Wieczna Madonna
V Magazine
listopad 2021
Jeremy O. Harris
Zdjęcia: Steven Klein
Tłumaczenie: Krystian & Mateusz Zaranek
Wizjonerka, która zmieniła pop, jaki znamy, w ciągu 40-letniej kariery napędzanej ciągłymi innowacjami. I, jak pokazuje jej nowy film koncertowy „Madame X”, nieustraszona jak nigdy dotąd. Steven Klein uchwycił ją w hołdzie dla blasku i tragedii Marilyn Monroe, zainspirowany sesją zdjęciową „The Last Sitting”, wykonaną przez Berta Sterna, do której Marilyn pozowała tuż przed swoją tragiczną śmiercią.
NOTA OD FOTOGRAFA: „Ten fotograficzny esej inspirowany jest sesją zdjęciową „The Last Sitting”, którą Marilyn Monroe wykonała z fotografem Bertem Sternem. Zdjęcia odbyły się w hotelu Bel Air w 1962 roku, tuż przed jej śmiercią. To, co miało trwać trzy godziny, zamieniło się w trzydniowy wir pracy w dzień i w nocy. Picie, śmiech, robienie zdjęć, edycja, spanie, a potem robienie kolejnych zdjęć – osobisty romans dwojga artystów, który już rzadko się zdarza. Ważniejsze dla nas było nie tyle dokładne odtworzenie ujęć, co zbadanie relacji pomiędzy fotografem a obiektem. Zarówno przyjaźń, jak i proces artystyczny, a także to, jak sztuka może naśladować życie i vice versa. Kiedy wysłałem Madonnie zdjęcia, była naprawdę oczarowana żarzącą się kruchością Marilyn w tamtym momencie jej życia. Postanowiliśmy znaleźć apartament hotelowy i spróbować uchwycić związek między gwiazdą a aparatem, tajemnicę i magię tej twórczej współpracy. Mamy nadzieję, że oddaliśmy sprawiedliwość wielkiej pracy Berta Sterna i Marilyn Monroe”.
Steven Klein
Madonna i Jeremy O. Harris są przyjaciółmi i współpracownikami, których łączy ten sam etos: pragnienie, abyśmy inaczej spojrzeli na świat. Ich epokowe dzieła – w dziedzinie muzyki i teatru testują granice, zadają pytania i są, cytując piosenkę Madonny z 2015 roku, zawsze niepokorne [„unapologetic” – przyp. tłum.]. Para artystów spotkała się we wrześniowy wieczór w Los Angeles, by porozmawiać o nowym filmie Madonny „Madame X”, sile sztuki w kreowaniu zmian i o tym, dlaczego odważne opowiadanie historii jest kluczowe bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Jeremy O. Harris: Jedno z moich pierwszych pytań, które chciałem Ci zadać, dotyczy jednego z cytatów otwierających „Madame X”: „Artyści są po to, by burzyć spokój”. Chciałbym wiedzieć, gdzie jest teraz ten spokój? Trwa globalna pandemia, miliarderzy niszczą gospodarkę i każdy sektor naszego świata. Jak myślisz, gdzie jest spokój, który można by burzyć?
Madonna: To interesujące, bo spokój jest subiektywny. Sposób, w jaki ludzie myślą o pandemii, na przykład o tym, że szczepionka jest jedyną odpowiedzią, albo ta polaryzacja myślenia, że albo jesteś po jednej, albo po drugiej stronie. Nie ma debaty, nie ma dyskusji. To jest coś, co chcę zburzyć. Chcę zburzyć to, że nie zachęca się nas do dyskusji. Uważam, że naszym zadaniem jest zakłócanie status quo. Przerażająca jest cenzura, która ma miejsce na świecie. Nikomu nie wolno teraz mówić tego, co myśli. Nikomu nie wolno powiedzieć, co naprawdę myśli na dany temat, w obawie, że zostanie poddany wykluczeniu i „cancel culture”. W tej kulturze unieważnienia burzenie spokoju jest prawdopodobnie uważane za akt zdrady. Zacznijmy od tego, a potem porozmawiajmy o naszej pracy jako artystów. Twoja twórczość jest bardzo niepokojąca, ale nie w zły sposób. Po obejrzeniu „Slave Play” mój umysł był rozjebany z wielu powodów. Mówisz o rzeczach, których unika się w dyskusji. Poruszasz tematy, które nie są poruszane na co dzień przez społeczeństwo, mimo że podobno jesteśmy tacy świadomi. Dla mnie to i to, co robisz, są dokładnie tym, o czym mówi James Baldwin. Słyszałeś jego przemówienie o integralności artysty? Jest zachwycające.
