SongTalk Magazine

Making of Like a Prayer

Tłumaczenie: RottenVirgin

1989


Co czułaś, kiedy napisałaś swoją pierwszą piosenkę?

Nie pamiętam, jaki nosiła tytuł, ale pamiętam uczucie, jakie mi towarzyszyło, gdy ją napisałam. To po prostu ze mnie wyszło. Nie wiem, jak. Czułam się, jakby coś mną zawładnęło. Miałam ochotę wybiec na ulicę i krzyczeć: „Napisałam piosenkę! Zrobiłam to!”. Wiesz, o co mi chodzi? Byłam taka dumna z siebie (śmiech). Później pisałam jedną piosenkę po drugiej. Zawsze pisałam wolne wiersze, dzienniki, ale ułożenie muzyki do słów to już całkiem inna sprawa.

Ile miałaś wtedy lat?

Około dwudziestu jeden.

To ciekawe, że napisałaś aż tyle własnych piosenek. Sądzę, że ludzie są bardzo świadomi tego, że zajmujesz się wieloma rzeczami, ale tego, że piszesz swoje piosenki, już mniej.

Masz na myśli to, że nie zdają sobie sprawy z tego, że jestem nie tylko dziwką, ale i autorką piosenek? (śmiech) To przez mój wizerunek. Co mam zrobić? W przypisach do płyty widnieje informacja o tym, że jestem autorką piosenek. Jeśli jej nie doczytają, to nie mój problem. Nie mam zamiaru umieszczać na okładce naklejki z napisem: „Słuchajcie! To ja napisałam te piosenki!”. Wiesz, ludzie zwracają uwagę na to, na co chcą zwracać uwagę.

Płyta Like a Prayer wydaje się najszczerszą płytą w Twoim dorobku. Zgodzisz się z tym?

Starałam się niczego nie przesładzać ani nie schlebiać niczyim gustom. Pisałam, co czułam.

A w przeszłości przesładzałaś?

To nie tak, że przesładzałam. Po prostu starałam się pisać w określonym tonie. Z tym jest jak z filmami – jedne są brutalnie szczere, przerażające, inne – błahe, komercyjne. Podobają mi się wszystkie, o ile są dobrze zrobione.

Czy w przeszłości częściej pisałaś o jakiejś postaci niż o samej sobie?

Opisywałam pewną część siebie. Pisałam też o postaci. Wciąż tworzę scenariusze, które stanowią połączenie tego, co znam, i tego, co sobie wyobrażam. Ale w piosenkach ukazuję jedynie część siebie. Zdecydowanie łatwiej przychodzi mi eksponowanie tej powierzchownej, efektownej, wykreowanej części siebie, ale jest też druga strona medalu.

Czy trudniej jest obnażać w piosenkach swoje wnętrze?

Nie. Dawniej pisałam wiele takich piosenek, ale uznałam, że są zbyt szczere, zbyt przerażające i postanowiłam ich nie nagrywać. Tym razem uznałam, że nadszedł właściwy moment, by to zrobić. Miałam taką potrzebę.

Czy cały czas pracujesz nad warsztatem, czy raczej czekasz na inspirację?

Czekam na inspirację. Ta płyta stanowiła zapis moich przemyśleń w tamtym czasie.

Jak wygląda u Ciebie proces twórczy? Wiem, że wiele piosenek napisałaś z Patem Leonardem. Wspomniałaś, że czasem układasz melodię, przedstawiasz mu ją, a on ją rozpracowuje…

Tak, staram się mu ją zaśpiewać. Albo nucę melodię, a on ją wygrywa. I w ten sposób powstaje piosenka.

Sama układasz melodie?

Tak, śpiewam prosto z głowy. Albo wymyślam tekst, jakiś motyw, czy jedną linijkę, dopasowuję do niej melodię, a Pat gra ją na fortepianie.

Musicie być w świetnych stosunkach, skoro potraficie współpracować na tym etapie.

