Odmieniec

Vanity Fair

kwiecień 1991

Lynn Hirschberg
Zdjęcia: Steven Meisel
Tłumaczenie: RottenVirgin

Madonna lubi żar, ale jak odkrywa Lynn Hirschberg, ambitna diwa ukrywa się coraz bardziej za fasadą swojej sławy – zupełnie jak Marilyn. Czy ktokolwiek jest w stanie uzasadnić jej miłość? [w oryg. „Justify her love”, czyli nawiązanie do tytułu piosenki – przyp. tłum.]

W Sylwestra Madonnie przepowiedziano przyszłość. W swoim apartamencie na Manhattanie wydała przyjęcie dla czterdziestu przyjaciół, w tym brata Christophera i swojego ówczesnego chłopaka Tony’ego Warda. Wśród gości znalazła się też kobieta wróżąca z ręki. Kiedy po raz pierwszy spojrzała na dłoń Madonny, nie chciała z niej wróżyć. Powiedziała: „boję się twojej dłoni, za dużo na niej widać”. Ale Madonna naciskała ją, by powiedziała, co widzi. „Spojrzała w moją dłoń – mówi Madonna miesiąc później – i stwierdziła, że nigdy nie będę mieć dzieci. Że raz naprawdę złamano mi serce, a był to bardzo ważny związek w moim życiu. I że to się powtórzy. Pytam, co z moim obecnym związkiem. <<To nie przetrwa>>. <<A kariera?>> – pytam. <<Nad czymkolwiek teraz pracujesz, nie nadajesz się do tego>>. A ja na to: <<Wypierdalaj mi stąd>>. Byłam zdruzgotana”.

Tak więc trzydziestodwuletnia Madonna zrobiła coś, czego nigdy nie robi – upiła się. Dwa martini nie jawią się co prawda jako nokautujący cios, ale ciało Madonny to świątynia – ćwiczy po 2,5 godziny dziennie i pozostaje na ścisłej diecie wegetariańskiej. Już o 21:30 pokój zaczął wirować. Zniknęła w swojej sypialni, położyła się na łóżku, po czym poszła do łazienki. „Rzygałam i rzygałam” – opowiada. „Po czym osunęłam się na marmurową posadzkę. Po raz pierwszy w życiu się pochorowałam. Straciłam nad sobą panowanie. I przespałam własną imprezę. Gdy się obudziłam, leżałam w swoim łóżku. Była czwarta nad ranem. Następnego dnia obdzwoniłam wszystkich, pytając, jak przebiegało moje przyjęcie”.

„Wszyscy dobrze się bawili” – ciągnie dalej. „Ale ta kobieta…” – Madonna otwiera dłoń i przygląda się jej podejrzliwie – „Ta kobieta powiedziała coś, co sprawia, że jej wierzę. I wciąż nad tym rozmyślałam. Nieźle zaczynam Nowy Rok”.

„Zawsze marzyłem, aby być najlepszym przyjacielem Madonny” – mówi Alek Keshishian, reżyser filmu „Truth or Dare”, zapowiadanego jako kontrowersyjny dokument z jej trasy „Blond Ambition”. „Gdybym został jej najlepszym przyjacielem, nagle świat stanąłby przede mną otworem. Teraz jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i myślę sobie: tak, świat stanie przede mną otworem – w małym akwarium” – śmieje się Keshishian. „Dzięki Bogu ona jest perłą” – dodaje – „ale w jej życiu jest mniej splendoru, niż mogłoby się wydawać”. Keshishian zaciąga się papierosem – zabójczo przystojny, długie czarne włosy („Madonna nie pozwala mi ich ściąć”), wielkie brązowe oczy. Zeszłego wieczoru, tu w Los Angeles, pokazał wstępną wersję „Truth or Dare”, którego premierę zaplanowano na maj. Film, na który składa się materiał z koncertów danych w ramach ubiegłorocznej trasy oraz sceny zza kulis z udziałem Madonny, jej tancerzy i członków ekipy, jest wyjątkowo szczery i niesamowicie zabawny.

„Truth or Dare” to gratka dla podglądaczy. Madonna pozwoliła Keshishianowi i jego kamerze spędzać ze sobą każdą chwilę. Widzimy ją bez makijażu i – całkiem dosłownie – obnażoną. Reżyser sprawnie zestawia ze sobą jej „prawdziwe” życie (które wydaje się dość samotne) z elektryzującym życiem, jakie prowadzi publicznie, demaskując karuzelę gwiazdorstwa, a jednocześnie przedstawiając Madonnę jako nieprzeciętną artystkę. Ach, no i widzimy ją gdy – tak dla jaj – obciąga butelkę z wodą. Ta Madonna różni się od seksbomby i skandalistki, za jaką powszechnie uchodzi. W filmie i niedawno udzielanych wywiadach wydaje się wrażliwsza. Ma w sobie więcej ciepła niż jeszcze pół roku temu. Wydaje się, że jej nastrój się zmienił i jak zawsze, gdy zmienia się jej nastrój, zmienia się także jej wizerunek. Co nie znaczy, że poprzednie wcielenia Madonny były fałszywe – wszystkie wyrażały jej uczucia w danym czasie. W 1991 roku Madonna jawi się jako kobieta ciężko pracująca, bardziej dostępna i raczej matriarchalna. Koniec z  wizerunkiem „zabawki dla chłopców”, choć pewne jego pozostałości wciąż się zachowały. „Moja siostra jest swoim własnym dziełem sztuki” – mówi Christopher Ciccone. „Czy zresztą można inaczej?”. Keshishian zgadza się z tym. Absolwent uniwersytetu Harvard, poznał Madonnę dwa i pół roku temu, ale był nią zafascynowany od początku jej kariery. „A na Harvardzie – mówi Keshishian – uchodziło to za obciach”. Pracą dyplomową Keshishiana był film „Wichrowe wzgórza”, nakręcony do wcześniej już nagranej muzyki pop. „Kate Bush podkładała głos Cathy – do momentu, w którym ta poślubia Clintona” – tłumaczy. „Potem głos podkłada jej Madonna”. „Wichrowe wzgórza” okazały się hitem, a Keshishian przeprowadził się do Los Angeles. Chciał zostać reżyserem, a zaczął od kręcenia teledysków, głównie dla Bobby’ego Browna. Poprzez przyjaciela z Harvardu, który został pracownikiem CAA, Keshishian poznał Jane Berliner, która, razem ze swoim szefem, Ronem Meyerem, jest agentką Madonny. „Jane przekonała mnie, abym zaprezentował ten film Madonnie” – wspomina Keshishian. „Na koniec stwierdziła, że bardzo jej się podoba. Pomyślałem: <<dobra, i co teraz?>>”. Pomimo entuzjazmu, Madonna przez dłuższy czas nie odzywała się do Keshishiana. Nie poprosiła go o wyreżyserowanie „Vogue” czy jakiegokolwiek jej teledysku. „Powiedziałem sobie: rób dalej swoje, Alek. Nie będziesz pracował z Madonną. I wtedy, niespodziewanie, zeszłego roku, pewnego marcowego popołudnia, dzwoni Madonna z prośbą o wyreżyserowanie tego dokumentu”.