JOH: Poznałaś go?
M: Nie. Mój Boże, chciałabym.
JOH: Mam wrażenie, że świetnie spędzilibyście razem czas.
M: Myślę, że naprawdę dobrze byśmy się dogadywali. Uwielbiam powieść „Mój Giovanni”, dzięki której go odkryłam. A potem zaczęłam czytać inne jego dzieła, zaczęłam słuchać jego przemówień, śledzić jego działalność w ruchu praw obywatelskich, a także jego relacje z ludźmi i artystami.
JOH: To zabawne, że wspomniałaś o kulturze unieważnienia, bo mój ostry pogląd na temat „cancel culture” jest taki, że nie sądzę, by było to tak przerażające, jak niektórzy uważają.
M: Rzecz w tym, że im bardziej się wyciszasz, im bardziej się boisz, tym bardziej wszystko jest niebezpieczne. Dajemy temu umocowanie, zamykając się całkowicie w sobie.
JOH: Jedyne, co mnie irytuje w związku z ideami kultury unieważnienia, wiąże się z poczuciem wielu młodych artystów, że istnieje właściwy sposób opowiadania historii lub właściwy sposób tworzenia. I wiele z tych właściwych sposobów polega na tym, by nie prowokować i nie wywoływać żadnych niepokojów wśród ludzi. A to oznacza, że aby naprawdę zobaczyć ludzi, trzeba wywołać burzę, co właśnie robiłaś przez cały czas. Kiedy coś szturchasz, ludzie mówią: „nie dotykaj tego, nigdy w ten sposób”. To wzbudza w nich emocje. A ty robisz to od samego początku.
M: Odkąd włożyłam palec do zapalniczki w samochodzie, ciągle go wciskałam i bawiłam się nim [Madonna robi tu aluzję do historii z jej dzieciństwa, gdy spytała starszego brata, czy „to czerwone” w zapalniczce parzy. Historię te można usłyszeć na archiwalnym nagraniu w filmie „Madonna and The Breakfast Club”. Prawdopodobnie nie pamiętając historii dokładnie, tu wspomina o ojcu, nie o bracie – przyp. tłum.]. Każde dziecko to robi, a rodzice mówią: „nie dotykaj, bo się poparzysz”. Wystarczy, że mi tak powiesz, a ja muszę tego dotknąć.
JOH: Co się stało, kiedy dotknęłaś i poparzyłaś sobie palec?
M: Mój ojciec powiedział tylko: „Należało Ci się”. Bez współczucia.
JOH: Jak się z tym czułaś? Czułaś się wzmocniona, że zrobiłaś to, czego Ci zabronili? A może czułaś ból?
M: Czułam pieczenie. Chciałam się rozpłakać, ale zacisnęłam zęby. Zdławiłam łzy i powiedziałam tylko: „Nie będę okazywać bólu. Po prostu przez to przejdę. Udowodnię mojemu ojcu, że czasem dobrze jest się poparzyć”.
JOH: Zawsze, gdy proszono mnie o lekcje, pytano mnie: „Jak napisać dobrą sztukę albo taką, która będzie ludzi obchodzić?”. Odpowiadam: „Nie mogę Ci powiedzieć, jak to zrobić”. Wszystko, co mogę poradzić, to pisanie w obliczu porażki. Pisanie na krawędzi. Tak, jakby miało się nie udać. Szansa na poparzenie się jest celem, dla którego warto coś zrobić. Czy czujesz, że tym właśnie była dla Ciebie trasa „Madame X”?
