#BlastFromThePast: Kevin Mazur
Harper’s Bazaar Polska
czerwiec 2018
Daniel Matejczyk
Long Island. Jestem na stacji kolejowej Babylon, a konkretnie na terenie parkingu samochodowego przy Railroad Avenue. Jest późne, poniedziałkowe popołudnie, a ja znajduję się w dzielnicy oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od serca Nowego Jorku. W oczekiwaniu na taksówkę, z zaciekawieniem obserwuję miejscową ludność, zwracam uwagę na matkę z dzieckiem na rękach, która z ogromną lekkością pakuje zakupy spożywcze do samochodu, jednocześnie uśmiechając się do mnie. Zauważyłem, że radzenie sobie z trudami życia z uśmiechem na twarzy jest typowe dla Amerykanów. Kilkanaście minut później jestem już w taksówce, której kierowca, wyraźnie na moją prośbę, pędzi jak zawodowy rajdowiec. Mijamy ogromne posiadłości z idealnie przystrzyżonymi trawnikami, przypominające te rosnące przy fikcyjnej Wisteria Lane z serialu „Gotowe na wszystko”. Po krótkiej podróży stoję u progu ogromnych drzwi wejściowych jednego z największych domów w tej okolicy. Nerwowym ruchem pukam do drzwi mosiężną kołatką.
Po chwili drzwi się otwierają, a ja oddycham z ulgą, widząc serdeczny uśmiech Pani domu, która gestem zaprosiła mnie do środka. Mijając hol wejściowy, nie sposób było nie zwrócić uwagi na ogromny kryształowy żyrandol, który oświetlał cały dom. Wieczór spędzam w doskonałym towarzystwie – z Jennifer i Kevinem Mazurem. Oboje zrelaksowani, właśnie wrócili z Los Angeles. W trakcie kolacji panuje rodzinna atmosfera, a żona Kevina, czyniąc honory pani domu, dba, aby niczego mi nie zabrakło. Spotykamy się dokładnie w przeddzień premiery najnowszej linii kosmetyków Madonny, MDNA Skin (amerykańska premiera odbyła się we wtorek, 26 września 2017 roku w Barneys New York – przyp. aut.). Pierwszy raz zostałem zaproszony do zrobienia wywiadu w domu. Zazwyczaj spotykałem się ze swoimi rozmówcami w ich studiach, miejscach pracy czy ulubionych kafejkach. Nie jestem w stanie określić, czy byłem bardziej podekscytowany czy też zestresowany. Sam fakt rozmowy z Kevinem przyprawiał mnie o dreszcze, ot niecodziennie rozmawia się z fotografem Madonny. Nie pomagał mi również sam zainteresowany, który przyglądał mi się z zaintrygowaniem. Na szczęście Jennifer doskonale wiedziała, jak przełamać pierwsze lody, wymieniając między nami porozumiewawcze spojrzenia. Już czas – odparła, kierując mnie do gabinetu.
Zdjęcia – to pierwsza rzecz, jaką zobaczyłem, wchodząc do pomieszczenia. Były wszędzie – na ścianach, półkach, czy też sporych rozmiarów biurku. Miałem wrażenie, że jestem na wystawie fotograficznej, przyglądając się tym wszystkim znanym mi legendarnym postaciom. Moją uwagę zwróciło zdjęcie przedstawiające Paula McCartneya, jednego z założycieli zespołu The Beatles. To było moje pierwsze zlecenie, za które otrzymałem wynagrodzenie – tłumaczył Kevin. Kiedy byłem na koncercie Talking Heads, na backstage’u rozmawiałem z ich publicystą, który po krótkiej wymianie zdań zaproponował mi pracę dla ASCAP (Amerykańskie Stowarzyszenie Kompozytorów i Wydawców – przyp. aut.). Oczywiście przyjąłem propozycję od razu. Następnego tygodnia na planie zdjęciowym poznałem jego żonę, Lindę McCartney, która, jak się okazało, była legendarną fotografką. Oboje rozmawialiśmy o naszym zawodzie, wymieniając się co jakiś czas spostrzeżeniami na temat naszej pracy. W pewnym momencie podszedł do nas Paul i jak gdyby nigdy nic, przyłączył się do dyskusji.