Film, który w sumie kosztował Madonnę 4 miliony dolarów (w kraju dystrybuować go będzie Miramax), pierwotnie miał być filmem o trasie koncertowej. Miał go nakręcić David Fincher, który wyreżyserował kilka spośród najlepszych teledysków Madonny („Express yourself”, „Vogue”), ale ponoć miał z Madonną romans, a gdy ich stosunki się ochłodziły, osłabł także ich zawodowy sojusz. Madonna skontaktowała się z Keshishianem na trzy dni przed rozpoczęciem trasy, w Japonii. „Pomyślałam, że Alek jest całkiem atrakcyjny” – wspomina. „Ale musiałam zachować dystans, bo nigdy nie lubię zakochiwać się w kimś, w kim wszyscy się zakochują”. Keshishianowi zapewniono całkowity dostęp do Madonny, ale pouczył członków swojej ekipy, aby nigdy z nią nie rozmawiali i żeby ubierali się wyłącznie na czarno, aby nie rzucać się w oczy. „Mówiłem: <<Nie jesteśmy ludźmi. My tylko relacjonujemy>>. Uwiecznił znaczące sceny: Madonnę jedzącą śniadanie w pokoju hotelowym w Europie, podczas gdy fani wrzeszczą pod oknem. „Nawet, gdy czuję się jak gówno, oni mnie kochają” – mówi. Zdołowaną Madonnę spotykającą się na kawie z kumpelą Sandrą Bernhard, która usiłuje ją rozweselić, pytając: „Kogo najbardziej chciałabyś spotkać?”. „Chyba spotkałam już wszystkich” – odpowiada Madonna. Uwiecznił Madonnę, gdy ta odwiedzała grób matki. Jej śmierć – gdy Madonna miała sześć lat – stała się najbardziej znaczącym wydarzeniem w jej życiu. Gościnnie udziela się także Warren Beatty, występujący w roli głosu rozsądku. „To szalone” – mówi. „Czy ktokolwiek komentuje to, że kręcisz film o tym, jakim szaleństwem jest robienie tego przed kamerami?”. „Ktokolwiek, to znaczy kto?” – dopytuje Madonna. „Każdy, kto wstępuje w tę szaloną atmosferę”. Beatty łapie za słowa, gdy lekarz Madonny pyta ją, czy nie wolałaby przedyskutować problemów z gardłem z dala od kamer. „Wyłączyć kamery?” – kpi Beatty. „Ona nie chce żyć z dala od kamer!”.

„Truth or Dare” jest także dość pikantny. Początkowo menadżer Madonny, Freddy DeMann był przerażony pomysłem, by nakręcić taki film. „Sądziłem, że za bardzo się w nim odkrywa” – mówi. „Ale Madonna nie zgadzała się ze mną, a gdy się nie zgadza, ściska moją laleczkę voo doo w odpowiednich miejscach, a ja czuję ból” – DeMann śmieje się, choć oczywiście nie do końca jest to żart. „Ale myliłem się co do filmu. Jest dobry. Bez makijażu, bez rękawiczek. Jest bardzo prawdziwy”. Najwidoczniej nerwowość DeManna musiała mieć jakiś związek z tym, że wszyscy tancerze Madonny – poza jednym – przyznają się do swego homoseksualizmu, a ich orientacja odgrywa ważną rolę w filmie. W jednej scenie dwaj z nich całują się namiętnie, czemu Madonna przygląda się z entuzjazmem. „To wspaniale, że ludzie obejrzą to, pójdą do domu i będą gadać o tym całą noc. Żyję dla tego typu działań”. Poważniejszym pytaniem, jakie stawia ten film, podobnie jak większość filmów dokumentalnych, jest pytanie, co jest prawdziwe, a co wyreżyserowane. „Ludzie powiedzą: ona wie, że kamera jest włączona, ona tylko gra” – mówi Madonna raczej wojowniczo – „ale nawet jeśli gram, to w mojej grze jest prawda. To jakby pójść do psychiatry i nie powiedzieć mu, co tak naprawdę zrobiłaś. Kłamiesz, ale nawet to, jakim kłamstwem się posłużysz, odkrywa cię. Chciałam, aby ludzie przekonali się, że moje życie nie jest wcale takie łatwe. Idąc dalej, ten film to nie do końca ja. Możesz to obejrzeć i powiedzieć: <<nadal nie wiem,  jaka tak naprawdę jest Madonna>> i dobrze, bo nikt nigdy nie pozna mojego prawdziwego ja. Nigdy”. „Czy jest w tym prawda, czy nie – ważne jest by ona to wiedziała” – mówi DeMann. „Już samo to, że snuje się  domysły, jest jej sukcesem”.