M: Cóż, po pierwsze wszyscy mówili mi, żebym tego nie robiła, bo to zbyt ambitne. Że na scenie będzie za dużo ludzi. Że próbuję opowiedzieć zbyt wiele historii. Że w jednym miejscu i czasie próbuję się podzielić zbyt wieloma rzeczami, które kocham. Że koszty produkcji będą zbyt duże, a w teatrze, który mieści tylko 1500 do 2000 widzów każdego wieczoru, ledwo na tym zarobię, zwłaszcza że obowiązywały tam zasady ustalane przez związki. [Koszty rosły – przyp. tłum.] już przy półgodzinnym opóźnieniu, albo nawet wtedy, gdy byliśmy na etapie prób. Nie wiedziałam o tym, ale regulacje w teatrach są tak szalone, a godziny pracy zatrudnionych tam osób to od dziewiątej do siedemnastej. Spytałam: „Kto w tych godzinach pracuje w takich miejscach?”, a także: „Czy nie możecie po prostu przesunąć godzin na od szesnastej do północy?”. Byłoby to o wiele bardziej sprzyjające naszym przyzwyczajeniom – temu, kiedy pracujemy, kiedy toczy się nasze życie. A oni odmówili. I tak oto wszystko, co działo się po piątej, było liczone jako nadgodziny. Więc możesz sobie wyobrazić rachunki, jakie mi wystawiono za same tylko próby, bo mieliśmy je każdego wieczora do trzeciej nad ranem. Musieliśmy rozpocząć trasę, a i tak nie byliśmy gotowi. Zaczęłam pracować z 16 osobami, a potem zdecydowałam się na 36! Powiedziałam, że nie mogę mieć tylko ośmiu Batukadeiras! Nawet te, które pojechały w trasę, to wciąż tylko połowa [15 z 30 kobiet z zespołu – przyp. tłum.]. Potem musiałam sprowadzić wszystkich muzyków z Portugalii. Potem wszystkich tancerzy. Zawiesiłam poprzeczkę wysoko, ponieważ potrzebowałam tych wszystkich ludzi, aby opowiedzieć moją historię. Od samego początku mój manager mówił: „To będzie dla Ciebie katastrofa, bo nic na tym nie zarobisz”. I oczywiście pytał: „Dlaczego się zabijasz? Nie musisz tak ciężko pracować. Nikt nie pracuje tak ciężko. Jeśli zrobisz tylko jedną czwartą tego, co robisz, to i tak będzie to więcej, niż zrobili inni”. Odpowiedziałam: „Tak, ale ja nie pracuję w ten sposób”. Wszystko w tym występie musiało być najbardziej niesamowite, na jakie mogłam sobie pozwolić. Nawet jeśli spadnę z tej – jak to mówisz – krawędzi, nawet jeśli może się to nie udać. Ale skąd można to wiedzieć, jeśli się nie spróbuje? Niektóre rzeczy na początku nie działały i zrezygnowaliśmy z nich. Ale na tym polega piękno teatru, że możesz wypróbować rzeczy przed publicznością. Rozmawianie z ludźmi, kiedy cię nie widzą, było dla mnie proszeniem się o porażkę. Nikt nie widzi mojej twarzy, widzą tylko to, jak zmieniam buty. Pomyślałam, że to dość ryzykowne. Ale w końcu mi się to spodobało. Podobała mi się ta przewrotność.
JOH: Jedna z Twoich wypowiedzi, nad którymi często się zastanawiałem, brzmi: „Najbardziej radykalną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam, było trwanie na scenie”. I tak się zastanawiam, czy to jest najbardziej radykalna rzecz, jaką można zrobić? Czy może byłoby naprawdę radykalne, gdybyś po „Ray of Light” po prostu zniknęła i nigdy nie pojawiła się ponownie?
M: Masz na myśli, żebym umarła jak wszyscy inni?
JOH: Cóż, nie tyle umarła, co po prostu się ukryła, jak J.D. Salinger w lesie.
M: Mogłoby tak być, ale nie chciałabym jak J.D. Salinger zajmować się homeopatią w lesie.
JOH: Dla Ciebie występowanie to zgoda na ryzyko porażki, praca aż do utraty tchu, coś, co wydaje się głęboko radykalne. Bo poza Yvonne Rainer i Marthą Graham nie przychodzi mi na myśl żadna kobieta po sześćdziesiątce, która konsekwentnie występowałaby na żywo przed publicznością. A nawet te kobiety nie występowały na takim poziomie, jak Ty to robisz. Czy to Cię w ogóle przeraża?