Tak, bo oboje pochodzimy ze Środkowego Wschodu i ciężko pracowaliśmy, by do czegoś dojść. Ale wiesz, Pat ma wykształcenie muzyczne. Umie czytać nuty, pisać muzykę. Ja się na tym nie znam. Ja kieruję się instynktem, on intelektem. To całkiem dobre połączenie.

Czy czasem przedstawia Ci melodię, do której masz napisać słowa?

Tak. Ale ostatecznie i tak ją przerabiamy. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek napisał piosenkę, którą bym po prostu przyjęła i stwierdziła: „Dobra, gotowe, dopiszę tylko słowa”. Nad tym zawsze trzeba pracować.

Jedną z moich ulubionych piosenek Waszego autorstwa, spośród tych, które znalazły się na płycie, jest Oh Father.

Czyż nie jest świetna?

Jest piękna. To jedna z tych piosenek, które stanowią idealne połączenie słów i muzyki.

Właśnie to jest wspaniale w Pacie. Łączy ze sobą wszystkie te dziwne akordy i brzmienia, a ja słucham tego i nawet się nad tym nie zastanawiam. Słucham tego raz za razem i stosuję metodę wolnych skojarzeń. Zaczynam śpiewać słowa, dopasowuję  je do melodii. Nie myślę o budowie piosenki, nie myślę o tym, czy właśnie śpiewam pierwszy refren.

Czy ułożyłaś melodię do Oh Father?

Nie, nie. To Pat.

To ciekawe, że pisząc ten utwór, kierowałaś się skojarzeniami, a mimo to, jego słowa  opowiadają o czymś bardzo konkretnym.

Tak, z pewnością dobrze się dobraliśmy z Patem. Wiem o tym, bo  próbowałam pracować z wieloma ludźmi. Mamy dobre relacje. Z pewnością jest między nami chemia.

Wspomniałaś, że melodie same Ci się nasuwają. Domyślasz się, skąd biorą się Twoje pomysły? Z zewnątrz?

(śmiech) Jestem jak gąbka. Uwielbiam tak wiele gatunków muzycznych i przez całe życie słuchałam tak wielu… wiesz jak to jest, gdy cały czas przechowuje się pewne wspomnienia. One gdzieś tam są, cały czas. Jestem tym, co udało mi się przetrawić przez te wszystkie lata. Temu właśnie daję wyraz. Nie uważam, by pomysły przychodziły z zewnątrz, ja je wszystkie magazynuję.

Doświadczyłaś kiedyś bloku twórczego?

Czasami tak. Na pewno. Wtedy trzeba po prostu na chwilę oderwać się od pracy, wyjść gdzieś, na przykład do kina.

Niektórzy twórcy twierdzą, że gdy nic im nie przychodzi do głowy, siedzą i myślą, starając się przezwyciężyć brak weny.

Też tak robię. Czasem ślęczymy z Patem nad jakimś utworem. Mówimy: „napiszmy dziś piosenkę”. Ale bywa, że to musi przyjść samo. Nic na siłę. Ale do tego trzeba też nieco dyscypliny. Kiedy mam napisać piosenki na nową płytę, siadam i mówię sobie „tak, siadam i piszę piosenki. Daję sobie na to ileś czasu”. Ale bywa naprawdę ciężko.

Masz jakiś sposób na to, by pozostać w formie twórczej?

Tak, to po prostu żyć. Doświadczać życia, być otwartym, spostrzegawczym.

Czy łatwo Ci, jako jednej z najsławniejszych osób na świecie, być otwartą, obserwować?

Można być otwartym i spostrzegawczym w każdej sytuacji. Na przykład w pracy, mogę obserwować ludzi na planie filmowym, i tak dalej. Jest nieskoczenie wiele metod i okazji, by przyswajać wiedzę o świecie.

Razem z Prince’em napisałaś Love Song. To świetna piosenka. Czy pracowaliście nad nią razem, czy przedstawił Ci gotowy utwór?