Jest piątkowy wieczór, 22:30, Madonna wraca do domu po kolacji. Jest drobna i blada, ubrana niczym uliczny urwis – włosy całkowicie przykrywa jej chłopięca czapka, na twarzy nie ma makijażu. „Prosto z castingu do <<Olivera>>” – mówi Keshishian. „Gdy Madonna zakłada czapkę i płaszcz, wygląda jak 12-letni chłopiec. Założyła ją, gdy pewnego wieczoru poszliśmy do klubu go-go, Body Shop w Los Angeles. Wychodzimy, a kelner mówi: <<Już wychodzicie? Słyszałem, że tu jest Madonna>>. Gdy to mówił, patrzył wprost na nią”.

Idąc, Madonna wbija wzrok w ziemię, zważając, by nie nawiązać kontaktu wzrokowego z przechodniami. Strategia jest skuteczna: choć ulice są dość zatłoczone, Madonna wraca do domu, nie wzbudzając zamieszania. „Nie zawsze jest tak łatwo” – mówi. W Europie jest oblegana bez względu na to, co na siebie włoży, a przed jej nowojorskim apartamentem niemal zawsze czyhają fani i paparazzi. Fotoreporterzy zdają się denerwować ją najbardziej. Ich ciągła obecność z pewnością siała spustoszenie w jej trwającym trzy i pół roku małżeństwie z Seanem Pennem. „Sean bardzo mnie chronił” – mówi raczej smutno, przechodząc obok kiosku z gazetami przy Columbus Circle. „W pewnym sensie przypominał mi mojego ojca. Kontrolował, w co się ubieram. Mówił: <<Nie założysz tej sukienki. Wszystko w niej widać>>. Ale przynajmniej zwracał na mnie uwagę. Przynajmniej miał jaja. I podobało mi się publiczne okazywanie tego, jak mnie chroni. Patrząc wstecz, rozumiem, dlaczego odnosił się do prasy w taki, a nie inny sposób, ale trzeba przyjąć do wiadomości, że jest się na przegranej pozycji. Nic ci to nie da, a nie sądzę, aby Sean dał sobie z tym spokój. Będzie cię bronił na śmierć i życie. To irracjonalne, ale i szlachetne”.

Madonna mówi, że tęskni za małżeństwem, za ciągłością, regularnymi obowiązkami domowymi. „Gdy byłam mężatką, dużo prałam” – mówi niemal tęsknie. „Lubiłam składać bieliznę Seana, dobierać skarpetki w pary. Wiesz co uwielbiam? Obierać ubrania z kłaczków”. Przyjaciele twierdzą, że Penn szczerze ją kochał, ale nie potrafił zaakceptować jej całkowitego poświęcenia się karierze. Gdy Madonna mówi o rozstaniu, jest ostrożna, raczej powściągliwa. Nie wypowiada się na ten temat jednoznacznie – ma w sobie wystarczająco dużo z grzecznej, wychowanej w duchu katolickim dziewczynki, aby uznać rozwód za świętokradztwo, wie też jednak, że ten związek był niemożliwy. „To ogromna strata” – mówi. „Ale spójrzmy prawdzie w oczy, Sean i ja mieliśmy problemy. Żyliśmy pod mikroskopem i to w znaczący sposób przyczyniło się do rozpadu naszego małżeństwa. Gdy wciąż jest się obserwowanym, ludzie mają się ochotę nawzajem pozabijać”. Madonna przerywa na chwilę. „Wciąż chodzę na jego filmy” – mówi. „Muszę, bo czasem jest to jedyna okazja, by go w ogóle zobaczyć. To dziwne, zwłaszcza jeśli chodzi o jego ostatni film, <<Stan łaski>>, ten, w którym występuje ze swoją dziewczyną, przyszłą matką swego dziecka” (Penn jest zaręczony z Robin Wright, a ich dziecko ma przyjść na świat w tym miesiącu). „Naprawdę chciałam zobaczyć ten film, ale czułam się strasznie zażenowana. Myślałam: <<Wszyscy zobaczą, że przychodzę obejrzeć jego film – czy to żałosne? Nie wiem, olewam to>>”.

„Pomyślałam, to tylko film, to tylko gra” – ciągnie Madonna. „Tak myślałam aż do sceny, w której całuje jej sutki. Nie mogłam na to patrzeć, myślałam, że się porzygam. Wciąż czułam się tak, jakby wkraczano na moje terytorium. Myślałam: <<Łapy precz, suko! To ja byłam jego żoną!>>”.