M: Prawdę mówiąc, nawet nie myślę o swoim wieku. Po prostu idę dalej. Nawet wtedy, gdy prawie całą trasę koncertową grałam ze strasznym bólem, nie miałam już chrząstki w prawym biodrze, a wszyscy powtarzali: „Musisz przestać, musisz przestać”. Powiedziałam wtedy: „Nie zatrzymam się. Będę jechała, dopóki koła nie odpadną”. I to COVID zakończył wszystko w Paryżu, kiedy zostało nam jeszcze 10 dni koncertów, a ja zamierzałam to kontynuować. Nie obchodziło mnie, jak bardzo boli. Ale prawdę mówiąc, nigdy nie myślę o granicach czasowych i o tym, kiedy powinnam przestać. Myślę o tym tylko wtedy, gdy skrajni ignoranci mówią mi: „Nie sądzisz, że zasłużyłaś sobie, by odpocząć i cieszyć się wszystkimi swoimi sukcesami i wszystkim, co osiągnęłaś i przejść na emeryturę?”. Tylko nie emerytura, niech nikt mi nie mówi tego słowa. Mówię im: „Chwila, jak myślisz, dlaczego to robię?”. Dlaczego Ty robisz to, co robisz? Czy wyznaczyłeś sobie jakiś termin, w którym przestaniesz?
JOH: Nie sądzę.
M: Myślę, że zatrzymamy się, gdy nie będziemy mieli żadnych jebanych pomysłów, gdy nie będziemy już czuć się zainspirowani.
JOH: Nie zrobisz tego przez próżność czy dla splendoru?
M: Mam nadzieję, że kiedy to robię, to wygląda to uroczo. Jestem niezwykle próżną osobą. Cytuję też Jamesa Baldwina na końcu jednej z moich piosenek w trzecim akcie [koncertu i filmu „Madame X” – przyp. tłum.] – mówię, że: „Nie jesteśmy tu po to, by być popularni, jesteśmy tu po to, by być wolni”. Bardzo wyzwalające są słowa: „Nie obchodzi mnie to, po prostu będę to robić”. Więc nie myślę o tym, żeby przestać. Mogłam zrobić stadionową trasę koncertową, zagrać największe przeboje i zarobić miliard dolarów.
JOH: Żadna inna kobieta i żaden inny mężczyzna nie osiągnął takich sukcesów na polu tras koncertowych jak Ty.
M: Prawda, dlatego mogłabym tak zrobić, ale wcale by mnie to nie cieszyło. Po prostu nie podoba mi się idea powtarzania się. Nie podoba mi się pomysł dawania ludziom tego, czego oczekują. Wolę dać im trochę tego, czego chcą, a potem trochę czegoś innego.
JOH: Tak, czegoś takiego jak afrykańskich muzyków, o których nigdy wcześniej nie słyszeli, czy całego zespołu z Portugalii, którego nie spodziewali się zobaczyć.
M: Tak, a także niesamowitego tańca, tańca współczesnego, którego dziś się nie spotyka, a na którym ja się wychowałam. Martha Graham była całym moim światem. Przeprowadziłam się do Nowego Jorku, żeby zostać tancerką współczesną. To jest świat, którego ludzie już tak naprawdę nie znają. Dziś znają tańce z TikToka lub hip-hop. Nie mam nic przeciwko tej kulturze. Ale to po prostu nie to samo.
JOH: To coś elitarnego.
M: Jest elitarne, ponieważ wymaga umiejętności, wymaga pracy, całych lat nauki, a Martha Graham występowała nawet po siedemdziesiątce. Pierwszy raz spotkałam ją, kiedy uczyłam się w jej szkole. Kiedy po raz pierwszy poznałam ją osobiście, byłam oszołomiona: „O mój Boże, moja bohaterka”. Kiedy spotkałyśmy się po raz drugi, zaprosiła mnie na kolację do swojego domu. Wtedy odnosiłam już sukcesy i nie byłam już tancerką. To było naprawdę fajne uczucie siedzieć z nią przy stole i czuć, że widzi we mnie równą sobie. To, co jest dla mnie naprawdę ważne, kiedy robię cokolwiek, to dzielenie się ze światem tym, co odkryłam, co mnie zainspirowało. Tym, co poruszyło mój umysł, podniosło mnie na duchu lub uświadomiło mnie w duchowy sposób.