Dla młodego fotografa, stawiającego pierwsze kroki, był to niewątpliwie wielki zaszczyt i kapitalny debiut. Ale swoje pierwsze zdjęcie, zrobił nieco wcześniej, bo w liceum – dodaje. Znany z zamiłowania do muzyki na żywo, przemycał swój aparat fotograficzny na koncerty. Tak też było w przypadku Billy’ego Joela, którego Kevin sfotografował, a zdjęcie z trasy pojawiło się później na okładce magazynu „People”. Miałem 17 lat – wspomina. Wszyscy w szkole słuchaliśmy Billy’ego Joela, który grał wtedy w Nassau Coliseum na Long Island. Wziąłem aparat, który bardzo sprytnie ukryłem i poszedłem na koncert. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, słuchając tych wspomnień, dotyczyła samego sprzętu, czy nie obawiał się, że go zepsuje, albo, co gorsza, straci? Absolutnie nie – odpowiada z uśmiechem. Nikt pod koniec lat 70. nie przejmował się takimi rzeczami. Po prostu brałeś aparat i robiłeś swoje, a przy tym doskonale się bawiłeś.
Gdy rozmawiamy o jego polskim nazwisku, z dumą wspomina pradziadków mieszkających w Polsce. Nie wstydzę się swojej polskości. Nawet nie wiesz, ale większość ludzi źle wymawia moje nazwisko! – śmieje się. Nigdy nie byłem w Polsce, ale słyszałem na jej temat tyle dobrego, że muszę tam w końcu pojechać. Musisz jednak pamiętać, że jestem Amerykaninem, urodziłem się na Brooklynie, a dorastałem tutaj, na Long Island – podkreśla. Kiedy miał dwa lata, jego rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę na Long Island. To tutaj spędził dzieciństwo, gdzie odkrył zamiłowanie do fotografii – jak sam mówi, fotografował dosłownie wszystko. Obok robienia zdjęć był zagorzałym fanem rock and rolla, uwielbiał także występy na żywo. W 1977 byłem na swoim pierwszym koncercie Led Zeppelin. Pamiętam te emocje, kiedy próbujesz dostać się jak najbliżej sceny – tłumaczy. Gdybyś wszedł do mojego pokoju, zobaczyłbyś, że każdą ścianę zdobią plakaty zespołów i magazynów rockowych. Miałem dokładnie tak samo, z tym, że zamiast gwiazd rocka na ścianach uśmiechały się do mnie gwiazdy popkultury. Moim guru jest niewątpliwie Annie Leibovitz, która fotografowała legendy rocka dla magazynu The Rolling Stone. Wiele osób mówiło mi, że robię świetne zdjęcia i powinienem coś z tym zrobić. Postanowiłem zadzwonić do kogoś ze studia Leibovitz – miałem szczęście, bo to właśnie ona odebrała mój telefon. W trakcie krótkiej rozmowy telefonicznej dała mi wiele wskazówek, które od razu wcieliłem w życie.
Ciężką pracą zyskał zaufanie wśród wielu artystów, a jego wyjątkowy styl stał się na tyle rozpoznawalny, że został dostrzeżony również przez członków magazynu „The Rolling Stone”, który zaproponował mu posadę fotografa. Bazując na opiniach i jego zdjęciach, magazyn wyszedł z propozycją współpracy bez składania portfolio. Nic dziwnego, wystarczy spojrzeć na jego pracę, by odnieść wrażenie, że oglądane przez nas zdjęcia ruszają się. Moje zdjęcia są zupełnie inne niż te, które robiła Leibovitz czy Avedon. Bez wątpienia tworzyli niezwykłe portrety – wyjaśnia autor. Skupiam się na złapaniu odpowiedniego momentu, obserwując całe wydarzenie przez obiektyw mojego aparatu. Nigdy nie wiesz, co się stanie na scenie, dlatego musisz być czujny i skoncentrowany. W 1987 roku na zlecenie czasopisma spotkał się z członkami grupy U2 w trakcie trasy koncertowej „The Joshua Tree”. Tak się składa, że ta trasa koncertowa jest mi szczególnie bliska, bo poznałem wtedy wszystkich członków zespołu. Na Instagramie możesz zobaczyć zdjęcie z Bono, opublikowane przy okazji rozpoczęcia trasy koncertowej w tym roku (w 2017 – przyp. aut.), która świętuje swoje trzydziestolecie – wzdycha, pokazując mi owo zdjęcie na swoim smartfonie. – Mieliśmy wtedy po 26 lat. Jesteśmy teraz bliskimi przyjaciółmi i wciąż ze sobą pracujemy. To coś wyjątkowego! – zachwyca się. Gdy rozmawiamy na temat samej pracy dla „The Rolling Stone”, zwraca uwagę na fakt, jak ogromną zdobył wiedzę. Pamiętam sytuację, kiedy pokazywałem zdjęcia z jakiegoś koncertu. Fotoedytor, z którym pracowałem, zwrócił uwagę na pewne rzeczy, dając mi do zrozumienia, co powinienem poprawić, aby każde następne zdjęcie było jeszcze lepsze.