W 1989, gdy rozwodziła się z Pennem, Warren Beatty obsadził ją w swoim filmie „Dick Tracy”. Pochlebiło jej to i przyjęła rolę, choć jako Breathless Mahoney miała otrzymywać zaledwie 1 440 dolarów tygodniowo „Nie byłem przekonany co do tego, czy powinna to zrobić” – mówi Freddie DeMann – „ale Warren Beatty obiecał mi, że przedstawi ją lepiej niż kogokolwiek wcześniej”. W trakcie pracy nad filmem Madonna i Beatty zostali parą, choć romans zakończył się po premierze. Przyjaciele wyliczają powody: Beatty był niewierny, Madonna czuła się wykorzystywana, Beatty zatajał swoje schadzki, Madonna także miała na sumieniu kilka romansików, drażniła ich prasa, Madonna oczekiwała zaangażowania. W końcu zerwała z Warrenem podług scenariusza „zwalniam cię! – sam odchodzę!”. Choć pozostali przyjaciółmi, Beatty jest dla Madonny drażliwym tematem. „Trudno się z tym pogodzić, ale obojętnie co robisz, nie jesteś w stanie zmienić drugiego człowieka” – mówi, kierując się w stronę Central Parku. „Gdy mówisz: <<Nie chcę, żebyś patrzył na tę kobietę>>, on i tak to zrobi. Nieważne, co mówisz. Pragniesz myśleć, że skoro ta osoba jest w tobie zakochana, masz nad nią władzę, ale nie masz. A przyjąć to do wiadomości jest rzeczą prawie niemożliwą”. Madonna przerywa. „Chciałabym móc podsłuchać rozmowy Warrena. Z tym, że nie chciałabym, aby on podsłuchał moje”. Uśmiecha się, pojmuje tkwiącą w tym sprzeczność, ale nie obchodzi jej to – chce nadal działać zgodnie ze swoją strategią. Frustrujące musi być to, że ten sam upór i determinacja, które napędzają jej karierę, potrafią zniszczyć związek. Coś działa, a coś nie. „Pytałam: <<Warren, naprawdę uganiałeś się za tą dziewczyną przez cały rok?>>, a on na to: <<Nieee…to bzdury>>. Powinnam była to wiedzieć. To nierealistyczne, ale zawsze wydaje ci się, że będziesz tą jedyną”. Madonna przybywa do swojego apartamentu. Gdy się zbliża, zza węgła wyskakuje fotoreporter, ustawia obiektyw i strzela fotki. „Madonno, tak mi przykro, Madonno, spójrz na mnie, tak mi przykro, tylko jedno zdjęcie” – mówi. Madonna ani na niego nie patrzy, ani się nie zatrzymuje – kroczy dalej. Klęczący fotoreporter traci równowagę i upada.

„W tym roku nie byłam w stanie uniknąć kłopotów” – mówi Madonna. Je zupę minestrone i sałatkę Cezar w małej włoskiej restauracji na Manhattanie. Wydaje się szczerze rozdrażniona. „Wiem, lubię prowokować, ale ten rok jest jak podróż rozpędzoną lokomotywą”. Madonna nie zdejmuje czapki, ale nikt w restauracji nawet nie podnosi wzroku znad swojego makaronu. Fryzura blond, jak mówi, zdradziłaby ją natychmiast. Ale nawet nie mając nakrycia głowy, uchodzi dziś cudzej uwadze. Madonna nie przypomina seksownej syreny, do jakiej przywykł świat. Wygląda na nieco zmęczoną – ostatnie kilka miesięcy było dla niej wyczerpujące. Jej teledysk „Justify my Love” zdjęto z anteny MTV, Centrum Simona Wiesenthala [międzynarodowa agencja żydowska, służąca ochronie praw człowieka i zachowaniu pamięci o Holokauście – przyp. red.] posądziło ją o to, że słowa piosenki „The Beast Within”, remiksu „Justify My Love”, są antysemickie. Pojawiły się też zarzuty, że gdyby puścić piosenkę od tyłu, zawiera ona ukryte przesłanie dla wyznawców szatana. A tymczasem kontrowersje przełożyły się na wielkie zainteresowanie i jeszcze większe zyski. „Madonna potrafi przemienić katastrofę w triumf” – mówi Seymour Stein, prezes Sire, jej wytwórni płytowej. „Kiedy obejrzałem teledysk <<Justify My Love>>, wiedziałem, że będą problemy. Ale okazał się najlepiej sprzedającym się teledyskiem tego typu”. Tak zazwyczaj bywa w przypadku Madonny. W 1990 roku miesięcznik „Forbes” wycenił jej dochody na 39 milionów dolarów (a łączny majątek zgromadzony od 1986 roku, na 125 milionów dolarów), bilety na koncerty w ramach jej trasy „Blond Ambition” wyprzedano w 27 miastach, jej transmitowany przez HBO koncert był najchętniej oglądanym niesportowym widowiskiem w historii tej stacji, a jej albumy pokryły się podwójną platyną. „Ale jakim kosztem?” – pyta Christopher Ciccone, który był także dyrektorem artystycznym trasy „Blond Ambition”. „Ludzie, którym wydaje się, że kontrowersje i zamieszanie medialne nie wywierają na nią wpływu, mylą się. Nie wypracowuje strategii w celu pozyskania całej tej uwagi. Taka po prostu jest. Z pewnością wiele ją to kosztuje”.  Co nie oznacza, że Madonna naprawdę czegoś żałuje. A ściślej mówiąc, „żałuję wielu rzeczy” – mówi – „i żadnej zarazem. Żałuję, że zrobiłam to czy tamto, ale z drugiej strony, gdyby nie to, nie byłoby mnie tu” – przerywa. „No ale nikt nie rozumuje w ten sam sposób co ja”.