Nie. Usiedliśmy i zaczęliśmy się wygłupiać. Dobrze się bawiliśmy. On grał na perkusji, ja na syntezatorze i tak powstała pierwotna linia melodyczna. Wtedy zaczęłam improwizować słowa. On dodał do tego instrumenty, zmiksował całość i wysłał mi, ja dodałam poszczególne sekcje i wokal i odesłałam mu. Po czym on dośpiewywał ciąg dalszy, dodał kolejny instrument i tak dalej… Z jednego zdania powstał cały akapit. Nie pracowałam jeszcze w taki sposób. On był w Minessocie, bo lubi tam pracować, a ja z kolei lubię pracować tutaj. Więc odsyłaliśmy sobie ten utwór. Prince jest wspaniały. Naprawdę interesujący… Wyjątkowy talent.

Łatwo się Wam współpracowało?

Tak. Zaczęło się od tego, że podziwialiśmy się nawzajem. Poza tym każde z nas osiągnęło już sukces, więc nie musieliśmy sobie niczego udowadniać. Znaleźliśmy się na tym samym poziomie. I nie sądzę, by miał wcześniej okazję współpracować z kimś takim. Zazwyczaj to on dominuje.

Act of Contriction, ostatnim utworze na płycie, usłyszeć można ścieżkę puszczoną od tyłu i inne tajemnicze elementy. Czy i ten utwór współtworzył Prince? Na płycie widnieje adnotacja, że utwór wyprodukowały „Siły Wyższe”.

Tak, Prince grał w tym utworze na gitarze. Grał także w Keep It Together.

Act of Contriction usłyszeć można chór z Like a Prayer, puszczony od tyłu.

Tak, odwróciliśmy taśmę i nagraliśmy wszystko od końca.

To był Twój pomysł?

Tak. Podobnie jak odmawianie modlitwy („Akt skruchy”). Całość stworzyliśmy wyłącznie w studiu. Pat włączył mikrofon, ja zaczęłam się wygłupiać. To była wolna forma. Nagrałam to, co mi akurat przyszło do głowy. Całość w ogóle nie została edytowana.

Ty, Prince i Michael Jackson urodziliście się w tym samym roku, 1958.

Wiem. Dziwne, prawda? Urodziny Michaela wypadają krótko przed albo po moich… Jest tak wiele osób spod znaku lwa w moim życiu [Michael Jackson urodził się 29 sierpnia 1958, pod znakiem panny, przyp. tłum.]. Ja urodziłam się 16 sierpnia.

Wszyscy troje wywarliście wielki wpływ na muzykę pop. Jednak ostatnio zarówno Prince, jak i Jackson przycichli, ich kontakt ze światem słabnie, a Twój jest coraz silniejszy. Twoja twórczość staje się coraz bardziej osobista.

Tak, mam kontakt ze światem, a Michael Jackson i Prince odizolowali się od niego. Gdy stajesz się sławny, gdy wciąż jesteś pod lupą, towarzyszy ci coraz więcej lęku, dystansu. Trzeba walczyć z pokusą, jaką jest ukrycie się i otoczenie się ludźmi, którzy będą cię chronić. Nie chcę tak żyć. Nie chcę chować się w mysiej dziurze. Nie chcę, by wszędzie chodziło ze mną sześciu ochroniarzy.

Nie nosisz żadnego przebrania?

Nie. Codziennie biegam w okolicy. Ludzie ciągle mnie zaczepiają, ale ważne jest dla mnie to, aby – to zabrzmi banalnie – mieć kontakt z ulicą. Chodzę do kina. Nie mogę się izolować. Nie po to wyrwałam się z Michigan, by się kryć po kątach.

W swojej twórczości, zarówno Ty, jak i Prince kładziecie nacisk na to, by oddzielić seksualność od religii. Czy kiedykolwiek świadomie próbowałaś połączyć te dwie sfery?

