznawana za jedną z niewielu gwiazd na tyle odważnych, by mówić o kryzysie AIDS w latach 80. i 90. i był to moment, który pokazał drugą stronę medalu z wyraźną powagą. W innych momentach złożyła hołd swoim zmarłym rówieśnikom, Michaelowi Jacksonowi i Prince’owi. Te ciągłe przypomnienia o śmierci stworzyły poczucie ogromnej wdzięczności, zarówno ze strony Madonny dla publiczności, jak i odwrotnie. To, co mogło być jednym z najsłabszych momentów koncertu – akustyczny cover „I Will Survive” – spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. „Myślałeś, że położę się i umrę?” – śpiewała. „Nie ma kurwa takiej opcji”.