Napędza ją dyscyplina połączona z talentem i ambicją. „Mam żelazną wolę” – mówi, jedząc sałatkę. „A  moją wolą zawsze było pokonanie tego potwornego uczucia, że się do czegoś nie nadaję. Wciąż walczę ze strachem. Czasem mi mija i wtedy postrzegam się jako wyjątkową istotę, po czym znów wydaje mi się, że jestem przeciętna i mało interesująca. I szukam sposobu, aby się wyzbyć tego przekonania. W koło Macieju. Mój pęd życiowy wynika z lęku przed przeciętnością. A to wciąż mnie mobilizuje. Bo choć stałam się kimś, ciągle muszę udowadniać, że jestem kimś. Moja walka nigdy się nie skończyła i prawdopodobnie nigdy nie skończy”. Walka ta w dużym stopniu wiąże się z zachowaniem kontroli, a tego Madonna pragnie najbardziej. A ostatnimi czasy najwyraźniej czuje się tak, jakby tę kontrolę utraciła. Zamieszanie związane z „Justify My Love” okazało się znacznie większe, niż się spodziewała, a przez większą cześć 1991 roku kręcić będzie filmy – a więc zajmować się będzie medium, które w przeszłości bywało dla niej ryzykowne. Od początku kariery Madonna pragnęła zostać gwiazdą filmową. To kraina, którą musi dopiero podbić, choć ma już na koncie kilka wdzięcznych gaf, jak na przykład filmy „Niespodzianka z Szanghaju” czy „Kim jest ta dziewczyna?”. Nie jest jasne to, czy jest w stanie z powodzeniem zagrać postać inną niż ona sama. W filmach wygląda na niepewną siebie, choć pod koniec tego roku wystąpić ma w „Evicie” w reżyserii Glenna Gordona Carona (autora programu telewizyjnego „Moonlighting”) – rola wydaje się być dla niej stworzona. W ostatnim filmie Woody’ego Allena wciela się w akrobatkę – rola ta zarówno jej pochlebiła, jak i okazała się frustrująca. „Trudno mi być pędzlem w dłoni malarza” – mówi Madonna. „Przywykłam do tego, że nad wszystkim panuję. Tak więc grając w takim filmie, trudno mi jest siedzieć cicho i odwalać swoją robotę. Dobra, mam małą, głupią rólkę i cały dzień muszę siedzieć na planie i czekać, aż będę mogła wypowiedzieć kilka swoich zdań. Czuję presję, czuję na sobie spojrzenia technicznych. Mam bolesną świadomość tego wszystkiego. Nie widzą we mnie aktorki, a ikonę, a to skrajnie mnie wyczerpuje”. Madonna przerywa na moment. „Patrząc wstecz na ostatnie kilka tygodni, kiedy to miałam kompletnego doła i nie mogłam spać, sądzę, że nauczyłam się paru rzeczy”. Na przykład cierpliwości? „Nie. Nigdy nie nauczę się cierpliwości. Ale obserwując Woody’ego, nauczyłam się, w jaki sposób pracuje prawdziwy artysta. Woody jest mistrzem, jeśli chodzi o wydobywanie z ludzi rożnych rzeczy w delikatny sposób. Nie jest tyranem, więc warto się od niego uczyć – ja potrafię być tyranem w pracy” – uśmiecha się Madonna. „No, w życiu prywatnym także”.

Madonna wie, że jej dyscyplina doprowadza innych do szaleństwa, ale wierzy także, że jest to klucz do zachowania równowagi psychicznej. I osiągnięcia sukcesu. „Dla siebie jestem najtwardsza” – mówi z przekonaniem. W świecie Madonny panuje znakomity, z góry narzucony porządek. Na przykład gdy chodzi o ćwiczenia. „Jeśli na planie filmu Woody’ego mam wstać o siódmej rano, budzę się o czwartej trzydzieści, żeby poćwiczyć. Jeśli tego nie zrobię, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wiele osób mówi, że to chore, że to obsesja. Warren mawiał, że ćwiczę, aby uniknąć depresji. Sądził, że powinnam przestać ćwiczyć i sobie na nią pozwolić. A ja mówiłam mu: <<Warren, będę mieć depresję właśnie dlatego, że przestanę ćwiczyć>>”. Madonna bierze łyk białego wina. „Moje życie to ciągły zamęt, a jedyne, co się nie zmienia, to rozkład ćwiczeń. Gdybym nie miała nic do roboty, tkwiłabym na siłowni wiecznie. To znakomite miejsce, aby się wyładować. Jeśli masz doła, dosiadasz swój rowerek do ćwiczeń i zapominasz o wszystkim. Jeśli jakiegoś dnia nic ci nie wyszło, to przynajmniej jedno osiągnęłaś – przebrnęłaś przez swój zestaw ćwiczeń i wychodzi na to, że nie jesteś taką znowu kupą gówna”. Są jeszcze listy. Gdy nie może zasnąć, Madonna sporządza listy – do kogo zadzwonić, co zrobić, a wszystko to rozplanowane jest na przestrzeni półgodzinnych przerw w pracy, w czasie których ma czas na osobiste telefony („Gdyby nie te dwie godziny spędzane przy telefonie każdego ranka, nie miałabym żadnych przyjaciół”), jak i telefony w sprawach zawodowych – do prawnika, menadżera, rzeczniczki. To rytuał graniczący z obsesją. „Nigdy nie robię sobie wolnego, jeśli naprawdę nie ma takiej potrzeby” – mówi Madonna. „W ciągu ostatnich dziesięciu lat trzy razy byłam na urlopie. Każdy z nich trwał jakiś tydzień, każdy spędziłam w jakimś egzotycznym miejscu. Mój ówczesny chłopak czy mąż chciał jechać, a ja się zgadzałam. Rzeczywiście, w końcu się poddawałam”. Ale nawet na wakacjach Madonna musi mieć wszystko zorganizowane. „Wszystko muszę planować” – mówi. „A to doprowadza do szału każdego, z kim jestem. Każdego. Pytają: <<Czy nie możesz po prostu obudzić się rano i nie planować dnia? Pozwolić sobie na spontaniczność?>> A ja po prostu nie mogę”.