Oczywiście. Uważam, że to właśnie stanowi problem w wielu związkach. Właśnie dlatego wszyscy się nawzajem zdradzają, romansują. Ludzie oddzielają od siebie różne rzeczy. Znajdują sobie kogoś, kogo idealizują, a idealizują go tak bardzo, że stawiają go na piedestale, jako czystego i świętego. Znajdują coś, z czego nie można się śmiać, czym nie można się bawić. Nie pozwalają swojemu id dać o sobie znać, wiesz co mam na myśli? Myślę, że trzeba te sfery połączyć. Trzeba dać ujście pewnym rzeczom. Do tego potrzeba jednak szczerości, zarówno wobec siebie, jak i osób, z którymi jesteśmy. Trzeba umieć powiedzieć: „Taki już jestem i właśnie tego mi trzeba”.

Piosenka Like a Prayer porusza ten temat. Czy pamiętasz, jak powstał ten utwór?

Nie wiem! To po prostu samo przyszło. Chciałam nagrać coś w stylu gospel i a cappella, bez tła instrumentalnego, tylko mój glos i organy. Zaczęliśmy kombinować, zostawiliśmy sam mój wokal. Potem wpadliśmy na to, by wpleść w całość śpiew chóru. Wszystkie piosenki, które piszę z Patem, mają w sobie coś latynoskiego. To dziwne.

To jego pomysł czy Twój?

Nasz. To tak, jakby coś w nas wstąpiło. Zapewne oboje byliśmy Latynosami w poprzednim wcieleniu.

To ciekawe, bo razem nagraliście także Spanish Eyes z tej płyty i La Isla

La Isla Bonita. Wiem! Nie mam pojęcia, jak to się dzieje.

Macie w sobie coś z Latynosów, już w tym wcieleniu.

Tak, uwielbiam hiszpańską muzykę. Uwielbiam Gipsy Kings. Są świetni. Muzyka hiszpańska wywarł na mnie wielki wpływ. Kiedy mieszkałam w Nowym Jorku, ciągle słuchałam salsy i merengue. Ta muzyka ciągle dudniła z ulicznych odbiorników.

Wspomniałaś, że we fragmentach Like a Prayer słychać jedynie Twój głos oraz organy. Uwielbiam też początek Promise to Try – tylko Twój głos i pianino.

Tak, piękne.

Tak, ta piosenka oraz Oh Father wydają się być bliźniaczymi utworami.

I są nimi, jak najbardziej.

Napisałaś je w tym samym czasie?

Nie, najpierw napisaliśmy Promise to Try razem z Patem. I w tym przypadku, on zaczął grać, ja śpiewać. I poszło. W przypadku Oh Father, on napisał muzykę, ja akurat grałam wtedy w sztuce wystawianej w Nowym Jorku (Speed the Plow). Przyjechał do Nowego Jorku i byłam w bardzo ponurym nastroju. Ulokowaliśmy się w małym, obskurnym studiu. Było groteskowo zapuszczone i ciasne i oto, co z tego wyszło.

Piosenka Cherish jest nieprawdopodobnie radosna. Musiałaś być w dobrym nastroju, kiedy ją pisałaś.

Napisałam ją, zanim wyjechałam do Nowego Jorku. Tak. Tuż przed tym, jak wyjechałam.

Czy Promise to Try napisałaś dla dziewczynki, która wciąż w Tobie tkwi?

(miękko) Tak. Ale jest tam więcej motywów. Jest to rozmowa mojego ojca ze mną, moja rozmowa z samą sobą. Także Oh Father nie opowiada wyłącznie o moim ojcu, ale o wielu autorytetach, które odegrały rolę w moim życiu.

Także o Bogu? W piosence śpiewasz: „Ojcze, zgrzeszyłam”.

Oczywiście.

W piosence śpiewasz także: „Kładłam się obok Twoich butów i modliłam się…”. Przypomina mi to Toma Waitsa. Jesteś jego fanką?

Uwielbiam Toma Waitsa. Od zawsze. Jest świetny. Jest wspaniałym artystą estradowym, uwielbiam oglądać go na scenie.

Jakich jeszcze wykonawców słuchasz?