JOH: Jak wtedy, gdy wprowadziłaś taniec współczesny lub voguing do swoich poczynań na światowej scenie?
M: Tak, kiedy zobaczyłam voguing po raz pierwszy w The Sound Factory, pomyślałam: „Chwila, co to kurwa jest?! To wariactwo”.
JOH: Kiedy usiadłaś naprzeciwko Marthy Graham na tej kolacji, na której widziałyście się jak równa z równą, o czym rozmawiałyście?
M: Rozmawiałyśmy o jej współpracy z japońskim artystą o nazwisku Noguchi. Zrobił dla niej wiele rzeźb do jej występów na żywo. Wszędzie miała japońskie rzeźby. Była pod wielkim wpływem kultury japońskiej. Rozmawiałyśmy też o kompozytorze Aaronie Coplandzie. Zawsze z nim pracowała. Mówiła o pracy z ludźmi, z tancerzami, którzy nie boją się podejmować ryzyka, niszczyć swoich ciał, rozwalać kolan. Jej choreografia jest szalona. Jest bolesna, seksualna, pełna gniewu, rozdzierająca wnętrzności. Rozmawiałyśmy o tym, jak ważne jest dla artysty znalezienie takich ludzi do współpracy. Przypomniałam sobie o tym po latach. Muszę znaleźć swoją bandę, swoich ludzi, którzy pracują tak jak ja. Rozmawiałyśmy o tym, a także o tym, że nazwała mnie Madame X, kiedy spotkała mnie po raz pierwszy.
JOH: Bo Twoje szkolne stroje były zbyt rozwiązłe?
M: Cóż, było kilka powodów. Jestem tą dziewczyną, która wkłada palec do samochodowej zapalniczki. Nie mogłam po prostu założyć trykotu i rajstop, bo pomyślałam: „Zaraz, zaraz…”. To jest taniec współczesny. To nie jest balet, gdzie wszyscy są bardzo sztywni i jednolicie ubrani, a Martha Graham odrzuciła przecież gorsety i baletki z noskami w czasach swojej świetności, gdy była młoda i podróżowała po Stanach Zjednoczonych. Dziewczyny tańczyły na scenie bez staników, a ich cycki podskakiwały i to było uważane za bardzo seksualne i kontrowersyjne. Pomyślałam: „Chwila, ona nie może być taką osobą i nie może być restrykcyjna w kwestii tego, jak jesteśmy ubrane na zajęciach”. Tak więc postanowiłam zaryzykować. Rozcięłam swój trykot z przodu aż do kości łonowej, a potem przypięłam go z powrotem malutkimi złotymi agrafkami i zwróciłam na siebie jej uwagę. Ale inna sprawa, że musiałam dorabiać sobie na boku, bo trudno byłoby cokolwiek zarobić, będąc tancerką współczesną. Robiłam coś takiego, jak chociażby chodzenie do salonów fryzjerskich i pozwalanie na eksperymentowanie na moich włosach. Wiesz, układanie z nich warkocza, a potem oddzielanie połowy z nich i golenie jednej strony głowy. Ciągle pojawiałam się na zajęciach jako część czyjegoś eksperymentu.
JOH: Oto Madame X!
M: [Martha Graham – przyp. tłum.] ciągle na mnie zerkała. Czasami uchylała drzwi swojego gabinetu i obserwowała przechodzących uczniów. A czasem wpadała do sali. Myślę, że chodziło jej o to, że za każdym razem, kiedy mnie widziała, wyglądałam inaczej, więc kiedy zostałam wezwana do jej gabinetu, powiedziała: „Nie poznaję Cię. Za każdym razem, gdy Cię widzę, jesteś jak szpieg”. Pomyślałam: „To jest fajne”. Więc mimowolnie już wtedy zgłębiałam tę ideę tworzenia person i to, że możemy wcielać się w tak wiele różnych osób. To nadal jest sztuka, to nadal jest teatr i to nadal opowiadanie historii. O tym właśnie z Tobą rozmawiałam. Dlaczego robimy to, co robimy? Myślę, że o to właśnie chodziło Jamesowi Baldwinowi, kiedy pisał, że jesteśmy poetami, narratorami. Ale jak opowiadamy nasze historie? Za pomocą muzyki, za pomocą tańca. Opowiadamy je za pomocą naszych słów, pisząc scenariusz, opowiadamy je za pomocą dzieł sztuki. Możemy być twórcami opowieści nawet jako rodzice. Ludzie muszą przestać myśleć w tak ograniczony sposób. Kiedy mówię: „Madame X jest nauczycielką, zakonnicą, gospodynią domową”, mam na myśli to, że w tym wszystkim jest miejsce na poetyckość.