Madonna jest skonsternowana. „Niech to szlag!” – mówi po chwili zastanowienia. „Dlaczego nie mogę pomyśleć o czymś przyjemnym, co mi się ostatnio przytrafiło?”. Przez chwilę gapi się przed siebie. „Dobra, już wiem. To było zaraz po tym, jak moja gospodyni wyjechała na jeden dzień. To moja ulubiona chwila – gdy po jej wyjściu wszystko jest idealne. Nikomu nie wolno siadać na łóżku, pić ze szklanki. Nie chcę, by ktokolwiek przychodził, po prostu stoję i rozglądam się. Wydaje mi się, że jestem w kościele, że otacza mnie świętość. A za chwilę znów bałagan” – śmieje się Madonna. „No tak, więc to chyba nie jest najprzyjemniejsza rzecz”. Zastanawia się znów. „OK, ostatni, najszczęśliwszy dla mnie moment – gdy pojechałam odwiedzić rodzinę na święta. Siedziałam mojemu ojcu na kolanach, dokoła siedzieli moi bracia i siostry. Czułam się znów jak mała dziewczynka. Wiedziałam, że uszczęśliwiam tym tatę. W domu nikt nie wspomina, że jestem gwiazdą. Ani słowa na ten temat. Początkowo myślałam: co to ma znaczyć, że nikt mnie nie traktuje w jakiś szczególny sposób? Ale nawet mimo tego, że musiałam spać na podłodze w śpiworze, w którym nie wiadomo kto wcześniej spał, ta wizyta sprawiła ojcu wielką radość”.

Madonna uśmiecha się promiennie na samo to wspomnienie. Rodzina – czy ta prawdziwa, z ojcem, siedmioma braćmi i siostrami (w tym dwójką przyrodniego rodzeństwa), czy ta złożona z jej tancerzy czy ekipy w składzie asystentka/agent/rzeczniczka/menadżer/prawnik, jest dla niej wyjątkowo ważna. W istocie, jej znajomi z pracy są jej najbliższymi przyjaciółmi. „Ludzie pytają: <<zdajesz sobie sprawę z tego, że wszyscy twoi przyjaciele znajdują się na twej liście płac?>>. Ja na to: <<Rany, tak naprawdę o tym nie myślałam, ale można spojrzeć na to z innej strony i pomyśleć, że pracuję tylko z ludźmi, których naprawdę lubię>>”.

I którym ufa. Na sukces Madonny w dużej mierze złożyła się jej wiara w ludzi, z którymi pracuje. „Ma władzę w tej grupie” – mówi Jane Berliner – „Jest matką rodziny”. Madonna ułożyła to sobie już na samym początku kariery. Ma dar do tego, aby zawsze znaleźć się w centrum wydarzeń. Dorastając na przedmieściach Detroit, marzyła, że zostanie albo światową gwiazdą, albo zakonnicą. „Mówiłam: <<Będę zakonnicą>> tak samo, jak mówi się: <<Będę sławna>>. Po czym zakonnice obwieściły mi, że dziewczynka, która chce być zakonnicą, jest skromna i nie interesują ją chłopcy. Potem moim wzorem został mój nauczyciel baletu, barwna, ekstrawagancka postać. Chciałam być taka jak on. Czasem myślę, że narodziłam się, aby sprostać własnemu imieniu” – ciągnie Madonna, której nadano imię po matce. „Jakże mogłabym być kimś innym niż jestem, mając na imię Madonna? Mogłabym być albo zakonnicą, albo tym kim jestem”.

Gdy w wieku siedemnastu lat wyprowadziła się do Nowego Jorku, chciała zostać zawodową tancerką. „Chyba po jakimś czasie zmęczyło mnie to” – mówi dziś. „Bo było to bardzo trudne i nie było z tego żadnych pieniędzy”. Zainteresowała się aktorstwem i zaczęła uczęszczać na lekcje, gdy zdecydowała, że zostanie piosenkarką. Resztę dobrze udokumentowano. Zaczęła pisać piosenki, dołączyła do zespołu swojego chłopaka, zaprzyjaźniła się z DJ-em, ten został jej chłopakiem, spotkała jedną osobę, potem drugą, jej kariera zaczęła nabierać rozpędu. Odkąd zaczęła występować, jej cel był jasny – Madonna chciała podbić świat. A jasność jej wizji była fascynująca. „Madonna jest bardziej wyrafinowana niż osiem lat temu” – mówi DeMann, który jest jej menadżerem od samego początku. „Ale ciągle jest wrażliwa na to samo. Miała jaja wtedy, ma je i teraz. Pamiętam, gdy po raz pierwszy weszła do mojego biura. Byłem wtedy menadżerem Michaela Jacksona. Weszła i całkowicie mnie oczarowała. Tego dnia miała trzy problemy, trzy naglące problemy. Powiedziałem: <<Wykonam trzy telefony i zajmę się tym”. Zrobiłem tak. Następnego dnia zadzwoniła z pięcioma problemami. Kolejnego z ośmioma, kolejnego z dziesięcioma. Spytałem: <<Jak jedna osoba może mieć aż tyle problemów?>>. <<Cóż, ja mam>> – odparła. Madonna ma tę zdolność, by chwycić cię za szmaty tak, że wkrótce myślisz wyłącznie o niej”. Pozostała część „rodziny” ma podobne zdanie – Madonna nie jest pasywną gwiazdą. Kontroluje wszelkie aspekty swojej kariery, podejmuje każdą decyzję związaną z jej interesami, czy jest to dotrzymanie warunków kontraktu, wymyślanie fabuły do teledysku, czy podjęcie decyzji o tym, czy wypuścić na rynek dany produkt. „Jest znakomitą bizneswoman” – mówi Seymour Stein. „Jest bardzo inteligentna i ufa swojemu instynktowi. To wspaniałe. Zadaje też miliony pytań”. Jest też uparta. „Robię, co chcę” – mówi Madonna. „Ja jestem szefem. I szczerze mówiąc, wiele moich pomysłów spotkało się ze sprzeciwem. W pewien sposób płaszczę się przed moją rzeczniczką, menadżerem. Myślę o nich trochę jak o rodzicach. Kiedy objaśniałam Freddy’emu koncepcję mojego występu i mówiłam, że będę leżeć na łóżku z dwoma facetami w stanikach, widziałam, że chyba zaraz dostanie zawału. Muszę wtedy mówić: <<Po prostu to zrobię, a wtedy sami zobaczycie>>. Ale zawsze odbywają się te wstępne rozmowy, potem przyjmuje się mój pomysł, i robię, co do mnie należy” – uśmiecha się – „i podoba im się to”.

