I’m never gonna hide it again…
Lata 70. to dla Ameryki czas szczególny. Z jednej strony to okres kryzysu ekonomicznego, spowodowanego rosnącą inflacją, dość powszechna bieda w wielu amerykańskich domach oraz rosnące bezrobocie i przestępczość. Z drugiej jednak strony to okres szalonych imprez, kolorowych strojów i rozkwitu subkultury klubowej, co być może było jakąś formą odskoczni od szarzyzny dnia codziennego.
Swój żywot tragicznie zakończył w tamtej dekadzie Elvis Presley, ale rozkwitła muzyka disco. Największe tryumfy podczas tej dekady święciły zespoły takie jak Bee Gees, Village People i ABBA oraz głównie czarnoskóre wokalistki – Donna Summer, Gloria Gaynor i Diana Ross.
Lata 70. to także pierwszy raz, kiedy zwrócono uwagę na społeczność LGBT. Geje i lesbijki zaczęli wychodzić z ukrycia, czemu sprzyjała owa atmosfera wolności i braterstwa, jaką oferowały modne kluby w Nowym Jorku, Miami czy Los Angeles. Powszechna atmosfera otwartości i nienapiętnowania zaowocowała chętniejszym eksperymentowaniem ze swoją seksualnością. Wiele osób z tych kręgów prowadziło wówczas dość bujne i swobodne życie erotyczne. Wkrótce miało się to zmienić, ponieważ w latach 80. wybuchła wielka epidemia AIDS, która zdziesiątkowała nowojorskie środowisko klubowe (zmarli wówczas także przyjaciele Madonny). Ale choć zwyczajowo mówi się, że miała ona miejsce w pierwszej połowie lat 80., najnowsze badania sugerują, że choroba szalała już w latach 70., ale wówczas nikt nie zwracał na nią uwagi, a już na pewno nie informowały o tym media.
Tak wyglądały realia, w których dorastała nastoletnia Królowa Popu. Jej mentorem był wówczas Christopher Flynn – prawdopodobnie pierwszy ujawniony gej, jakiego Madonna poznała, jej zaufany przyjaciel i nauczyciel tańca. Z relacji piosenkarki i jej brata wiemy, że Flynn był pierwszą osobą, która pokazała Madonnie gejowskie dyskoteki. Takie otoczenie musiało sprawić, że z Madonny wyrosła kobieta o bardzo tolerancyjnych poglądach. Po przeprowadzce do Nowego Jorku, gdy zaczęła bywać w tamtejszych klubach, wpadła w to środowisko, stając się jego istotną częścią.
Ten długi wstęp daje nieco obrazu, który z biegiem lat zatarł się nieco w świadomości społecznej (o ile w ogóle ludzie w Polsce w latach 70. mieli jakikolwiek obraz tamtego życia za oceanem), ale w czasach „The Girlie Show Tour” był on jeszcze całkiem znany. Wydarzenia o których mowa, działy się bowiem około 20 lat wcześniej, więc drugi akt koncertu był poniekąd nostalgiczną wycieczką.
Akt ten nosi tytuł „Studio 54”. Odnosi się do nazwy słynnego klubu, który mieścił się w Nowym Jorku, przy 254 West 54th Street. Funkcjonował on w latach 1977-1980, a jego nazwa odnosiła się z kolei do przeszłości tego miejsca. Mieściło się tu studio telewizji CBS. Numer zaczerpnięto z kolei z adresu budynku.
Miejsce to było centrum życia towarzyskiego i klubowej sceny w czasie, kiedy dwudziestoletnia Madonna, nieznana nikomu, przemierzała Nowy Jork. Swój złoty czas przeżywało wtedy, kiedy na topie był film „Gorączka sobotniej nocy” i każdy młody człowiek chciał się poczuć jak John Travolta. A do Studio 54 ściągały naprawdę znakomite osobistości. Bywała tam Madonna, bywała Cyndi Lauper, zdarzało się spotkać Debbie Harry, Tinę Turner, Cher, Dianę Ross, Muhammada Alego, czasami pojawiali się nawet Alice Cooper, Sylvester Stalone, Elton John, a nawet Salvador Dali i Andy Warhol, który był tak częstym gościem, że żartobliwie nazywał klub swoim biurem. Oprócz stałych wieczornych potańcówek, odbywały się tu luksusowe imprezy dla VIP-ów: urodziny Elizabeth Taylor i Valentino, impreza z okazji premiery musicalu „Grease”, zorganizowana przez wytwórnię Paramount Pictures, a nawet oscarowe przyjęcie, które wspólnie zorganizowali Warhol i Truman Capote.