JOH: Czy ostatnio miałaś okazję usłyszeć lub zobaczyć coś uroczego?
M: Jedyne, co ostatnio wysłuchałam i co mnie zainspirowało, to płyta Kanye „Donda”. Jest bardzo niewielu artystów, którzy tworzą w obliczu porażki. A ja czuję, że on jest jednym z nich.
JOH: On w tej chwili patrzy w przepaść.
M: Totalnie. Nie mogę powiedzieć, że zgadzam się ze wszystkimi jego poglądami politycznymi i sposobem, w jaki myśli o kobietach, o niezamężnych osobach uprawiających seks, czy o społeczności LGBT+. Ale jego twórczość jest ryzykowna, inspirująca i nieszablonowa. Wszyscy tak długo czekali na jego płytę, że aż w końcu, kiedy się ukazała, wyszły też płyty wszystkich innych. A mimo to on wciąż się wyróżniał.
JOH: Tak. Ale czy nie poczułaś się dość specyficznie, wiedząc, że zaprosił też do współpracy DaBaby?
M: Czułam pewien dysonans, ale tak jak powiedziałam, muszę zwracać uwagę na wiadomość, a nie na posłańca. Ważne, by słuchać nauk. Nie daj się złapać na tym, że pozjadałeś wszystkie rozumy. Jeśli chcesz się podjąć analizy postaci, spójrz na sposób, w jaki Martin Luther King prowadził swoje życie. Wiesz, był chrześcijańskim, bogobojnym człowiekiem, głoszącym nauki o moralności, wartościach i rodzinie. A wszędzie miał kochanki. Zdecydowanie nie żył zgodnie z wytworzonym wizerunkiem swojej osoby, ale czy to przekreśla to, co zrobił dla świata, jak poświęcił swoje życie i jak był gotów pracować w obliczu porażki, ostatecznej porażki, jaką była śmierć w zamachu? Nie. I wiesz, czym jestem naprawdę zdegustowana…? Widziałeś może film dokumentalny o nim, który niedawno wyszedł? Nazywa się „Martin Luther King kontra FBI”. Koniec końców J. Edgar Hoover, a nawet rodzina Kennedych próbowali dobrać mu się do dupy, przedstawić go jako komunistę poprzez zdemaskowanie go jako kobieciarza. Nagrywali go wszędzie i te taśmy zostaną ujawnione za siedem lat. Nie chcę tego słuchać.
JOH: Tak. Powstanie z pięć filmów i programów telewizyjnych o tych taśmach. [Wracając do tego, co urocze – przyp. tłum.] za naprawdę uroczego uważam Twojego chłopaka, który moim zdaniem jest cudowny. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy jedliśmy razem kolację. Zastanawiam się, co czułaś, oglądając jego śmierć na początku „Madame X”? On grał w sekwencji otwierającej ten spektakl.
M: Cóż, właśnie to sprawiło, że się w nim zakochałam – jego zaangażowanie w to, co robi. A także to, że ucieleśnia i uosabia zarówno Malcolma X, jak i twórczość Jamesa Baldwina. Bardzo mi się to podoba. Każdego wieczoru umierał, zanim weszłam na scenę. Było w tym coś poetyckiego.
JOH: Zdaje się, że widząc to, pomyślałem: „Wow, ona naprawdę poszła w to” – pokazałaś coś takiego na scenie. Obraz otwierający Twoją sztukę, podobnie jak moją, jest tak bardzo teatralny. Bardzo wymowny. Tak silnie osadzony w historii, że nadaje mocny ton, za którym musisz podążać…
M: Podążać za kontrolą dostępu do broni albo „God Control”. Tak.
JOH: Byłaś tym zmartwiona? Przez ile prób przebrnęliście, żeby dojść do wersji, którą widzimy teraz?