Madonna działa z premedytacją – ma niewiele wątpliwości dotyczących interesów. Lubi grać i jest niemal całkowicie odporna na presję ze strony swoich doradców czy kogokolwiek innego. A presję wywierają – w końcu w grę wchodzą ogromne pieniądze. Ponoć Madonna płaci DeMannowi dziesięć procent ze swojego przychodu, swojemu biznesmenadżerowi, Bertowi Paddelowi, 5 procent, swoim prawnikom około 5 procent, przy czym każdego z nich wycenia się na milion dolarów. W czasie trasy koncertowej menadżer otrzymuje 10 procent dochodów ze sprzedaży biletów. Jest jeszcze wytwórnia Sire Records, filia Time Warner – szacuje się, że na płytach Madonny zarobiła pół miliarda dolarów. „Sporo w tym wszystkim biznesu” – mówi Madonna. „Ale nie było to niespodzianką. Poza tym uwielbiam spotkania z szychami w garniturach. Żyję dla tych spotkań. Uwielbiam je, bo wiem, że oni mieli naprawdę nudny tydzień, a ja tu wchodzę w swoich pomarańczowych aksamitnych legginsach, wrzucam sobie popcorn za dekolt, wyławiam go i zjadam. Podoba mi się to. Wiem, że jest to dla nich zabawne. Oczywiście najlepsze spotkania to te z szychami inteligentnymi, bo wtedy dyskusja toczy się na zupełnie innym poziomie”. „Jeśli chodzi o Madonnę, należy zrozumieć jedno” – mówi DeMann. „To, że ona ma coś do przekazania. Ludzie o tym zapominają. Ponieważ bez przerwy kreuje się na nowo i wywołuje te wszystkie skandale, ludzie zwykle skupiają się na jej bieżącym wizerunku. Ale w tym jest treść. Jeśli ciągle tylko bazujesz na prowokacji, twoja kariera nie potrwa długo. Madonna jest największą gwiazdą we wszechświecie. I odpowiada jej to”.

Początek lutego, sobotni wieczór. Madonna siedzi na wielkiej, granatowej kanapie w salonie swego apartamentu na Manhattanie. Dyskutuje o tym, czy wolałaby być mężczyzną. „Kurwa, jasne” – mówi z wielkim ożywieniem. „Gdy byłam mała, szalenie zazdrościłam moim starszym braciom. Nie mieli godzin policyjnych, mogli siusiać na stojąco, w lecie mogli zdejmować koszulki, pracowali na dworze, podczas gdy my musiałyśmy pracować w domu. Mieli o wiele więcej wolności i rozżalało mnie to. Po czym wstąpiłam w świat baletu i przeszłam przez kolejny okres, kiedy chciałam być chłopcem, tak żeby ktoś w końcu zaprosił mnie na randkę”. Madonna zastanawia się przez chwilę. „Tak naprawdę wspaniale byłoby być obupłciowym. Zniewieściali mężczyźni intrygują mnie bardziej niż cokolwiek w świecie. Postrzegam ich jako moje alter ego. Czuję się do nich bardzo przywiązana. Myślę jak facet, choć jestem kobietą. Tak więc utożsamiam się ze zniewieściałymi mężczyznami”. Madonna rozciąga się na sofie – ta analiza sprawia jej widoczną przyjemność. Wygląda dziś dość elegancko – androgyniczny wygląd zniknął. Odziana jest od stóp do głów w biel – białe spodnie Capri, biały sweter, jasne blond włosy. Jedynie jej jasnoczerwone wargi są źródłem koloru. Madonna wygląda elegancko, ale i swobodnie – idealnie jak na domowe spotkanie na niewysokim szczeblu. Ma dziś w sobie więcej werwy i jest bardziej zrelaksowana. „Pozwól, że cię oprowadzę” – mówi, zrywając się z kanapy. Dom zdaje się niesamowicie cieszyć Madonnę. Siedmiopokojowy apartament został odnowiony i umeblowany przez Christophera. Jest uroczy – prosty, choć wytworny. Większość mebli jest w stylu Art Deco i stanowi uzupełnienie dla dzieł sztuki, głównie kubistycznych. Wiszą tu wspaniałe obrazy w stylu Tamary Łempickiej i Legera oraz fotografie, między innymi Kertesza i Wetsona. „W moim domu roi się od nagich kobiet” – mówi Madonna. W hallu mijamy zdjęcie Kertesza przedstawiające nagą kobietę ściskającą swój brzuch. „Zupełnie jak ja” – mówi. „Wciąż szukam tłuszczu”. Madonna jest ujmująco dokładna w czasie naszej przechadzki („To moje stereo” – mówi, otwierając szafę). Cieszy się jak dziecko, pokazując swoje ulubione lalki. „To moje trofeum” – mówi o wiszącym nad jej biurkiem dziele Picassa. „Nie przepadam za Dalim, ale ten obraz uwielbiam” – mówi o wyjątkowo pięknym malowidle The Veiled Heart”, wiszącym w salonie. Sypialnia Madonny, jasna i połyskująca, znajduje się na końcu korytarza. „To marzenie każdej dziewczyny” – mówi, torując drogę do ogromnej, ale doskonale uporządkowanej szafy. „Sean uwielbiał zwijać ubrania w kule” – mówi, spoglądając na równiutkie rzędy butów. „Mówiłam: <<Zwinąłeś garnitur od Versace w kulę, nie mogę tego znieść>>. Zbierałam po nim te rzeczy i wieszałam, a on na to: <<Daj mi spokój. Będę robić tak>>. Ale nie mogłam tego zdzierżyć”. Madonna uśmiecha się i idzie do łazienki, po czym z powrotem do sypialni i na drugi koniec korytarza, do siłowni, która – co nie jest zaskoczeniem – wyposażona jest w najnowocześniejsze przyrządy. Przechodzi przez siłownię, mały pokój dla służby i znów trafia do kuchni – staromodnej w nowoczesny sposób. „Czyż to nie wspaniałe?” – pyta Madonna, sięgając po miskę z popcornem stojącą na kuchennej ladzie. „Ja nie gotuję, ale inni owszem”. Apartament skończono urządzać zeszłego lata, długo po tym, jak rozpadło się małżeństwo Madonny. Sprawia wrażenie miejsca urządzonego z myślą o jednej osobie, azylu, miejsca, gdzie brud pozostaje wspomnieniem, a każdy szczegół dobrany jest perfekcyjnie. „Wszystko tu jest najlepsze” – mówi Keshishian – „ale nic nie jest ostentacyjne”.