Studio 54 zamknięto jednak, kiedy właściciele popadli w konflikt z prawem. Na jaw wyszło bowiem, że są winni gigantycznych oszustw podatkowych, choć klub był żyłą złota. Jak się okazało – był nią dosłownie, bo po interwencji agentów federalnych w ścianach znaleziono ukryte kilkaset tysięcy dolarów, które pochodziło z nie do końca jasnych źródeł. Historia skończyła się upadkiem. Klub, mimo prób reaktywacji, nigdy nie wrócił do swojej świetności i w końcu zamknięto go na dobre.
Podczas drugiego aktu koncertu z 1993 roku Madonna występowała ubrana w strój, który w latach 70. uchodził za kwintesencję „bycia cool”: luźną koszulę w kolorowe wzory, granatowe dzwony (od koncertu w Buenos Aires zamienione na cekinowe szorty) i różowe buty na koturnie. Jej głowę zdobiła blond peruka afro. A oto oficjalny projekt stroju autorstwa Dolce & Gabbana:
Wiele osób zauważyło podobieństwo między wyglądem Madonny a wizerunkiem jednej z jej idolek, Marleny Dietrich w filmie „Blond Venus” Josefa von Sternberga, nakręconym w 1932 roku. W scenie, w której Dietrich wykonuje piosenkę „Hot Voodoo”, ma na sobie bowiem identyczną perukę jak Madonna.
W takim stroju Madonna rozpoczynała drugi akt, zjeżdżając z sufitu na wielkiej kuli disco i wykonując „Express Yourself” w towarzystwie Donny de Lory i Niki Haris. Zanim jednak utwór się rozpoczął, z głośników rozlegał się męski głos mówiący: „I’m gonna take you to a place you’ve never been before” („Zabiorę cię do miejsca, w którym nigdy nie byłeś”). Aranżacja „Express Yourself” odbiegała całkowicie od znanych do tej pory remiksów czy tym bardziej albumowej wersji. Jego brzmienie zyskało w całości zaczerpniętą z muzyki disco oprawę, z charakterystycznym, pulsującym rytmem.
Co ciekawe, przez cały pierwszy akt Madonna nie nawiązywała kontaktu z publicznością. Dopiero na początku drugiego aktu następowało przywitanie, najczęściej w miejscowym języku.
„Express Yourself” pod koniec przechodzi w „Deeper And Deeper”. Początek tego drugiego był nieco zabawny, ponieważ jeden z tancerzy udawał fana, którzy wdarł się na scenę. Madonna udawała, że wzywała ochronę, ale po chwili rozpoczynał się szalony taniec z kolorowymi boa ze strusich piór. Drugi singiel z „Erotiki” nabrał nowego brzmienia, dzięki zaaranżowaniu go na bazie singlowego „David’s Klub Mix”, z dodatkowymi samplami z „It Takes Two” z repertuaru Rob Base & DJ E-Z Rock oraz „Love To Love You Baby” Donny Sumer.
Pod koniec utworu na scenie miał miejsce jeden z najbardziej szokujących momentów w karierze Madonny – symulacja orgii. Scena ta po pierwsze jest echem tego, co w rzeczywistości działo się w Studio 54 pod koniec lat 70. Tajemnicą poliszynela jest, że było to miejsce, gdzie seks uprawiało się w każdych możliwych kombinacjach, niezależnie od płci, upodobań czy ilości partnerów, w miejscu nie zawsze ustronnym.
Orgia w wersji nieco łagodniejszej kontynuowana była w kolejnym utworze – „Why’s It So Hard”. W kontekście słów nawołujących do miłości bliźniego i tolerancji, cały ten akt nabierał nieco innego znaczenia.
Wraz z kolejnym utworem – „In This Life” – będącym protestem wobec niesprawiedliwości życia, które dla wielu zakażonych AIDS zakończyło się za wcześnie, całość tego aktu można odczytać jako kolejny punkt kampanii Madonny na rzecz bezpiecznego seksu. W końcu to seksualna wolność lat 70. granicząca z bezmyślną rozwiązłością doprowadziła do tego, że środowisko klubowe, w tym wielu przyjaciół Madonny z jej nowojorskich początków, najpierw zaraziła się HIV, a nieleczony wirus doprowadził w efekcie do ich śmierci, zbierając krwawe żniwo w pierwszej połowie lat 80.