Stał się ulubionym fotografem prasowym wśród artystów z branży muzycznej. Przed jego obiektywem pojawiły się największe legendy w historii muzyki takie jak Elton John, Dawid Bowie, Sting, Prince, Kurt Cobain czy Michael Jackson. Z niektórymi muzykami nawiązywał wieloletnie przyjaźnie tak jak miało to miejsce w przypadku Jacksona, z którym zaczął współpracę przy okazji jego pierwszej solowej trasy koncertowej „Bad”. Kiedy na początku 2009 roku ogłoszono, że Michael Jackson rusza w trasę koncertową „This Is It”, fani, jak i media na całym świecie nie kryli swojego zainteresowania. Kevin był odpowiedzialny za przygotowanie zdjęć z prób do pierwszego koncertu, a jedno ze zdjęć pojawiło się na plakacie promującym tournée. Jackson zmarł nagle, niespodziewanie 25 czerwca 2009 roku. Kiedy Michael Jackson zmarł, byłem wtedy w Londynie, na bankiecie zorganizowanym przez Eltona Johna, gdzie gościem specjalnym był Justin Timberlake – wyznaje. Każdy z obecnych wiedział, że dla niego pracuję. Co jakiś czas pytano mnie „Jak myślisz, czy faktycznie da radę?”. Odpowiadałem zawsze z uśmiechem na twarzy, że Michael jest wspaniały, świetnie się rusza, a przede wszystkim brzmi rewelacyjnie. Do wielkiego powrotu Jackson przygotowywał aż trzynaście piosenek w zupełnie nowej aranżacji. Kiedy usłyszałem, że Michael Jackson nie żyje, pomyślałem, że to jakieś plotki. Dopiero mój znajomy kazał mi spojrzeć na gości, którzy zamiast oglądać występ Timberlake’a, z niedowierzaniem patrzyli na ekrany swoich telefonów komórkowych. Zrobiłem dokładnie to samo, wziąłem swój telefon do ręki i własnym oczom nie wierzyłem. Miałem wrażenie, że telefon zaraz wybuchnie, dostawałem jedną wiadomość za drugą, od ekipy Michaela, od mediów i moich przyjaciół. Każdy chciał się ze mną skontaktować, ponieważ byłem jednym z tych, którzy widzieli artystę dzień przed śmiercią. Dostałem też SMS od ekipy, żeby pod żadnym pozorem nie rozmawiać z mediami i dziennikarzami. To był wielki i wyjątkowy człowiek – wspomina.
Lata osiemdziesiąte były początkiem nowej ery teledysków, zrewolucjonizowanej przez Michaela Jacksona za sprawą słynnego teledysku „Thriller”. To także początek istnienia pierwszej stacji muzycznej MTV. Mazur jako jeden z niewielu fotografów był świadkiem narodzin wielkich legend muzycznych, których złoty okres w karierze przypadał na przełom lat 80. i 90. Był także świadkiem, kiedy na amerykańskiej scenie muzycznej zadebiutowała Madonna, której kariera trwa nieprzerwanie od 35 lat. Nigdy dotąd nie udało się to żadnej innej artystce, a ikoniczne teledyski wpisały się na stałe do historii, czyniąc ją Królową Popu, jedyną legendą z tamtych lat. Nie ma aktualnie większej ikony muzyki niż Madonna! Jest jedyna w swoim rodzaju – stwierdza. Kiedy usłyszałem w radiu „Borderline”, zakochałem się. To było coś niesamowitego! Była absolutną nowością na rynku muzycznym, a każdy oszalał na jej punkcie, nucąc pod nosem piosenki – wspomina. Jestem jej wielkim fanem! Pierwszy raz zobaczyłem ją na żywo, kiedy śpiewała w towarzystwie dwóch tancerzy, tutaj w naszej okolicy. Zrobiłem wtedy jej pierwsze zdjęcia na zlecenie „The Rolling Stone” i od tego momentu wszystko się zaczęło. Zostaliśmy przyjaciółmi i współpracujemy ze sobą od trzydziestu lat – zachwyca się. Madonna znana jest z tego, że przywiązuje się do swoich współpracowników, nawiązując z nimi bliskie, przyjacielskie relacje. Z Kevinem podróżowała po całym świecie, który robił dla niej zdjęcia z koncertów, otwierające wielkie trasy koncertowe. Byliśmy razem w Japonii, kiedy promowała „Who’s That Girl World Tour”, czy też Izraelu z „The MDNA Tour”. Towarzyszę jej także przy innych projektach, co jest równie fascynujące. Jest wspaniałym człowiekiem o wielkim sercu.