M: Próby trwały dziesięć tygodni. Dużą rolę odgrywały kostiumy, projekcje wideo, Batukadeiras na schodach przebrane za niewolnice z czasów Antebellum [sprzed wojny secesyjnej – przyp. tłum.], zestawione z ulicznymi protestami, Black Lives Matter. Wszystko było mocno nasycone treścią i musiało ze sobą współgrać. Nie brakowało mi pomysłów, więc przeszłam od tego do religii i zakwestionowania działań kościoła, o czym był „Dark Ballet”. A potem zmierzyłam się z seksualnością w „Human Nature”. Wsadzali mnie do tej dziury na scenie, do tego kręgu i więzili mnie tam. Potem przyprowadzali moje ośmioletnie córki na scenę, gdy rozbrzmiało: „Nie jestem twoją dziwką”– to było zajebiste. Musiałam przejść od słów do czynów. Rozumiesz mnie?
JOH: Rozumiem Cię doskonale. Podoba mi się, że wzięłaś swoje córki na scenę. Podoba mi się, że masz tabliczkę „Najlepszy tata wszech czasów” na swoim biurku. Po raz pierwszy zobaczyłem „Madame X” po tym, jak wpadłem do Ciebie na obiad i poznałem wszystkie Twoje dzieci, co było dla mnie niesamowitą chwilą, ponieważ bardzo łatwo jest zrozumieć Madonnę jako gwiazdę pop. Łatwo jest zrozumieć Madonnę jako kontrowersyjną postać, ale trudno jest zrozumieć Madonnę jako matkę. Myślę też, że jeszcze trudniej jest zrozumieć Madonnę jako matkę czarnoskórych dzieci. Ponieważ adopcja międzyrasowa jest czymś, czego ludzie wciąż nie rozumieją. Czymś, o czym się nie mówi. Czułem się zaszczycony, że mogłem być świadkiem tego, jak wspaniałą matką jesteś dla swoich dzieci, jak wspaniałą matką dla czarnoskórych dzieci jesteś i że w Twoim domu panuje tak wspaniała atmosfera akceptacji i celebracji kultury.
M: Myślę, że kiedy zaczynasz swoje życie od bardzo mocnego policzka w twarz, to inaczej patrzysz na świat. Po prostu tak jest. Każdego to czeka. Każdy zostanie spoliczkowany. Prawdopodobnie kilka razy, zwłaszcza jeśli jesteś artystą tworzącym w obliczu porażki, bo taka jest natura tej gry, że trzeba się podnieść, upaść, a potem znowu się podnieść. Jest taka kwestia w scenariuszu mojego filmu: kiedy umiera moja matka, podnoszę się i idę dalej. [Kiedy] wszyscy moi przyjaciele umierają na AIDS, podnoszę się i idę dalej, Basquiat umiera, a ja podnoszę się i idę dalej. Obcy mężczyzna gwałci mnie z nożem przy gardle. Podnoszę się i idę dalej. Mój były mąż mnie zawodzi. Podnoszę się i idę dalej. Mój brat mnie zdradza, podnoszę się i idę dalej. Albo masz taką mentalność, że się podnosisz i idziesz dalej, albo całymi dniami siedzisz i myślisz o tym, co ludzie myślą o Tobie. Wyzwania, które podejmowałam od dziecka, to rzeczy, które uświadamiają mi, jak cenne jest życie, a pochylenie się i pocałowanie ust mojej matki w trumnie sprawiło, że pomyślałam, że… w mgnieniu oka wszystko może się zmienić. Nie zmarnuję ani sekundy z tego czasu i mam w dupie każdego, kto próbuje stanąć mi na drodze.
Stylizacja: B. Akerlund
Makijaż: Kali Kennedy (Forward Artists)
Fryzura: Andy LeCompte (The Wall Group)
Paznokcie: Naomi Yasuda (M+A World Group)
Casting: Greg Krelenstein (GK-LD Projects)
Edycja: Czar Van Gaal / Kevin Ponce / Owen Myers
Lokacja: Hotel St. Regis, Nowy Jork
Scenografia: Jack Flanagan (The Wall Group)
Produkcja: That One Production
Content/BTS: Ricardo Gomes / Ryan Drake