I choć nie wydaje się, żeby Madonna w ten sposób demonizowała sam akt seksualny, to jednak zwraca przede wszystkim uwagę, jak destruktywne mogą się okazać ryzykowne zachowania seksualne np. stosunek bez zabezpieczenia. Znamienne jest jednak to, że symulowana scena miała (na scenie, w wymiarze symbolicznym) dziać się w latach 70., a więc w czasach, kiedy temat bezpiecznego seksu nie był powszechny. Madonna tą sceną podczas koncertu niejako „odtwarza” tamte czasy, kreując ową rzeczywistość na nowo w przestrzeni scenicznej, ale tym razem „przeżywając” ją tak, jak powinna zostać przeżyta, by uniknąć negatywnych konsekwencji, które uwidoczniły się w kolejnych latach.
To właśnie dwóm zmarłym przyjaciołom dedykowana jest przejmująca piosenka „In This Life”. Pierwszym z nich był zmarły w 1986 roku Martin Burgoyne, obiecujący artysta, który stworzył dla Madonny m.in. okładkę singla „Burning Up”. Madonna wspomina o nim w słowach „He was only 23 / Gone before he had his time” („Miał tylko 23 lata / Odszedł, nim nadszedł jego czas”).
Drugim z ze zmarłych przyjaciół, których Madonna wspomina w piosence, jest wspomniany wcześniej Christopher Flynn. Był dla Madonny mentorem, pierwszą osobą, która w nią uwierzyła i sprawiła, że z nieśmiałej, zamkniętej w sobie półsieroty o beznadziejniej samoocenie, wyrosła w pełni świadoma siebie kobieta. Madonna wspomina o swojej przemianie pod wpływem przyjaciela w tekście piosenki:
Taught me to respect myself
Said that we’re all made of flesh and blood
[Nauczył mnie, jak szanować siebie.
Mówił, że wszyscy jesteśmy stworzeni z krwi i kości]
„In This Life” jest wyrazem wiary Madonny w to, że z HIV i AIDS uda się wygrać. Artystka wprost mówi, że chciałaby, aby stało się to jeszcze za jej życia.
Balladę Madonna odśpiewywała na wybiegu. Za jej plecami, na drabinie, siedział nieruchomo Pierrot, jakby przyglądając się wydarzeniom w zamyśleniu. Koniec tego skromnego wykonania był równie oszczędny i wymowny, co cała piosenka. Madonna przechodziła w milczeniu na scenę główną, zostawiając uczestników koncertu w zamyśleniu, a jej postać znikała w mroku.
Kulminacyjnym momentem show według słów samej Madonny był przerywnik między drugim a trzecim aktem, choć jest to o tyle dziwne, że piosenkarki nie było wówczas na scenie. Był to „The Beast Within”, formalnie remiks „Justify My Love”, choć w rzeczywistości jest to tekst z Apokalipsy Świętego Jana recytowany przez Madonnę.
Jak interpretować to zakończenie drugiego aktu? Cóż… tekst opowiada o oddzieleniu prawych od grzesznych i o tym, że wybrani ujrzą Boga, a wszelkich złych czeka śmierć w ogniu gorejącej siarki. Osobiście odczytuję ten tekst jako wezwanie do tolerancji i poszanowania każdego człowieka. Część, w której opisane jest Nowe Jeruzalem (kraina bez śmierci i bólu) może z kolei odnosić się do zmarłych na AIDS.
Mało osób wie, że utwór ten był przyczyną oskarżeń Madonny o… antysemityzm. A wszystko przez zacytowanie fragmentu Apokalipsy, w którym padają słowa o „synagodze Szatana”. Madonna wydała wówczas oświadczenie, w którym wytłumaczyła, że miała na myśli ogół zła i na pewno nie kierowała się żadnymi antysemickimi intencjami.
Madonnie można zarzucać, że nie jest zbyt dobrą aktorką, ale jej sceniczna persona to zupełnie inny poziom sztuk performatywnych. Drugi akt „The Girlie Show” jest na początku błahy i beztroski, później wyuzdany, finalnie zaś pełen refleksji. Madonna zaś przez wszystkie etapy przechodzi zaskakująco płynnie i ani na moment nie popada w pretensjonalność czy zbędny patos. Każda jej odsłona jest tak samo przekonująca. I co najciekawsze, nie zepsuła tego nawet kamera. Nawet dziś oglądając sfilmowany koncert, atmosfera i emocje wydają się niemal namacalne.
CZĘŚĆ 1 – CZĘŚĆ 3
Jeśli podoba Ci się treść tego wpisu, możesz postawić mi wirtualną kawę ⬇️⬇️⬇️
☕ https://buycoffee.to/krystian-rm
Z góry dziękuję za wsparcie!