Kiedy zrobił swoje pierwsze zdjęcie, internet nie był tak powszechny jak teraz w XXI wieku. Nie było mediów społecznościowych. Każdy, kto chciał zobaczyć zdjęcia ulubionych wykonawców czy aktorów, sięgał po gazetę czy też magazyn. Zawód fotografa cieszył się większym poszanowaniem i autorytetem wśród ludzi. Kiedy na stałe w naszych domach pojawił się internet, a media społecznościowe opanowały cały świat, fotografia prasowa, jak i jej fotografowie stanęli w opozycji do użytkowników telefonów komórkowych, którzy również stali się „fotografami” – To zabija moją pracę! Wcześniej sprzedawało się zdjęcia do magazynów, a teraz coraz częściej w magazynie możesz zobaczyć zdjęcie zrobione przez użytkownika Instagramu – przyznaje. Nikt nie zwraca już uwagi na jakość zdjęć, tylko na to, jak są wyświetlane na ekranie smartfonów. Nikt nie kupuje już na taką skalę magazynów jak dawniej. Żyjemy w czasach on-line, gdzie wszystko trafia do sieci. Sytuację na rynku fotograficznym można przyrównać do rynku muzycznego. Wraz z pojawieniem się utworów w postaci cyfrowej pojawiła się także wszechobecna kradzież – każdy może dzisiaj pobrać nielegalnie utwór i ukraść Ci zdjęcie! Przeglądam codziennie social media i widzę tam własne zdjęcia. Myślisz, że ktoś zapytał mnie o zgodę, czy może opublikować moją fotografię? Wielokrotnie spotykam się z tym, że nawet artyści nie są w stanie podpisać opublikowanego zdjęcia. Często muszę się o to upominać! – mówi z irytacją w głosie. Oczywiście są i tacy artyści jak np. Madonna, Lady Gaga czy Katy Perry, którzy zawsze dbają o to, aby pod zdjęciem pojawiła się informacja o autorze. To atak na sztukę, ale trzeba z tym walczyć. W 2001 roku powstała agencja prasowa WireImage, której fotograf jest współzałożycielem. Oferuję licencjonowane fotografie z najważniejszych wydarzeń kulturalnych i sportowych na świecie.
Kevin Mazur swoje pierwsze zdjęcie zrobił ponad czterdzieści lat temu, a po prawie trzech dekadach od debiutu w magazynie „The Rolling Stone”, wciąż pozostaje jednym z najbardziej zapracowanych fotografów prasowych w Stanach Zjednoczonych. Jak sam mówi, cieszy się, że może wciąż pracować i robić to, co kocha. Serce mi się łamie, kiedy widzę, ile magazynów, z którymi współpracowałem, przestało istnieć wraz z nadchodzącym postępem technologicznym – wzdycha Mazur. Jest stałym gościem imprez sportowych, kulturalnych i modowych na całym świecie, a jego zdjęcia z pewnością nie raz widzieliście na ekranie swojego komputera czy też telefonu. Również lista klientów, z którą pracuje, jest bardzo ekskluzywna, zaczynając od wieloletniej przyjaciółki, Madonny, kończąc na Beyonce czy Taylor Swift. Ostatnio zrobił też zdjęcia Justinowi Timberlake’owi w trakcie występu na tegorocznym Super Bowl. Notabene, nie pierwszy i nie ostatni raz. Kiedy przypadkowo wpadłem na Kevina w trakcie premiery kosmetyków Madonny, znalazł chwilę żeby się przywitać i porozmawiać – to pokazało mi, jak niezwykłym, skromnym i uprzejmym człowiekiem jest fotograf. Nie dziwi mnie zatem fakt współpracy z największymi gwiazdami, jego po prostu nie da się nie lubić. Kiedy robi zdjęcia, ubrany jest najczęściej w koszulę i wygodne jeansy, ma też na nosie ulubione okulary. Zapytany o najważniejszą radę, jaką kiedykolwiek otrzymał w trakcie swojej kariery, zawsze przytacza słowa Roberta De Niro: Nigdy nie rób nikomu zdjęcia bez jego pozwolenia.