Prince’a. Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać. Słyszałam wszystkie piosenki z jego nowej płyty, która jeszcze się nie ukazała. Są niesamowite. Słucham też Stepehena Sondheima, z którym współpracowałam nad ścieżką dźwiękowa do filmu Dick Tracy. Nigdy nie doceniałam jego twórczości, bo zwyczajnie nie zwracałam na nią większej uwagi. Gdy uczyłam się jego piosenek, które są niesamowicie złożonymi kompozycjami, nabrałam do niego ogromnego szacunku. Bardzo go podziwiam. Jest niesamowity.

Jego utwory są złożone zarówno pod względem muzycznym, jak i lirycznym?

Tak. To nie są utwory, w których jeden motyw ciągle się powtarza. Coś niewiarygodnego. Gdy je po raz pierwszy usłyszałam, gdy usiadłam obok niego, a on mi je zagrał, zatkało mnie. Musiałam zapomnieć o tym, jak bym je zaśpiewała po swojemu, ich trzeba było się po prostu nauczyć – nauczyć się wszystkich zmian rytmu i melodii. To było naprawdę trudne. Musiałam brać lekcje śpiewu i poprosić muzyków o zwolnienie tempa. Ledwo słyszałam nuty. To było prawdziwe wyzwanie.

Ale ostatecznie je opanowałaś?

Myślę, że tak. Myślę, że Stephen był bardzo zadowolony.

Jesteś aktorką, tancerką, piosenkarką i autorką tekstów. Która z tych form artystycznego wyrazu odgrywa w Twoim życiu największą rolę?

Boże, to trudne pytanie. Uwielbiam sztukę wizualną. Muszę powiedzieć, że najważniejsza jest dla mnie muzyka, choć uwielbiam też film i teatr. Muzyka jest najbardziej dostępną formą sztuki. Każdy się z nią utożsamia. Muzyka jest najbardziej uniwersalna i dlatego też oddziałuje najmocniej.

Która z piosenek Twojego autorstwa jest Twoją ulubioną?

(przerwa) Nie lubię dokonywać takich wyborów. To jakby mieć dziesięcioro dzieci i powiedzieć, które z nich kocham najbardziej. To nie fair.

Sama napisałaś piosenkę Lucky Star. Skomponowałaś ją na gitarze?

Nie, na syntezatorze.

Tak? Mówisz, że nie jesteś muzykiem, a grasz i na gitarze, i na syntezatorze.

Tak, ale jestem leniwa i nie ćwiczę. Zajmuję się tak wieloma rzeczami, że muszę coś poświęcić. Oczywiście Stephen Sondheim zachęca mnie, bym znów zaczęła grać na pianinie. Może to zrobię.

Pamiętasz, jak pierwszy raz usłyszałaś utwór Like a Virgin?

Uznałam, że to chora piosenka. Chora i zboczona, i dlatego mi się spodobała.

To Cię w niej ujęło?

Tak! To, co chore i zboczone, zawsze do mnie przemawia.

Pomyślałaś, że ta piosenka może odnieść sukces?

Tak. Jest w niej wiele podtekstów. Pomyślałam, że jest świetna, że to będzie niezły żart.

Lubisz, kiedy ludzie się wkurzają?

Tak, kontrowersje mi służą.

Z pewnością wywołałaś ich wiele. Po Like a Virgin było Papa Don’t Preach i oczywiście szum wokół teledysku do Like a Prayer.

To nie do końca tak, że się tym upajam. Sądzę, że sztuka powinna być kontrowersyjna, powinna pobudzać do myślenia. Powinna skłaniać ludzi do zastanowienia się nad tym, jakie wartości wyznają, a jakich nie. Nawet jeśli nie wyznają akurat tych – też dobrze. Rzeczywistość to opium dla mas. Usypia. Dobrze jest walnąć ludzi między oczy tego typu treściami i sprawić, by zaczęli się zastanawiać nad pewnymi kwestiami.

Trudno jest wydać album pachnący paczulą?

(śmiech) Tak, ciężko nad tym pracowałam.