Z drugiej strony każda róża ma kolce. „To może banał” – mówi Madonna, siedząc na kuchennym stołku – „ale możesz osiągnąć największy sukces na świecie, lecz jeśli nie masz kogo kochać, to żadna nagroda. Poczucie spełnienia, jakie czerpiesz od drugiego człowieka, zwłaszcza dziecka, zawsze będzie istotniejsze niż to, że ludzie rozpoznają cię na ulicy”. Madonna przez moment milczy. Krążą plotki, że była w ciąży z Tonym Wardem, ale poroniła. Rzeczniczka Madonny zdecydowanie zaprzeczyła tym pogłoskom. Mimo to, macierzyństwo z pewnością zaprząta jej myśli. „Pragnę dzieci” – mówi. „Chciałabym mieć męża i możliwość posiadania dziecka. Ludzie mówią: <<No to wychowuj dziecko sama>>. Ja na to: <<Chwila, chwila, nie chcę wychowywać kaleki>>. Chcę, by dziecko miało ojca. Chcę móc na kimś polegać”. To właśnie jest problem – kto jest odpowiednim facetem dla Madonny? „Ciągle o tym rozmawiamy” – mówi Keshishain. „Mówię : <<Madonna, możesz zrobić z geja hetero! Możesz mieć każdego faceta, jakiego zechcesz!>>, a ona na to: <<Nie, nie mogę. Łatwo ci mówić, ale to nieprawda. Popatrz, kogo ja spotykam?>>”. Przyjaciele mówią, że wiązała nadzieje z Beattym, który obecnie spotyka się ze Stephanie Seymour, dwudziestodwuletnią modelką z dzieckiem. Pozornie Beatty wydawał się atrakcyjnym kandydatem – zakładając, że by go usidliła. Inteligentny, odnoszący sukcesy, nieobawiający się sławy Madonny. Przyjaciele twierdzą jednak, że była zbyt niezależna, a jej upór destrukcyjnie wpływał na związek. Byli też i tacy, którzy uważali, że Beatty wykorzystał ją, aby wypromować swój film. „Zastanawiam się nad tym” – mówi, nawiązując do swoich romansów z przeszłości. „Wiesz, potrafię przypomnieć sobie te pojedyncze momenty, gdy byłam w stanie się podporządkować i to poprawiało relacje. Ale ogólnie rzecz biorąc, nie jestem z tym, z kim nie jestem, z prostego powodu – nie dane jest nam być razem. Gdybym się zmieniła, stała się bardziej uległa i szła na ustępstwa wobec drugiej osoby, być może związek okazałby się udany, ale z drugiej strony musiałabym zrezygnować z pewnych rzeczy. A wtedy byłabym nieszczęśliwa. Tak więc trudno powiedzieć. Myślę sobie, że wspaniale jest mieć sławę i pieniądze, po czym widzę na planie Mię Farrow z dzieckiem i widzę, że jest absolutnie szczęśliwa. Ma wielką rodzinę i wygląda na to, że to jest właśnie najistotniejsza rzecz w jej życiu. Wiesz, miłość, to wszystko. Tak naprawdę nie mam tego, ale zostało mi jeszcze trochę czasu”. Madonna uśmiecha się. „Nie do końca jestem pewna, kogo szukam. Chciałabym to wiedzieć” – śmieje się. „Zastanawiam się, czy kiedykolwiek byłabym w stanie znaleźć kogoś takiego jak ja”. Zastanawia się nad tym przez chwilę, po czym wybucha śmiechem. „Jeśli tak” – mówi – „to chyba bym go zabiła”.